Brat ks. Popiełuszki: mam raka, żyję dzięki Jerzemu
Ciągle czujemy jego obecność, bardzo pomaga nam w przezwyciężaniu chorób – opowiadają najbliżsi ks. Jerzego Popiełuszki. Rodzina zamordowanego w PRL duchownego wybiera się do Warszawy na uroczystości związane z beatyfikacją księdza i wspomina go w rozmowie z Wirtualną Polską.
06.06.2010 | aktual.: 09.06.2010 11:23
Gdyby żył, we wrześniu skończyłby 67 lat. Przyjaciele wspominają go jako dobrego, serdecznego, wesołego. Lubił żartować, przebywać z młodzieżą i ścigać się samochodem. Choć za życia był prześladowany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa to zawsze starał się być o krok przed nimi. – Gdy do nas dzwonił ostrzegał: „Uważajcie, bo wrona siedzi na drucie” – wspomina Alfreda Popiełuszko, bratowa ks. Jerzego.
Józef Popiełuszko ciągle wspomina brata. Mówi o nim „ksiądz Jerzy”. Dlaczego nie po imieniu, tak jak dawniej? – Kiedyś zwracaliśmy się do niego normalnie: „Jurek”, ale po jego śmierci wszystko się zmieniło. Od tamtej pory mówimy z szacunkiem „ksiądz Jerzy”. Inaczej już nie potrafimy – opowiada pan Józef.
Żyjący brat ma ciągle w głowie slajdy z dzieciństwa. – To był normalny brat i kolega, niczym się nie wyróżniał. Dzieliła nas niewielka różnica wieku, więc mieliśmy wspólnych znajomych i zabawy. Pamiętam, że interesował się samochodami. Zanim jednak ciocia mu kupiła auto, upłynęło wiele lat. W dzieciństwie ścigaliśmy się na rowerach – opowiada Józef.
Oprócz Boga i Kościoła, księdzu Jerzemu zawsze najbliżsi byli ludzie, to była jego największa pasja - przyznają bliscy ks. Popiełuszki. – Miał charyzmę, potrafił pociągać za sobą tłumy. Opiekował się prześladowanymi przez system. To było niewiarygodne – opowiada brat. Jaka była tajemnica doskonałych relacji ks. Jerzego z ludźmi? – Mówił prawdę i zawsze był blisko nich. Na jego Msze za Ojczyznę przyjeżdżały tysiące ludzi z całej Polski. Nazwali go nawet „małym papieżem” – wspomina bratowa.
Przyjaciele i znajomi nieodstępowali na krok „Popiełucha” – jak się do niego często zwracali. – Rzadko go odwiedzaliśmy, bo mieszkaliśmy na Podlasiu, daleko od Warszawy. Gdy jednak nadarzyła się okazja i udało nam się, ksiądz Jerzy musiał wypraszać znajomych z domu, bo nie pomieścilibyśmy się wszyscy. A gdy nas odwiedzał, to zawsze na krótko, bo spieszył się do „swoich” – dodaje bratowa.
Alfreda Popiełuszko pierwszy raz zobaczyła ks. Jerzego na swoim ślubie w 1968 roku. - Ks. Jerzy służył wówczas w wojsku. Mój przyszły mąż pojechał zapytać czy dostanie przepustkę. Powiedzieli, że jeśli ślub odbędzie się w Wielkanoc to go puszczą. Szybko więc załatwiliśmy formalności i udało się zorganizować przyjęcie w wyznaczonym terminie. Jak go zobaczyłam w kościele pomyślałam, że jest skromny i... strasznie chudy w tym wojskowym ubraniu. Nie wyglądał mi na przyszłego kapłana – śmieje się pani Alfreda.
Ks. Popiełuszko uwielbiał dzieci. – Po ślubie urodziłam dwójkę dzieci. Ksiądz Jerzy przepadał za nimi, zawsze gdy przyjeżdżał przywoził im słodycze i brał na ręce – opowiada pani Alfreda. Ksiądz Jerzy przepadał też za kuchnią mamy Marianny a szczególnie za plackami ziemniaczanymi i chlebem, który piekła. Nie zawsze jednak miał okazję zjeść choć kawałek - wolał podzielić się nim w warszawskimi przyjaciółmi lub rozdać potrzebującym.
Choć funkcjonariusze SB nie odstępowali go na krok, starał się nie okazywać zniecierpliwienia i niepokoju. – Nigdy nie uskarżał się na los, raczej śmiał się z funkcjonariuszy, którzy go śledzili. Często mówił: „ Z kim oni walczą, z Bogiem? Mogą mnie zabić, ale nie zniewolą mojej duszy” – wspomina bratowa tragicznie zmarłego księdza.
Ks. Popiełuszko był znany z oryginalnych przebrań, które pozwalały mu zmylić śledzących go funkcjonariuszy. – Ciągle miał nowe ubrania i peruki. Pamiętam jak ostatni raz, gdy byliśmy u niego w sierpniu 1984 ro'ku, powiedział: „Teraz jesteśmy razem, ale po mszy jedźcie, bo muszę się ukryć. Zawsze zastanawialiśmy skąd była w nim siła, aby ciągle uciekać – mówi pani Alfreda.
27-letnia Agnieszka Boguszewska, siostrzenica ks. Popiełuszki miała zaledwie rok, kiedy zamordowano jej wuja. O tym, jakim był człowiekiem dowiadywała się od rodziny, z książek i filmów. Już będąc dzieckiem ks. Jerzego przedstawiano Agnieszce za wzór. – Członkowie rodziny modlą się do niego, powierzają w trudnych, związanych z cierpieniem życiowych doświadczeniach - mówi Agnieszka. Jego beatyfikacja dla nas wszystkich jest wielkim przeżyciem. To radość i duma mieć w rodzinie taką osobę. To również zobowiązanie do wypełniania jego dewizy życiowej „zło dobrem zwyciężaj”.
Bliscy księdza Jerzego mówią, że cały czas czują obecność ks. Jerzego i wiele mu zawdzięczają. – On się nami opiekuje, a my doświadczamy jego cudów – mówi Alfreda Popiełuszko.
Na dowód tego, że od momentu śmierci ks. Jerzego, dzieją się cuda, pan Józef opowiada o swojej chorobie. – Od 11 lat walczę z rakiem złośliwym języka. Mam narośl wielkości orzecha włoskiego, ale przerzutów na szczęście nie mam. Od momentu diagnozy cały czas się modlę. Lekarze dziwią się, że jeszcze żyję... – opowiada Józef Popiełuszko. Brat zmarłego księdza wspomina też historię swojej mamy – Marianny. - Mama, jeszcze za życia Jerzego miała wodę w kolanie i ledwo chodził. Chcieli ją operować, ale się nie zgodziła. Po śmierci uklękła przy grobie mojego brata i nagle kolano pękło. Od tamtego momentu nie ma śladu po wodzie, więc chyba coś, w tym jest – przekonuje Józef.
Rodzina zmarłego jest przekonana, że pamięć o księdzu będzie utrwalana przez kolejne pokolenia. – On był wyjątkowy, Polacy zapamiętają go na zawsze – podsumowuje Józef.
Ks. Jerzy Popiełuszko został zamordowany 19 października 1984 roku. Gdy wracał wraz z kierowcą z Bydgoszczy do Warszawy został napadnięty i uprowadzony przez funkcjonariuszy Samodzielnej Grupy "D" Departamentu IV MSW. Kierowca zdołał uciec, a księdza Jerzego wrzucono do bagażnika i wywieziono. Jak się później okazało był torturowany, a ciało wyłowiono z Wisły niedaleko Włocławka dopiero 30 października.
NaSygnale.pl: Siedział w celi z tym, który kazał zabić Popiełuszkę