ŚwiatBruksela na krótszym łańcuchu

Bruksela na krótszym łańcuchu

Precz z elitą! – awanturuje się Declan Ganley, który przekonał Irlandczyków, żeby powiedzieć „nie” traktatowi lizbońskiemu.

19.01.2009 | aktual.: 19.01.2009 12:45

Ganley szuka wsparcia dla swojej paneuropejskiej organizacji Libertas. Chce oddać władzę w ręce ludu. Na razie teoretycznie, bo pomysłów ma więcej niż konkretów.

Czuje się pan złym chłopcem Europy?

– Jeżeli żądanie demokracji, odpowiedzialności rządzących przed obywatelem i przejrzystości władzy jest złe, to ja jestem bardzo złym chłopcem.

Przewodniczący europarlamentu Hans-Gert Pöttering sugerował, że pan reprezentuje jakieś ukryte interesy USA w Europie.

– Boi się mnie, bo pokazuję, jaki interes reprezentują tacy jak on – wąskiej brukselskiej elity, której celem jest skupienie w swoich rękach jak największej władzy. Oni chcą zabrać obywatelowi możliwość rozliczania ich z decyzji, które podejmują. To jest perfidne i antydemokratyczne. Jeśli ktoś tu jest agentem szkodliwego interesu, to na pewno nie ja.

„Brukselska elita”, „polityczny kartel” – takimi słowami określa pan swoich politycznych wrogów. Kim oni są, ta „elita”?

– To instytucje rządzące Unią z Brukseli.

Ale kto dokładnie?

– Ludzie podejmujący decyzje, które mają wpływ na życie mieszkańców Unii, a jednocześnie nieponoszący przed tymi mieszkańcami za te decyzje żadnej odpowiedzialności.

Ale przecież tych ludzi delegowały rządy krajów członkowskich stworzone przez parlamenty wybrane w powszechnym głosowaniu.

– Oczywiście, że gdzieś na dalekim końcu jest wyborca i jego głos. To jest łańcuch, każde kolejne ogniwo jest coraz dalej od wyborcy, ale ma coraz większą możliwość wpływania na jego życie. Ten łańcuch wydłuża się z każdym kolejnym traktatem i już jest o wiele za długi, a jeśli pozwolimy na Lizbonę, to się zerwie. Pan będzie nim potrząsał u jego początku, ale to potrząsanie nie wywoła żadnego ruchu ostatniego ogniwa – elity brukselskiej. Oni to wiedzą. Są bezkarni i chcą więcej, i więcej.

Czego pan konkretnie dla Europy chce? Poza demokracją i transparentnością.

– To mało?

Dużo. Tylko że ja, obywatel Unii, czuję jednak, że żyję w rzeczywistości względnie demokratycznej i transparentnej. Od kogoś, kto niesie misję Zmiany w Europie, chciałbym usłyszeć coś więcej.

– Postulat demokracji i transparentności jest bardzo konkretny, bo to jest coś, co w Unii było u jej zarania, a czego już nie ma i co trzeba na nowo wprowadzić. Jak? Wyrzucając Lizbonę do kosza i przedstawiając nową 20-stronicową konstytucję, którą każdy bez trudu przeczyta i zrozumie. Tam zapiszemy, że prezydent Unii będzie wybierany w wolnych wyborach przez wszystkich – 500 milionów – obywateli. Żeby go wybrać, stworzymy sprawiedliwy system procentowego rozdziału głosów, który zachować balans między – dla przykładu – 4-milionową Irlandią i 40-milionową Polską.

Stworzymy my, czyli kto?

– Szczegóły tego mechanizmu są do ustalenia, ale myślę, że powinna się tym zająć jakaś specjalna komisja.

Czyli chce pan powołać strukturę, która wymyśli dla wyborców sprawiedliwy system głosowania?

– Tak.

Czy instytucje Unii to nie są właśnie ludzie oddelegowani do podejmowania decyzji, od których obywatelom ma się żyć w miarę OK?

– Nie. Lizbona chce, żeby 80 procent władzy należało do wąskiej elity brukselskiej, która za te decyzje nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Ciało, które ustali zasady wyboru prezydenta, będzie odpowiedzialne za swoje decyzje. W przeciwieństwie do członków brukselskiego kartelu tych ludzi będzie można zwolnić.

A kto będzie decydował, czy ich zwolnić?

– Szczegóły pozostają do ustalenia. Ci ludzie będą odpowiedzialni przed wyborcą, bo ten łańcuch między wyborcą a decyzją o jego życiu będzie bardzo krótki.

Gdy już sprawiedliwie uda się wybrać prezydenta Unii, to czy nie będzie tak, że on stworzy departamenty, zatrudni ludzi, aż powstanie nowa elita, nowy kartel?

– Nie. Jego władza będzie dużo mniejsza od władzy Parlamentu Europejskiego. To wszystko będzie w 20-stronicowej konstytucji, którą poddamy pod głosowanie w referendach we wszystkich krajach członkowskich.

A co, jeżeli wyborcy ją odrzucą?

– Wrócimy do pracy i zaproponujemy im lepszą.

Tak do skutku?

– Tak.

Nie przeszkadza panu, że do tego czasu Unia będzie działać na podstawie traktatu nicejskiego, czyli słabo?

– Bardziej przeszkadza mi to, że według elity receptą na problemy jest bezgraniczna władza Brukseli.

Pan popierał wszystkie dotychczasowe traktaty. Czy one nie rozbudowywały struktur brukselskich?

– Tak, ale w przypadku Lizbony została przekroczona granica. Europa doszła do krawędzi i spadła w antydemokratyczną przepaść.

Gdzie leży ta granica? Ile władzy można dać Brukseli, żeby Europa nadal była demokratyczna?

– To nie tak. Europa doszła do punktu, w którym musi się zmienić, żeby przetrwać. Bruksela mówi: dajcie nam jeszcze więcej władzy i nie pytajcie o nic, my to załatwimy. My, Libertas, mówimy: wróćmy do korzeni, oddajmy władzę obywatelowi.

Czy popierając Niceę, przeczuwał pan, że Unia zbliża się do tej krawędzi?

– Tak, miałem spore wątpliwości co do tamtego traktatu.

Może sam koncept Unii jest niedemokratyczny?

– Coś w tym jest. Tylko że Lizbona nie jest „niedemokratyczna”, lecz „antydemokratyczna”.

Nie rozumiem.

– Kiedyś to panu wytłumaczę. Nie jest pan przypadkiem eurosceptykiem? Powinien pan dołączyć do Libertas, potrzebujemy takich jak pan.

Potrzebujecie eurosceptyków w organizacji euroentuzjastów?

– Wszystko panu wytłumaczę. Powinien pan do nas dołączyć.

rozmawiał Maciej Jarkowiec

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)