PolskaBoję się i się nie boję

Boję się i się nie boję

Ujawnię agentów Kościoła, nawet jeśli mi nie pozwolą - zapowiada ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski w rozmowie z Cezarym Łazarewiczem.

Boję się i się nie boję
Źródło zdjęć: © PAP

17.08.2006 | aktual.: 24.08.2006 11:18

Kto chce księdza wykończyć?

- Powiem, kto nie chce tej publikacji. W moich badaniach akcent położyłem na antykościelną działalność Wydziału IV SB w Krakowie w latach 80. Dla byłych funkcjonariuszy SB to bardzo niewygodne.

Czego mogą bać się esbecy? Ich przecież wszyscy uważają za zbirów.

- Oni oprócz inwigilacji Kościoła wykonywali masę draństw, które nawet wtedy były przestępstwem. Taki przykład. W prowincjonalnym mieście SB chciało przekupić księdza benzyną, która była na kartki. Nie mieli kartek, więc ukradli dwie beczki z GS-u, by opłacić swojego tajnego współpracownika. Za to mogą być teraz karani.

Ksiądz się obawia o siebie?

- Od pewnego czasu jeżdżę do IPN zawsze z kierowcą. Nie noszę laptopa ani notatek. Gdyby chcieli mnie okraść, to nie ma z czego.

A pogróżki?

- Otrzymuję je od roku. To raczej nękanie. Dzwonił mężczyzna i mówił: poderżnij sobie gardło. Inny życzył mi, bym rozbił się na najbliższym drzewie.

Czy ksiądz informował o tym policję?

- Policja odpowiedziała, że nie jest w stanie ustalić numeru. Poszedłem więc do firmy ochroniarskiej. Powiedzieli, że za 50 złotych ustalą.

Co będzie w tej książce, że budzi taką trwogę?

- Byłem pierwszą osobą, która dotarła do wielu akt. I teraz po raz pierwszy wiele dokumentów i tajemnic ujrzy światło dzienne. Na przykład ta, że po 1989 roku z wieloma tajnymi współpracownikami SB się nie rozstała. Znalazłem przypadki wskazujące, że z SB tajni współpracownicy przeszli do UOP. Jeden z TW zgłosił się do UOP sam, bo chciał dalej być agentem. To osoba świecka wykorzystywana przez Wydział IV. On myślał, że skoro powstaje nowa służba, to nadal jej będą potrzebni ludzie, którzy inwigilują Kościół. I będą mu dalej płacić. Bo w wielu przypadkach pieniądze były bardzo ważnym elementem współpracy z SB.

A ksiądz czego się boi?

- Są naciski, żeby się pewne nazwiska w publikacji nie pojawiały.

Czyje naciski?

- Dzwonią na przykład do mojego kolegi i mówią: jedź do Zaleskiego i powiedz mu, że dla dobra sprawy pewne rzeczy nie powinny się ukazać. I to wcale nie chodzi głównie o księży.

A o kogo?

- SB w Krakowie szukało dojścia do Watykanu. Dlaczego Kościół w Krakowie był tak inwigilowany? Oni uznali, że największym wrogiem dla systemu komunistycznego był Karol Wojtyła, jako arcybiskup, a później jako papież. A KGB szukało poprzez polskie służby specjalne dojścia do Watykanu. Naturalną drogą było pozyskanie kogoś ze środowiska, w którym papież żył. Ojciec Święty potem ściągał wielu księży i świeckich do Watykanu. I niestety, w tej grupie SB udało się zwerbować kilka znaczących osób.

Z kurii?

- To były osoby ze środowisk, które papież znał od samego początku: Papieskiej Akademii Teologicznej, KUL, kurii i redakcji katolickich. Dla nich najcenniejsze było złapanie osoby, która by była blisko papieża albo często do papieża jeździła. Dla SB to był cel numer jeden.

Dużo było takich osób?

- Ja zidentyfikowałem ośmiu takich tajnych współpracowników. Wobec czterech mam stuprocentową pewność. Wybieraniem kandydatów zajmował się Wydział IV. To oni pisali, który ksiądz się nadaje, a którego zwerbować się na pewno nie da. Na którego zebrano tak zwane kompr-materiały, a który się waha. Przy każdym pisano, czy ma dostęp do papieża, czy bywa sporadycznie, czy je z nim kolację i czy ma szansę czegoś się dowiedzieć. Zbierano każdą plotę, która płynęła z Watykanu. Departament I nie robił tego dla siebie. Przekazywał to KGB. Dlaczego księża donosili?

- Pierwszy powód - szantaż. Szukano na nich kompromitujących materiałów. Ważne były sprawy celibatowe, skłonność do alkoholu i ewentualne przekręty. Znam przypadek zakonnika, który długo odmawiał, ale w końcu miał moralną wpadkę. Zaproszono go na rozmowę i pokazano zdjęcia. Niestety, ten zakonnik poszedł na daleko idącą współpracę.

A inni księża?

- Frustraci. Skłóceni z biskupem, z proboszczem, z sąsiednim proboszczem. Albo ambitni, których biskup nie puścił na studia za granicę. Dużo w tych donosach podłości, złośliwości i chęci zemsty. Trzecia grupa - naiwni. Mówili im: jak ksiądz nam coś powie, to załatwimy kartki na benzynę. Czwarta grupa - paszportowcy. Najwięcej ich było w latach 80., bo chcieli jechać do Rzymu albo na studia zagraniczne. Mnie też mówili: będzie paszport, jak ksiądz przyjdzie do nas na rozmowę. Poszedłem poradzić się kardynała Macharskiego, a on: w żadnym wypadku.

Czy księża współpracowali ochoczo?

- Mam dokumenty, gdzie SB pisze, że agent bezużyteczny, leni się, ucieka od roboty. Żeby zerwać współpracę, księża przenosili się z parafii do parafii. Ale w wielu przypadkach gdy TW zaczynał mówić, SB wyciskało go jak cytrynę. Byli tacy, którzy tak się wyspecjalizowali, że dostawali od SB miniaturowe magnetofony i nagrywali na przykład zjazd księży dziekanów czy biskupów. Jest raport, w którym SB pisze, że już pięciu księży ma własne magnetofony, a dla następnych pięciu trzeba je zakupić. Oni byli jak J-23. Gdy wpadały im w ręce kościelne dokumenty, robili zdjęcia i dostarczali SB.

Zastanawiam się nad dwoistością ich natury, która pozwalała im jednocześnie donosić na współbraci, a potem spowiadać, udzielać sakramentów i żarliwie się modlić.

- Mogę zrozumieć tych, którzy byli szantażowani, mieli wyrzuty sumienia, a w pewnym momencie zdobywali się na to, by powiedzieć "nie", choć wiedzieli, że SB może ich skompromitować. Nie wiem, jakie sumienie mieli ci, którzy donosili za paszport. Myślę, że zrobili sobie taką furtkę w sumieniu. Ale jednego księża kategorycznie odmawiali: ujawniania tajemnicy spowiedzi. Odmawiali nawet ci najbardziej zdemoralizowani. Istnieje instrukcja, by księży nie pytać o spowiedź, bo to ich zrazi. Esbecy wiedzieli, że są rzeczy, których ksiądz nie zrobi. Żaden ksiądz nie zgodziłby się sfingować dokumentów małżeńskich. SB wiedziało o potwornej niechęci księży do podpisywania czegokolwiek, bo to kojarzyło im się z cyrografem. Więc księża nigdy nie podpisywali zobowiązania do współpracy ani pokwitowań pieniężnych. W latach 80. gwałtownie wzrosła liczba TW. To byli głównie paszportowcy. TW w kościele było około ośmiu procent. Kim byli? Zwykłymi księżmi, ale byli i ważniejsi, których znałem, bo czasem byli moimi wykładowcami na
uczelni.

Czy ich nazwiska były dla księdza zaskoczeniem?

- Był tam mój przyjaciel, który informował SB o mojej działalności.

Zapytał go ksiądz, dlaczego to robił?

- Tu jest problem. Wcześniej przez myśl mi nie przeszło, że księża mogą być tajnymi współpracownikami. Gdy jesienią ubiegłego roku zacząłem czytać swoje akta, to świat mi się przewrócił. Było pełno donosów. Znajdowałem informacje od moich kolegów księży. Wtedy zapytałem kurię, co z tą bolesną sprawą mam zrobić. Nikt na list nie odpowiedział. Zapytałem kardynała Dziwisza, co zrobić, jeżeli wiem o pewnym księdzu, że on jest zamieszany. Kardynał powiedział, bym go o to zapytał. On wszystkiemu zaprzeczył. Ksiądz kardynał jest poza wszelkimi podejrzeniami. To bardzo porządny człowiek - tylko w jego otoczeniu jest zdecydowana grupa przeciwna temu, co robię. Później zaczęło się jeszcze bardziej kotłować i wezwano mnie na trudną rozmowę do kurii. Nie powiem do kogo. I mówią tak: Na co to księdzu? Rzuć te papiery do pieca.

A ksiądz porwał się z motyką na słońce?

- Nie wiedziałem, że będzie z tego lawina. Rozpocząłem projekt badawczy, który nazwałem "Działalność antykościelna IV Wydziału SB w Krakowie". No i okazało się, że jest potworna ilość dokumentów, których nikt wcześniej nie czytał. Kardynał powołał komisję Pamięć i Troska, ale akt do tej pory nikt z nich nie czyta. A moja wiedza jest porażająca. Gdy w maju chciałem ją ujawnić, zaczął się kontratak. Czy któryś z księży dobrowolnie przyznał się do współpracy?

- Znam jeden taki przypadek. To mój kolega. W 1995 roku przyszedł do mnie i powiedział: wiesz, szantażowali mnie i donosiłem na ciebie i na księdza Jancarza. Jancarz już nie żył, a on wcześniej nie miał odwagi, by mu o tym powiedzieć. Dla mnie on jest bohaterem. Podał mi swój pseudonim i nazwisko oficera prowadzącego. I to jest paradoks, że do tej pory tej jego teczki znaleźć nie mogę.

A co ksiądz zrobiłby teraz na miejscu tych TW, których ksiądz chce ujawnić?

- Trzeba jak Stasiu Filosek z Huty Sendzimira. Zaprosiliśmy dziennikarzy i Stasiu publicznie wszystkich przeprosił. A oni mu wybaczyli. Ja taką konferencje z księżmi chciałem zrobić w maju. Ale zamiast konferencji dostałem upomnienie kanoniczne.

Wtedy ksiądz zdecydował się napisać listy do księży agentów?

- To są starsi księża. Niektórzy bardzo zasłużeni. Ale z kilkuletnią współpracą z SB. Niektórzy byli bardzo groźni, a inni przez głupotę tam weszli. Przekonywałem - księże infułacie, księże prałacie, nie da się tego wytłumaczyć w dwóch zdaniach. Wiem, że oni się bardzo boją.

Przecież kuria, korzystając z prawa kanonicznego, może tę publikację zablokować.

- Boję się tego. Dlatego zgadzam się na te wywiady, bo liczę, że tylko w ten sposób nie uda się tej publikacji powstrzymać. Książka będzie też o tych, którzy się nie złamali. Problem TW to tylko jedna czwarta książki.

A jeśli poproszą księdza o odstąpienie od wydania ostatniego rozdziału?

- Ja zdania nie zmienię. Jeśli zakażą mi wydania książki, to zrobią to moi przyjaciele. CD dostali dwaj zaprzyjaźnieni historycy z UJ i PAT, których dzisiaj pisemnie upoważniłem do dokończenia mojej pracy. Oddam im prawa autorskie. Ta praca ukaże się wtedy miesiąc później, ale ukaże się na pewno. Tylko pod innym nazwiskiem. A nazwiska księży agentów ujawnię. Jeśli ja tego nie zrobię, to przyjdzie młody historyk i to zrobi, bo dokumenty w IPN są jawne. Książka jest gotowa w 80 procentach. Będę się trochę wzorował na książce Marka Lasoty "Donos na Wojtyłę". We wrześniu złożę ją w wydawnictwie Znak, a w październiku ją wydrukują.

A może w innych diecezjach lustracja księży idzie łatwiej?

- Koledzy księża dzwonią do mnie. W naszej diecezji, mówią, żadnych szans na lustrację nie ma. Jedno zgromadzenie zakonne, którego prowincjał powołał komisję lustracyjną, pozwoliło nawet zajrzeć do teczek. Ale kiedy znaleźli tam 20 swoich współbraci TW, to prowincjał rozwiązał komisję. Powiedział, że jak ktoś będzie dalej badał, to pojedzie na misję do Konga.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)