Bono: śpiewanie, Afryka i polityka
Bono znajduje się na liście najbardziej wpływowych ludzi świata. Jest znany jako jeden z najbardziej zaangażowanych działaczy na rzecz Afryki – ostatnio wraz z Bobem Geldofem zorganizował Live 8.
Parę lat temu udał się do siedziby ONZ, przywożąc ze sobą 21 milionów podpisów nawołujących do anulowania długów krajów Trzeciego Świata. Członkowie U2 popierają działalność Greenpeace, protestują przeciwko budowie elektrowni atomowych, wspomagają akcje pomocy ofiarom molestowania seksualnego, finansują hospicja i inne instytucje charytatywne. Zapytaliśmy Bono, dlaczego politycy tak lubią z nim rozmawiać.
-* Czy udaje ci się wygospodarować czas na śpiewanie? Czy próby namówienia ważnych osób do pomocy Afryce nie pochłaniają cię całkowicie?*
- Wolałbym spędzać więcej czasu z zespołem. Na szczęście U2 ma teraz tournée. Po pierwsze, jestem piosenkarzem. Tylko dlatego zaangażowałem się w politykę, że ci prawdziwi politycy nie wypełniają swoich obowiązków. Potrafię przekazywać myśli i informacje. Zresztą, połączenie sztuki i polityki nie powinno nikogo tak dziwić. Pomiędzy sztuką, kulturą, handlem i przemysłem powinien być prowadzony dialog. My, Irlandczycy, przywykliśmy już do tego rodzaju dialogu – w debatach w Irlandii zabierali głos poeci, księża i zwykli szaleńcy.
- Niestety, w dzisiejszych czasach poeci nie cieszą się autorytetem. Ludzie za to uwielbiają gwiazdy rocka. Masz wielki wpływ na ludzi w różnym wieku, nie tylko na młodych. Ale jak doszło do tego, że zaangażowałeś się w pomoc dla Afryki?
- Wziąłem udział w Live Aid. Pojechałem później do Etiopii, przez miesiąc pracowałem w sierocińcu. Szczególnie dobrze pamiętam jedną chwilę: obudziłem się pewnego ranka, właśnie ulotniła się mgła i zobaczyłem tysiące ludzi, którzy całą noc spędzili na nogach, by przyjść, błagając o jedzenie. Byłem wstrząśnięty. Pamiętam mężczyznę, który chciał oddać mi swoje dziecko. Powiedział: Weź mojego syna, chociaż na pewno go kochał. Spytał mnie, skąd jestem. Odpowiedziałem, że z Irlandii. Na to – żebym zabrał jego syna do Irlandii, gdyż w Etiopii na pewno umrze. Nie mogłem zabrać chłopca, to byłoby sprzeczne z prawem. Nie wiem, czy chłopiec przeżył. Musiałem wrócić do normalnego życia, ale zacząłem zastanawiać się nad Afryką. Tu nie chodzi wyłącznie o akcje charytatywne, ale o sprawiedliwość. Przecież spłaty starych afrykańskich kredytów znacznie przewyższają sumy, które Zachód przeznacza na pomoc Czarnemu Lądowi! Dzięki Live Aid zebraliśmy 200 mln dol. Afryka spłaca te 200 mln co dwa tygodnie… Muszą spłacać
kredyty, które zaciągnęli podczas zimnej wojny.
- Te kredyty jednak są stopniowo likwidowane.
- Tak, to prawda, ale postęp jest bardzo wolny. Pożyczki spłacają wnuki osób, które je pozaciągały. Wielu skorumpowanych afrykańskich notabli uciekło z pieniędzmi z pożyczek na Zachód, założyło konta w szwajcarskich bankach, a biedna ludność płaci odsetki. Zrozumiałem wtedy, że te pożyczki w dużej części wpędziły Afrykę w biedę. I zabrałem się za politykę. Dlatego teraz rozmawiasz właśnie ze mną, a nie z kimś innym. - Kiedy rozmawiasz z szefami państw i rządów, to nie traktują cię jak zwykłej osoby, która chce zrobić coś dobrego. Uważają cię za ambasadora, za łącznika pomiędzy dwiema cywilizacjami. Twoje słowa głęboko ich dotykają.
- Pragnąłbym, aby ci politycy się obudzili, aby zobaczyli, co dzieje się dokoła. Dobre serce to wspaniała rzecz. Niestety, serce i sentymenty nie wystarczą. Trzeba mieć głowę na karku i umieć liczyć. Spotykam się z ministrami finansów i często mam lepsze pojęcie o długach Afryki niż oni. Zwykle są tym trochę oszołomieni. Ale widzą, że przedstawiam sytuację w prawdziwych barwach. Na przestrzeni lat zaprzyjaźniłem się z wieloma z nich. Myślę, że Afrykanie mi ufają. Ale mam też mandat zaufania od zachodnich polityków. Oni wiedzą, że jeśli zrobią dobrą rzecz, to ja nagrodzę ich aplauzem, pokażę się z nimi na scenie, zdobędą większą popularność.
- I nie jesteś ich politycznym rywalem.
- Tak, zawsze mogą liczyć na zdobycie popularności w bezpieczny sposób. Ale jeśli politycy podejmują złe decyzje, wtedy mogę przysporzyć im kłopotów. Raz, aby skłonić ich do obniżenia długów, otoczyliśmy ich w Kolonii. Byłem tam wraz z 35 tysiącami ludzi.
- W Kolonii na spotkaniu banków centralnych.
- Podczas spotkania G8. Reprezentuję bardzo szeroki ruch – są tam organizacje religijne, studenci. Na pewno widok gwiazd rockowych w otoczeniu przywódców religijnych jest niecodzienny, ale przykuwa uwagę. Ci ludzie w wieku 18-30 lat to grupa wyborców. To wielbiciele rocka, zwykle osoby jeszcze bez silnych przekonań politycznych. Jeszcze się zastanawiają, jak mają głosować. Politycy zabiegają o nich.
- O ludzi, którzy nie są bardzo zainteresowani polityką?
- Tak, politycy muszą zwracać uwagę na osoby w naszym ruchu. Chociaż nie mogę powiedzieć, że ta grupa posłucha mnie, gdybym im powiedział, na kogo głosować, to na pewno w jakimś stopniu ich reprezentuję. Reprezentujemy fanów muzyki. Politycy nie słuchają mnie, gdyż lubią mój głos. Słuchają mnie, dlatego że boją się ludzi kupujących nasze płyty. Taka jest prawda.
-* Musisz zachowywać się jak rasowy dyplomata. Niektóre rządy w Afryce, z którymi masz przecież do czynienia, są przeżarte korupcją. Inne nie potrafią rządzić. Kolejne są zaangażowane w etniczne konflikty. Jak traktujesz przywódców afrykańskich?*
- To najważniejsze pytanie. Największym problemem Afryki jest korupcja. Nie katastrofy naturalne, nie choroby, nawet nie konflikty zbrojne, lecz korupcja. Zawsze musimy obwarowywać pomoc i obniżki długu wieloma warunkami, od których spełnienia zależy otrzymanie pomocy. Nie można redukować długów państwom, które nie radzą sobie z korupcją, które nie dbają o dobro swoich obywateli. Najpierw muszą zlikwidować to zjawisko, zadbać o przejrzystość działań – w przeciwnym wypadku nie można likwidować ich długów. Wyciągnęliśmy wnioski z tej lekcji. Ale musimy też strzec się korupcji z naszej strony. Zachód postępuje niewłaściwie – uniemożliwiamy najbiedniejszym handel z nami, nie kupujemy ich towarów, a jednocześnie prawimy morały o wolnym handlu. Jeśli biedne państwa chcą uzyskać pożyczki z Banku Światowego lub Międzynarodowego Funduszu Walutowego, muszą znieść własne cła. My tego nie robimy, chronimy swoje rynki. - Największym problemem są produkty nieprzetworzone. Wahania cen tych produktów są tak wielkie, że…
- Tak, naprawdę zdumiewa mnie to, że kiedy byłem w Akrze, w Ghanie, widziałem ryż z USA i Wietnamu. Ghana kiedyś produkowała dużo ryżu. Ale teraz chyba nigdy nie odzyska swojej pozycji. To my wypchnęliśmy Ghanę z tego rynku, obwarowując wieloma warunkami przyznanie pożyczek z BŚ oraz MFW. Zalewamy ich rynki tanimi produktami. Robimy tam wiele złego.
- Dużo się ostatnio mówiło o sposobach zwiększenia pomocy dla potrzebujących: pojawiły się projekty opodatkowania międzynarodowych transferów finansowych, a nawet nałożenia dodatkowej opłaty na bilety lotnicze. Prezydent Francji zaproponował, by do kosztu każdego biletu lotniczego doliczać jednego dolara… - I podatki od paliwa.
- Tak. Sądzisz, że to by pomogło?
- Prezydent Chirac naprawdę troszczy się o Afrykę. Spędził więcej czasu w Afryce niż jakikolwiek inny przywódca. Ma tam wielu przyjaciół, orientuje się, co dzieje się na Czarnym Lądzie.
- I nie chce, aby Tony Blair był popularniejszy od niego.
- To prawda. Różni ludzie rywalizują o to, kto będzie „pomostem” między Pierwszym a Trzecim Światem, kto połączy dawne kolonie z imperiami. To nawet pozytywne zjawisko. Wszyscy chcą być na pierwszych stronach gazet. Moje zadanie polega na przełożeniu ich pasji i uczuć na konkretne pieniądze. Ale jak mają zebrać te środki – to już ich sprawa. Jeśli chodzi o mnie, to jestem za wprowadzeniem tych podatków. To świetny pomysł. Cynicy powiedzą, że Blair i Chirac wiedzą, iż tych podatków nie da się wprowadzić. Aby osiem najbardziej uprzemysłowionych państw świata zgodziło się na wprowadzenie jednego dodatkowego podatku, muszą upłynąć cztery lata negocjacji. W tym czasie miliony osób umrze. Ale sam nie wiem, być może jest jakiś mechanizm finansowy w G8 na szybsze wprowadzenie zmian. Gordon Brown mówił o mechanizmie IFF. Politycy uwielbiają takie skróty. Nie obchodzi mnie, skąd mają pochodzić pieniądze, nie obchodzi mnie, jak oni ustalą potrzebne kwoty. Jakoś muszą to zrobić. I nie chodzi tylko o zapobieżenie wielu
zgonom, państwa Zachodu na tym także skorzystają.
- I musimy przemyśleć nasze priorytety.
- Tak. Żyjemy w niebezpiecznym świecie. 11 września 2001 r. byliśmy świadkami dwóch ataków. Pierwszy z nich – to zamach na wieże World Trade Center. Ale później nastąpił kolejny atak, następny szok. Wtedy Amerykanie zobaczyli ludzi skaczących z radości na widok ogromu zniszczeń. Zobaczyli mieszkańców Pakistanu, Indonezji i Palestyńczyków świętujących zamachy. Coś się zmieniło w USA. Zwykli ludzie zapragnęli, aby coś się zmieniło, by nikt nie postrzegał Stanów jako złego państwa. Chcą czynić więcej dobra. To samo dotyczy Europy. Mamy przecież te same wartości. Chodzi o cały Zachód. Sytuacja, kiedy wiele osób nam nie ufa, jest bardzo niebezpieczna. Mamy teraz szansę nie tylko na uratowanie wielu istnień ludzkich, ale też na poprawę naszego wizerunku. - Nasz wizerunek? Tylko państwa skandynawskie…
- Tak, wiem. „Klub Pro 0,7” (chodzi o inicjatywę ONZ sprzed 35 lat, by najbogatsze kraje przekazywały 0,7 proc. swojego produktu krajowego brutto na rzecz krajów rozwijających się. Tylko cztery kraje UE wprowadziły tę ideę – Dania, Szwecja, Luksemburg i Holandia – przyp. red).
- Skandynawowie są naprawdę szczodrzy, angażują się w wiele akcji charytatywnych. Wraz z Holandią i Luksemburgiem wydają tyle pieniędzy na pomoc. Co im powiesz?
- Kiedy spotykam się z Chirakiem, Blairem, Schröderem, wystarczy, bym wspomniał jedno słowo, a już wpadają w panikę. To słowo to Skandynawia lub „Pro 0,7” i od razu chcą opuścić spotkanie. To wielka broń na polityków. I jednocześnie marchewka. Dawanie pieniędzy to popularne zjawisko wśród Skandynawów. Resztę świata wprawia to w zażenowanie – gdyż nie postępuje on tak samo.