Bruk za sześć tygodni!
Co najmniej dwa tysiące osób straci pracę, a kilka zakładów ogłosi bankructwo w momencie, gdy Polskie Huty Stali przejęte zostaną przez inwestora strategicznego, czyli międzynarodowy koncern LNM. Ten ostatni nie jest jeszcze właścicielem naszych hut (stanie się nim najprawdopodobniej w końcu marca, najdalej w kwietniu), ale już decyduje o wszystkim. Na przykład o tym, że będzie kupować wyroby z polskich firm produkujących materiały ogniotrwałe, ale tylko wtedy, gdy ceny spadną prawie o połowę. W ciągu najbliższych sześciu tygodni upaść mogą najbardziej liczące się zakłady tej branży, których roczna wartość produkcji przekracza 270 milionów złotych!
- Przedstawiciele LNM zapowiedzieli już, że będą kupować nasze wyroby, wtedy gdy ich ceny spadną o 40-45 procent - mówi Józef Wojsa, dyrektor Instytutu Materiałów Ogniotrwałych w Gliwicach. - To są ceny dumpingowe, których polskie firmy nie są w stanie udźwignąć.
- Polskie Ministerstwo Skarbu Państwa wykazało się podczas negocjacji prywatyzacyjnych rażącą niekompetencją - twierdzi poseł Jerzy Polaczek z Prawa i Sprawiedliwości. - Rząd Słowacji sprzedając Hutę Koszyce zapewnił rodzimym dostawcom pięcioletni okres na przygotowanie. Nasz nie załatwił nic, choć urzędnicy o problemie wiedzieli.
Jak twierdzi prezes Polskich Hut Stali Jerzy Podsiadło polskie firmy... same są sobie winne.
- Na rynkach światowych ceny są o 40 procent niższe niż te, które proponują nam polscy dostawcy - mówi Podsiadło.
Takie dane nie przekonują jednak samych zainteresowanych. Jak twierdzi Janusz Suszczyński, prezes Stowarzyszenia Producentów Materiałów Ogniotrwałych, polskie firmy sprzedają już znaczną część swojej produkcji do krajów Unii Europejskiej, a więc potrafią konkurować z największymi potentatami w branży.
- Problem tkwi w tym, że LNM ma swoje własne firmy produkujące materiały ogniotrwałe - mówi Suszczyński. - Nas potraktowano nie jako wieloletnich partnerów, ale konkurentów, których trzeba zniszczyć.
Przedsiębiorstwa produkujące wyroby ogniotrwałe przez ostatnie lata zwolniły ponad 12 tysięcy osób. O osłonach dla tych, którzy pozostali w ogóle się nie mówi.
Jarosław Latacz