Brednia i kara

Nie warto się angażować w działalność społecznie użyteczną w Polsce - taki jest prawdziwy komunikat posłów komisji bankowej.

W reakcji na oświadczenie prezesa NBP Leszka Balcerowicza, w którym ogłosił motywy odmowy stawienia się przed bankową komisją śledczą, przewodniczący tejże komisji poseł Zawisza stwierdził, że "demokracja nie może być bezbronna wobec rzekomych nadludzi". Tako rzecze Zawisza. W tym krótkim zdaniu poseł zdołał zmieścić kilka niedorzeczności, które zwykła rzetelność nakazuje zdemaskować.

W retoryce niektórych członków bankowej komisji śledczej prezes Balcerowicz pojawia się jako nadczłowiek-uzurpator. Nie wiadomo, czy chodzi o sylwetkę hyperantrophos w rozumieniu Lukiana czy też Dionizjusza z Halikarnasu, a może o homme supérieur według Helwecjusza albo o integralną koncepcję Sri Aurobindo czy też w końcu o postać Übermenscha - tylko wówczas: czy według Nietzschego, czy może Herdera?

Zadanie takiego pytania członkom bankowej komisji śledczej byłoby niecelowe i - mimo swojej semantycznej logiczności - złośliwe, może mniej złośliwe wobec samego posła Zawiszy, który jest z wykształcenia filozofem, zaś bardziej złośliwe wobec niektórych innych prokuratorów bankowego trybunału. Ja jednak złośliwy być nie chcę - niech zatem postawiona kwestia pozostanie pytaniem retorycznym, którego jedynym celem będzie unaocznienie szanownym członkom bankowej komisji śledczej, że podobnie niecelowe i złośliwe - choć już mniej logiczne - są w znakomitej większości pytania stawiane przez nich świadkom zeznającym przed bankowym trybunałem (taki bowiem charakter ma powołana komisja).

Raskolnikow i CASE

Co ciekawe, sugestia uzurpowania sobie "nadczłowieczeństwa" przez urzędującego prezesa NBP jest o tyle zadziwiająca, że jego postawa wskazuje raczej, że jest on ostatnim, który by się - choćby przed sobą samym - tak opisywał. Spośród oskarżających członków komisji śledczej choć jeden poseł Zawisza powinien zdawać sobie sprawę, że - przynajmniej w Nietzscheańskiej koncepcji nadczłowieka - nie chodzi wcale o osobną kategorię jednostek (rasę, rodzaj), jak sugeruje wypowiedź pana posła Zawiszy, ale o wynik pewnego procesu wewnątrz danej jednostki. Odpowiedź na pytanie, jak głoszenie takich sądów świadczy o kondycji intelektualnej komisyjnych oskarżycieli, pozostawiam im samym.

Korzystając z analogii do figury nadczłowieka, można powiedzieć, że to właśnie sam poseł Zawisza zdaje się przybierać postać jednej z literackich realizacji idei nadczłowieka, wcielając się w Raskolnikowa ze "Zbrodni i kary" Dostojewskiego. Powieściowy Raskolnikow, jak wiadomo, podnosi rękę na lichwiarkę i przy okazji na jej siostrę Lizawietę. Poseł Zawisza-Raskolnikow zdaje się widzieć w małżeństwie Balcerowiczów podobny - nomen omen - układ, w którym Alona Iwanowa (Leszek Balcerowicz) wykorzystuje Lizawietę (Ewę) do załatwiania partykularnych interesów. Z nazwiskiem Ewy Balcerowicz wiąże się Fundacja CASE, która wraz ze swoją szefową staje się również samoistną ofiarą trwającej nagonki. Ten wątek, obecnie najaktualniejszy, wymaga bliższej analizy.

Nie wymaga przeprowadzania dowodów teza, że gospodarcze prosperity zależy od nakładów na badania i rozwój, na innowacyjność i na kapitał ludzki. Współczesna polska nauka boryka się z licznymi problemami, z których stałe niedofinansowanie jest istotnym, ale może nawet nie najważniejszym elementem. Bardziej doniosłe są problemy strukturalne i mentalnościowe odziedziczone po poprzedniej epoce i stosunkowo dobrze zakonserwowane do dziś.

Każdy, kto ma za sobą doświadczenie pracy badawczej w warunkach amerykańskich czy zachodnioeuropejskich, wie, jakim wstrząsem jest powrót do realiów krajowych i jakim wyzwaniem jest próba przeszczepienia na krajowy grunt dobrych wzorców zaczerpniętych z najlepszych instytucji na świecie. Istnieją organizacje, które ten problem dostrzegają i uruchamiają specjalne programy - przykładowo Fundacja na rzecz Nauki Polskiej oferująca polskim naukowcom czasową pomoc po powrocie do kraju. Jest to jednak kropla w morzu istniejących potrzeb i w skali rozległości problemów oraz warunkujących je zapóźnień. Niestety, w ramach ośrodków statutowo powołanych do prowadzenia badań naukowych, zwłaszcza uczelni wyższych - czy to publicznych, czy to prywatnych - działalność taka często jest niemożliwa ze względu na inne priorytety, rozmijające się ze szczytną misją wypisaną na sztandarach tych placówek. Dla niepozbawionych ambicji naukowców alternatywą wobec wyjazdu na stałe za granicę - niewdzięczną, ale jednak jakąś alternatywą
- staje się działalność w organizacjach pozarządowych o profilu naukowo-badawczym. Pomimo nieporównywalnie trudniejszego startu, braków infrastrukturalnych i mniejszych zasobów finansowych w pewnych dziedzinach organizacjom takim niejednokrotnie udaje się osiągać lepsze rezultaty od placówek publicznych - wystarczy tu prześledzić liczbę publikacji, rangę kontaktów zagranicznych czy udział w międzynarodowych sympozjach. To obraz wyłaniający się z zestawienia działalności placówek krajowych - państwowych i niepaństwowych. Gdy jednak porównamy mnogość i siłę krajowych organizacji pozarządowych o profilu naukowym z ich zachodnioeuropejskimi odpowiednikami, pojawi się obraz odmienny: Polska wypada dość mizernie na tle państw Europy Zachodniej pod względem zasobności i liczebności naukowo-badawczych NGOs, agend, formalnych lub nieformalnych sieci współpracy (networks) i tym podobnych instytucji. Fundacja CASE jest tutaj bardzo pozytywnym przykładem organizacji, której dzięki wizji i uporowi jej twórców oraz
kompetencjom współpracowników udało się trwale wybić i która uzyskała znaczenie regionalne i międzynarodowe. Członkowie bankowej komisji śledczej, zwłaszcza ci wywodz±cy się z partii programowo nawiązujących do mocarstwowości Polski, mieliby mniej podstaw do zadowolenia, gdyby zdawali sobie sprawę, że na naukowym forum prawno-ekonomicznym w Europie obecność polskich ośrodków badawczych i polskich naukowców jest porównywalna z obecnością polskich drużyn piłkarskich w europejskich pucharach. Piłkarze mogą narzekać na brak boisk, naukowcy - na brak wyobraźni polityków. Kuriozalne przesłuchanie prezes Fundacji CASE znakomicie potwierdza ten bolesny brak.

Jaki sygnał wysyłamy w świat w zwiżzku z toczącym się postępowaniem? Otóż tym sygnałem jest ostrzeżenie skierowane do podmiotów prywatnych oraz do osobistości życia publicznego, aby nie angażowały się we wspieranie nauki w Polsce. Taka jest właśnie niepisana treść komunikatu formułowanego przez członków bankowej komisji śledczej i ich mocodawców. Komunikat ten jest ogłaszany w warunkach, kiedy odsetek udziału sektora prywatnego w finansowaniu badań i nauki jest w Polsce skandalicznie niski i sytuuje nas w ogonie państw Unii.

Najaktywniejszym członkom bankowej komisji proponuję bardziej twórcze zainwestowanie ich energii i zaangażowanie się w próbę stworzenia w Polsce od podstaw rzetelnej instytucji naukowo-badawczej będącej w stanie nawiązać kontakt z poważnymi ośrodkami na świecie. To powinno dać im nową perspektywę w sprawie, o której się wypowiadają.

Konflikt interesów czy interes w konflikcie?

Kilku członków bankowej komisji śledczej wskazywało na konflikt interesów, w jakim znaleźć się miał prezes NBP Leszek Balcerowicz i jego małżonka, prezes Fundacji CASE Ewa Balcerowicz.

Sytuacja wymaga kilka słów wyjaśnienia na temat samej istoty zjawiska konfliktu interesów. Otóż potencjał do zaistnienia takich konfliktów wynika ze złożoności oraz wielości funkcji życiowych, rodzinnych, społecznych, politycznych i innych, w których każdy z nas się znajduje. Zachodzi tutaj mało zaskakująca prawidłowość, że im wyżej dana osoba znajduje się w hierarchii społecznej i im więcej ma różnego rodzaju powiązań, tym większe jest pole do powstawania różnego rodzaju konfliktów interesów. Wdrażając postulaty ekonomicznej analizy prawa, ustawodawca niejednokrotnie typizuje pewne przypadki konfliktów interesów, generalnie - chciałoby się powiedzieć: ryczałtowo - zakazując łączenia określonych funkcji.

Liczne takie wyłączenia przewiduje na przykład kodeks spółek handlowych oraz ustawa z 21 sierpnia 1997 roku o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne. W pozostałych, nieobjętych ustawami przypadkach brak takiego generalnego ograniczenia, ponieważ byłoby ono całościowo nieefektywne, prowadząc do rozwiązań ekonomicznie i funkcjonalnie suboptymalnych. Mówiąc obrazowo, niektóre ograniczenia oznaczałyby wylanie dziecka z kąpieli. Wniosek stąd taki, że mechaniczne eliminowanie wszystkich sytuacji, w których może wystąpić konflikt interesów, jest niesłuszne; w wielu przypadkach wystarczy poprzestać na zachowaniu większej czujności tam, gdzie groźba takiego konfliktu zachodzi. Ograniczanie małżonki prezesa Balcerowicza w prowadzeniu fundacji oraz odcinanie jej od źródeł finansowania statutowej działalności byłoby porównywalne - pewna hiperbola ma na celu uwypuklenie problemu - do zabronienia dzieciom ministra edukacji chodzenia do (dobrej) szkoły ze względu na
potencjalną presję na dyrekcję i nauczycieli, nakazującą im preferencyjne przyjmowanie dzieci ministra do szkoły oraz ich uprzywilejowane ocenianie.

Wychodząc z zaprezentowanego powyżej teoretycznego punktu widzenia, trudno zaprzeczyć, że przy zaistniałym układzie personalnym w trójkącie NBP-banki komercyjne-CASE mogło dojść do sytuacji konfliktu interesów. Problem w tym, że w naszych realiach politycznych zidentyfikowanie takiej sytuacji jest traktowane niemal równoważnie z udowodnieniem przestępstwa. Tymczasem w nowoczesnym państwie, aspirującym do posiadania wysokich standardów etycznych i nowoczesnego systemu prawnego, konflikty interesów nie powinny wywoływać reakcji alergiczno-populistycznych, lecz uzasadniać wzmożoną przejrzystość podejmowanych działań i większe zrozumienie dla wnikliwszej kontroli ze strony zarówno opinii społecznej, jak i - w uzasadnionych przypadkach - odpowiednich organów państwowych. A przecież obecne działania bankowej komisji śledczej nie pozostają w żadnej proporcji do wagi problemu, którym komisja postanowiła się zająć.

Dodatkowo ugruntowują się one dość dobrze w Polsce mającej społeczną fobię wobec wszelkiego rodzaju fundacji i stowarzyszeń, podsycając zbiorową paranoję, w której wszystkie tego typu ciała budzą najgorsze skojarzenia i są posądzane o niecne zamiary. Smutne jest, że posłom zasiadającym w komisji śledczej nie przychodzi nawet na myśl, że fundacja może rzeczywiście prowadzić swoją statutową działalność. Uliczna rada polityki pieniężnej

Nikomu, kto ma pojęcie na temat funkcjonowania organizacji pozarządowych, nie trzeba tłumaczyć, że zasiadanie bądź niezasiadanie przez Leszka Balcerowicza w radzie Fundacji CASE nie ma większego znaczenia z punktu widzenia podnoszonego przez śledczych problemu. Jeśli już gdzieś upatrywać konfliktu interesów, to zdecydowanie w fakcie kierowania Fundacją CASE przez Ewę Balcerowicz. Sprowadzając do absurdu argumenty komisyjnych oskarżycieli, należałoby postulować, aby pani prezes Balcerowicz w celu uniknięcia konfliktu interesów rozwiodła się ze swoim mężem. Tymczasem zjawisko angażowania się małżonków - zwłaszcza żon - wpływowych osób w działalność społecznie użyteczną jest powszechne. W ten sposób dyskontują one w pewien sposób popularność i wpływy wiążące się z autorytetem i pozycją tych osób. Jest to - przynajmniej potencjalnie - korzystne, ponieważ stwarza szansę na zmobilizowanie i wykorzystanie pewnego kapitału, w tym kapitału finansowego, w słusznych celach.

Naturalnie, częstokroć motywacją tego rodzaju działań jest budowanie cudzym kosztem popularności - stąd też najczęściej podejmowane są przedsięwzięcia wyraźnie "medialne", trafiające do wyobraźni szerszych rzesz potencjalnych wyborców. Nie chodzi tu o ujmowanie czegokolwiek osobom zaangażowanym w pomoc niepełnosprawnym, wyrównywanie szans dzieci wiejskich, zwalczanie malarii, dokarmianie zimujących ptaków czy inne szczytne akcje o charakterze redystrybucyjnym. Chodzi jedynie o to, aby z równym szacunkiem odnosić się do wszystkich tych, którzy prowadzą działalność zmierzającą do kreacji dóbr, w tym takiego stale u nas deficytowego dobra, jakim jest wiedza ekonomiczna. Praca w tym kierunku jest dużo mniej spektakularna, mniej atrakcyjna medialnie, znacznie rzadziej trafia w gust statystycznego wyborcy, ale pozostaje nie mniej istotna dla interesu publicznego.

W swoim lakonicznym, cytowanym na wstępie niniejszego artykułu twierdzeniu pan poseł Zawisza upatruje w postawie prezesa Balcerowicza zagrożenia dla demokracji. Prawda jest jednak taka, że jeśli przejawem rządów demokratycznych mają być publiczne igrzyska urządzane wokół tematu, którego świadomość społeczna jest jeszcze znacznie niższa niż w dziedzinie edukacji seksualnej nastolatków, to właśnie czynienie z tak delikatnego problemu, jakim jest nadzór finansowy, przedmiotu owych igrzysk stanowi zagrożenie dla stabilności organów państwa i jego międzynarodowej wiarygodności. Idąc dalej śladem myśli pana posła Zawiszy, należałoby przyjść, że decyzje o zmianach stóp procentowych powinni podejmować telewidzowie w plebiscycie audiotele, zaś poziom rezerw obowiązkowych banków komercyjnych oraz poziom rezerwy rewaluacyjnej powinni ustalać uliczni respondenci w oparciu o ankiety zbierane od przechodniów.

Politycy powinni mieć świadomość, że jakkolwiek de iure podstawą do wymierzania i egzekwowania sankcji cywilnych czy karnych, jak również do publicznej infamii, może być jedynie prawomocny wyrok właściwego organu usytuowanego ustrojowo w konstytucyjnym porządku prawnym, to jednak de facto już samo prowadzenie postępowania nie jest neutralne z punktu widzenia troski o dobre imię dotkniętych nim osób oraz wiarygodność instytucji, którymi te osoby kierują. To dlatego w krajach Dalekiego Wschodu sądowe rozstrzyganie sporów tradycyjnie postrzegane jest jako ostateczność.

Owszem, jawność życia publicznego wymaga niekiedy otwartej debaty, której audytorium stanowi szersza publiczność. Trzeba jednakowoż mieć na względzie, że tego rodzaju mechanizmy i procedury nie powinny być nadużywane nie tylko ze względu na pokusy wykorzystania ich jako instrumentów gry politycznej, ale również z uwagi na dewaluację samej rangi sejmowej komisji. Oba sformułowane tu ostrzeżenia są bardzo aktualne w odniesieniu do ciała o celach i kompetencjach tak niedookreślonych, jak ma to miejsce w przypadku bankowej komisji śledczej.

Memento

Z pewnością obrażanie się na komisję czy jej poszczególnych członków nie może być uznane za postawę konstruktywną ani nawet za dobrą taktykę, choć momentami byłoby niewątpliwie legitymowanym odruchem. Za przywołanym już uprzednio Dostojewskim wypada powtórzyć sobie, że "uczciwy człowiek po to żyje, aby mieć wrogów" i dodatkowo mieć świadomość - do wyrozumiałości nikogo nie namawiam - że niektórzy posłowie, zwłaszcza reprezentujący PiS Adam Hofman i Waldemar Nowakowski z Samoobrony, znaleźli się w sytuacji, która ich wyraźnie przerasta. Szkoda tylko, że kosztów osobowych ponoszonych na walkę z zaślepieniem nie można odpisać od podatku, choć są to koszty poniesione na rzecz pożytku publicznego.

Rządząca koalicja pokazała wielokrotnie charakter, konfrontując się z problemami, które nie były należycie rozwiązywane bądź poważnie traktowane za poprzednich ekip (hermetyczne samorządy zawodowe, taksy notarialne, PZPN, aktywność Urzędu Komunikacji Elektronicznej). Odwaga, jakiej wymagało wyjechanie z zastanych kolein i uniknięcie pokusy ograniczenia się do samego tylko administrowania przejętym od poprzedniej ekipy aparatem, zasługuje na uznanie. Szkoda, że liczne pozytywy są w społecznym odbiorze przyćmiewane przez ataki na tych, którym polska gospodarka i polski wizerunek w świecie wiele zawdzięczają.

Niech ostatnią myślą tego eseju będzie przypomnienie, że i powieściowy Raskolnikow dojrzał w końcu do wewnętrznej przemiany i zrozumiał niegodziwość swego czynu.

Arkadiusz Radwan

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)