Boję się obojętności
Rozmowa ze Zdzisławem Berytem, byłym więźniem obozu w Oświęcimiu, dziennikarzem "Gazety Poznańskiej".
27.01.2005 | aktual.: 27.01.2005 08:25
Czym dla pana jest rocznica wyzwolenia obozu w Oświęcimiu?
- Każdą rocznicę przeżywam. Dla mnie prywatnie jest ona przypomnieniem tych, którzy tego momentu nie doczekali, a z którymi spędziłem w obozie lata.
Bierze pan udział w obchodach?
- Nigdy. Nie pojadę do Oświęcimia. Byłem tam po wyjściu z obozu jeden, jedyny raz. Więcej nie byłbym w stanie. Są ludzie, którzy potrafią po obozie chodzić i pokazywać – to mój barak, tędy mnie pędzono, tam odbywały się egzekucje. Ja nie potrafię. Nie chcę oglądać tych miejsc, bo w mojej wyobraźni one się natychmiast zaludniają. W czasie, gdy byłem w obozie, musiałem obserwować dziesięć egzekucji. Nie chcę już do tego wracać. To zbyt bolesne. Ale ludzie, którzy obozy znają tylko z książek powinni je zobaczyć.
Dlaczego?
- Żeby pamiętać, że wszystko to zostało stworzone przez człowieka. O tym, że niemal z każdego, oczywiście w pewnych warunkach, można przez wychowanie i propagandę wydobyć bestię. Przecież ci, którzy wstępowali do SS to byli zwyczajni ludzie – ojcowie, synowie, sąsiedzi. A jednak masowa zagłada stała się faktem. Nigdy nie wiadomo, kiedy obudzą się demony. Ale gdy to się stanie – mogą dziać się rzeczy straszne. Stwierdzenie, że w kraju, w którym pali się książki będzie paliło się ludzi ziściło się w faszystowskich Niemczech. Myślę, że można traktować je jak prawdę uniwersalną.
Czy pamięć jest w stanie nas przed tym obronić?
- Sama pamięć nie, raczej zabiegi edukacyjne czy wychowawcze, których pamięć jest elementem składowym. Pamięć jako taka to rzecz odświętna.
Bezpośrednich świadków tych wydarzeń z każdym rokiem ubywa. Kto zatem przechowa tę pamięć?
- Myślę, że młodzież. Byłem trzy razy na spotkaniach z młodzieżą w Niemczech. Mówiłem im, że kiedy trafiłem do obozu, byłem mniej więcej w ich wieku – miałem 16 lat. Za każdym razem byłem zasypywany pytaniami. Chcieli wiedzieć wszystko, chcieli zrozumieć. Myślę, że to jest ta właściwa droga i chyba nie bezzasadnie mam nadzieję, że oni zapamiętają. Teraz relacje na żywo trzeba wydobyć od nas – uczestników tych wydarzeń. Pisać o tym? Mówi się, że po Borowskim już nikt nic o obozach nie napisał i nie napisze. Coś w tym jest. Borowski jak nikt inny w niewielu słowach potrafił oddać klimat tamtego miejsca, dźwięki, a nawet zapach. Gdy to czytam, wciąż ciarki przechodzą mi po plecach.
Czy w świadomości narodu niemieckiego istniały popełniane zbrodnie?
- Myślę, że nie. To naród, który brał słowa władzy za dobrą monetę i nie miał powodów robić inaczej. Wierzyli, kiedy władza mówiła, że ludzie są wywożeni na Wschód do pracy. Anglicy, gdy wyzwolili obóz Bergen-Belsen, w którym zastała mnie wolność przyprowadzali kolumnami mieszkańców okolicy tylko po to, by zobaczyli te rzędy zwłok. Żeby już nie mogli mieć wątpliwości.
Skąd pana zdaniem bierze się zatem pojawiające się w niektórych kręgach przekonanie o tzw. "kłamstwie oświęcimskim"? Zwłaszcza w Polsce wydaje się to szaleństwem.
- To szaleństwo, w którym jest metoda. Odradzające się kręgi nacjonalistyczne w Niemczech pragną uzasadnić swoje istnienie, wmawiając innym, że nie było obozów zagłady i ich ideologia do niczego takiego nie prowadzi. Takie głosy w Polsce – to dla mnie polityczna pornografia. Znacznie gorsza i bardziej niebezpieczna od tej prawie niewinnej, związanej z seksem. Inna odmiana tego kłamstwa to opowieści o polskich obozach. Były na terenie Polski – to bez wątpienia. Bez wątpienia też zdarzały się sytuacje, kiedy Polacy przyczyniali się do zagłady Żydów. Szmalcownicy czy zawistni sąsiedzi w zapyziałych miasteczkach, w których Żydzi stanowili elitę. Zazdrościł taki Żydowi, że ma dom, jeszcze Niemcy powiedzieli mu, że tamten oszukiwał w sklepie i wystarczało... Ale mówienie o polskich obozach to dla mnie przejaw antypolonizmu Żydów. Choć tak naprawdę jedyne, czego się obawiam, to obojętność. Od końca II wojny było już kolejnych kilka, oglądamy zamachy terrorystyczne, przestępstwa, kataklizmy. Śmierć atakuje ludzi z
ekranu telewizora wiele razy dziennie. To ludzi impregnuje na tragedię. Obozowe obrazy blakną. Oby nie na tyle, by stały się dla żyjących nierealne.
Rozmawiała Monika Kaczyński