"Fortepian Paderewskiego" miał być perłą w koronie nowej instytucji powołanej za czasów PiS. Za 300 tys. złotych ze Szwajcarii sprowadził go Jan Żaryn, dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej. Wirtualna Polska ustaliła, że urzędnicy nie sprawdzili, co kupują, a instrument jest wart najwyżej kilkanaście tysięcy. Ignacy Jan Paderewski przy tym fortepianie nawet nie stał, o graniu nie wspominając.
28 listopada 2023 roku. Na Sali Wielkiej Zamku Królewskiego przedstawiciele władz państwowych, samorządowych i instytucji kultury. Atmosfera podniosła, bo i okazja nie byle jaka - trwa uroczystość "Paderewski odzyskany". W świetle fleszy przemawia Jan Żaryn. To organizator wydarzenia, historyk, były senator Prawa i Sprawiedliwości, od 2020 r. dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego (IDMN).
Żaryn ogłasza, że pod koniec 2022 r. instytutowi udało się kupić w Szwajcarii kolekcję pamiątek po Ignacym Paderewskim. Dyrektor szczególne podziękowania składa Piotrowi Glińskiemu, wicepremierowi i ministrowi kultury, który na zakupy wygospodarował 315 tys. zł. Suma duża, ale okazja ponoć niecodzienna. Za około sto przedmiotów szwajcarskiemu oferentowi zapłacono 60 tys. franków. Wśród pamiątek są m.in. fotografie, kartki pocztowe, hantle, garnki czy rachunki z pralni.
Najcenniejszy jest jednak fortepian marki Bösendorfer, pochodzący rzekomo z okresu ok. 1850-1860, który znajdował się w szwajcarskiej posiadłości Paderewskiego w Riond-Bosson. On sam został wyceniony na 55 tys. franków.
Jan Żaryn przyznaje, że co prawda nie ma żadnego zdjęcia, które świadczyłoby o tym, że Ignacy Paderewski grał na zakupionym fortepianie, ale dwóch ekspertów oceniło, że warto wydać na niego publiczne pieniądze. Dyrektor zachęca nawet gości do podjęcia wyzwania detektywistycznego i wspólnych poszukiwań fotografii potwierdzających autentyczność eksponatu.
W tych kilku zdaniach wypowiedzianych na Zamku Królewskim Jan Żaryn nie pomylił się jedynie, podając kwotę, którą wydał zarządzany przez niego instytut.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
„Paderewski odzyskany” – prezentacja pamiątek po Ignacym Janie Paderewskim:
Dokumenty? Brak
Lipiec 2024 r. Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej już nie istnieje. Po zmianie władzy przemianowano go na Instytut Myśli Politycznej (IMP), a Ignacego Paderewskiego i Romana Dmowskiego zastąpił w roli patrona Gabriel Narutowicz. Ale spuścizna po poprzednikach została. W tym fortepian.
I możliwe, że dalej stałby sobie spokojnie, gdyby do Adama Leszczyńskiego, nowego dyrektora IMP, nie zgłosiła się dyrekcja Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu. Chciała ona przejąć instrument w wieloletni depozyt. Na Dolnym Śląsku miałby być eksponowany w przestrzeniach Muzeum Pana Tadeusza, a także wykorzystywany do organizacji okazjonalnych koncertów.
- Przyklasnąłem tej propozycji. Ale żeby przekazać fortepian, trzeba było najpierw uporządkować jego dokumentację i dopiąć wszelkie formalności. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w tym, co odziedziczyliśmy po IDMN, nie ma właściwie żadnych ekspertyz dotyczących instrumentu, żadnej profesjonalnej wyceny, ani żadnego dowodu, że Paderewski miał cokolwiek wspólnego z instrumentem, na który wydano setki tysięcy publicznych pieniędzy - relacjonuje dyrektor Leszczyński.
Postanowiliśmy ruszyć tropem dokumentów, fortepianu i wydanych na niego pieniędzy. Instytut, który kupił instrument, został powołany w 2020 r. przez ministra kultury Piotra Glińskiego. Miał mieć charakter edukacyjny, naukowy i popularyzatorski. Na dyrektora bez żadnego konkursu został powołany były senator PiS Jan Żaryn. Głównym celem IDMN miały być studia nad historią ruchu narodowego, a także konserwatywnego i chrześcijańsko-demokratycznego.
Do instytucji popłynęły miliony złotych, które wydano m.in. na zakup i remonty dwóch budynków w Warszawie (23 mln i 6 mln zł). Dodatkowo IDMN w latach 2021-2023 rozdysponował 102 mln zł w ramach Funduszu Patriotycznego. Najwyższa Izba Kontroli ustaliła, że w przypadku 60 proc. wniosków, dotyczących ponad 14 mln zł pieniądze rozdano nieprawidłowo.
Brak dowodów też jest dowodem
A jak zaczęła się historia z fortepianem? W połowie roku 2022 do Jana Żaryna zgłosiła się Iwona Kozłowska, ambasadorka Polski w Szwajcarii. Poinformowała, że niejaki Jean-Claude Gattlen zamierza wystawić na sprzedaż pamiątki po Ignacym Janie Paderewskim, wybitnym polskim pianiście i polityku. Dyplomatkę poinformowała o tym Joanna Kondracka, prezeska Polskiego Stowarzyszenia w Lozannie, która znalazła w internecie ogłoszenie o sprzedaży rzeczy Paderewskiego.
Żaryn poprosił Kozłowską o nawiązanie kontaktu ze Szwajcarem i poproszenie go o wstrzymanie aukcji. Jak wynika z korespondencji zachowanej w Instytucie, ambasadorka w czerwcu spotkała się z Gattlenem, a we wrześniu wysyła do niego list, w którym podtrzymała zainteresowanie kolekcją. Prosiła także o wypożyczenie fortepianu i ustalenie terminu, w którym ekspert mógłby go zobaczyć i profesjonalnie wycenić.
Ale jak wynika z dokumentów, żaden ekspert zajmujący się zabytkowymi fortepianami, instrumentu nie obejrzał. Za to w jego zakup na całego zaangażowała się polska ambasada w Bernie. Jak czytamy w mailu z listopada 2022 r., pracownicy polskiej placówki w Bernie skontaktowali się z fabryką Bösendorfera w Wiedniu, Muzeum Historii w Lozannie oraz Muzeum Archiwów Kantonu Vaud.
Szwajcarskie archiwa - na prośbę ambasadorki Kozłowskiej - miała przeszukać Dorota Cybulska-Amsler, profesorka klasy klawesynu z Genewy. Odwiedziła też Jean-Claude’a Gattlena i obejrzała fortepian.
"Ustalenie z pewnością, że należał on do Ignacego Paderewskiego, jest na obecnym etapie niemożliwe i wymagające dłuższych poszukiwań" - zaraportowała do ambasady po zakończeniu wizyty. Z kolei konsul Marek Głuszko nawiązał kontakt z muzeami w Polsce, aby potwierdzić, że fortepian był w domu Ignacego Paderewskiego. Korespondował też z jednym z ekspertów od fortepianów (przy okazji wprowadzając go w błąd, do czego jeszcze wrócimy).
Efekty kwerendy były mizerne. Co prawda, jak napisała w mailu do IDMN asystentka ambasadorki Kozłowskiej, "na chwilę obecną nie ma żadnych dowodów, które przeczyłyby informacji prezentowanej przez obecnego właściciela fortepianu pana Gattlena [że instrument należał do Paderewskiego - red.]". Ale nie udało się też znaleźć żadnego dowodu na potwierdzenie tej tezy.
Bóg, Ojczyzna, historia
Skoro nie udało się wykluczyć, że fortepian należał do Paderewskiego, to trzeba go kupić. Z takiego założenia wyszedł Jan Żaryn. Zlecono co prawda kolejną opinię na temat kolekcji przedmiotów związanych z Paderewskim, ale znowu nie komuś, kto znałby się na fortepianach.
Tym razem poproszono o pomoc specjalistę… od rękopisów z Biblioteki Narodowej. Ten trzeźwo zauważył: "Konieczna jest opinia instrumentologa, który oceniłby stan techniczny fortepianu i stopień zużycia elementów, a przede wszystkim potrzebna jest kwerenda, która potwierdziłaby autentyczność instrumentu".
Nic z tego. Już dwa tygodnie później, 22 grudnia 2022 r. podpisano umowę na zakup fortepianu i innych pamiątek po Paderewskim. Zamiast dokumentów potwierdzających autentyczność instrumentu, urzędnikom, a konkretnie działającej w imieniu Jana Żaryna ambasadorce Kozłowskiej, musiało wystarczyć oświadczenie właściciela instrumentu. Ale nawet w nim Szwajcar Jean-Claude Gattlen informuje, że choć jest jedynym i wyłącznym właścicielem fortepianu oraz innych przedmiotów, to zastrzega: "nie jestem w stanie udzielić na nie jakiejkolwiek gwarancji".
Umowa sprzedaży nie chroni wystarczająco interesów instytucji kierowanej przez Jana Żaryna i sposobu wydawania publicznych pieniędzy, ale trudno odmówić jej wzniosłości.
W preambule do dokumentu czytamy: "Świadomi wyjątkowego znaczenia postaci Ignacego Jana Paderewskiego dla dziedzictwa i tożsamości Narodu Polskiego oraz jego historii, odpowiedzialności, ciążącej na nas przed Bogiem, Ojczyzną i historią, (...) strony niniejszej umowy oświadczają, że (...) postanawiają zawrzeć umowę sprzedaży Kolekcji, (...) aby mogła ona stanowić wieczyste dobro publiczne".
O postanowieniach widniejących w umowie, rozmawiamy z doktor Magdaleną Ziółkowską, dyplomowaną kustosz, która pracowała m.in. w Muzeum Sztuki w Łodzi. Chcemy dowiedzieć się, czy tak powinno wyglądać nabywanie pamiątek po słynnych osobach za kilkaset tysięcy złotych i jakie właściwie procedury obowiązują przy takich postępowaniach?
Doktor Ziółkowska początkowo uważa, że żartujemy. - W umowie nabycia obiektów do kolekcji ktoś wpisuje odwołania do Boga i Ojczyzny, ale nie umieszcza wyceny jednostkowej przedmiotów? Powinien także dysponować przed zakupem opinią specjalisty z danej dziedziny - dziwi się Ziółkowska.
Jak wyjaśnia muzealniczka, dyrektor instytucji przed zakupem powinien również uzyskać dokumenty poświadczające np. nabycie spadku przez sprzedającego lub dokumenty potwierdzające jego prawa do posiadania i sprzedaży danych przedmiotów, a następnie specjaliści powinni sporządzić wycenę rzeczywistej wartości poszczególnych rzeczy.
- W przypadku tego fortepianu oferent powinien wykazać, czy ma do niego prawa oraz jakie jest jego pochodzenie. I na wszystko okazać właściwe dokumenty, mówimy bowiem o zakupach ze środków publicznych - podkreśla Magdalena Ziółkowska.
"Zwracam uwagę, że się na tym nie znam"
Po podpisaniu umowy ze Szwajcarem fortepian i reszta pamiątek trafiła do polskiej ambasady w Bernie. I dopiero wtedy urzędnicy uświadomili sobie, że instrument trzeba wycenić, choćby na potrzeby ubezpieczenia niezbędnego przy transporcie przedmiotu do Polski.
Prawnik pracujący dla IDMN zwrócił się w tej sprawie - po raz kolejny - do eksperta od starodruków: "Zdaję sobie sprawę, że to nie Pański zakres obowiązków, niemniej byłbym wdzięczny za informację czy byłby Pan w stanie wycenić fortepian, który jest częścią ww. zbioru?".
Ekspert odpowiada: "nie jestem instrumentologiem, nie było szczegółowych oględzin fortepianu, trudno zatem określić, w jakim jest stanie technicznym, a ma to istotny wpływ na dokładną jego wycenę".
Ostatecznie do dokumentów przewozowych trafia kwota 55 tys. franków. Trudno powiedzieć na jakiej podstawie. W lipcu Jan Żaryn kwituje odbiór instrumentu w Warszawie, a w listopadzie chwali się nim na wspomnianej już gali na Zamku Królewskim.
Ekspertka Żaryna: "Pragnę podkreślić, że nie byłam ekspertem"
Podczas uroczystości Jan Żaryn poprosił o pomoc w ustaleniu historii prezentowanego fortepianu. Posłuchaliśmy jego apelu. Przeprowadziliśmy śledztwo w oparciu o dostępne dokumenty, archiwa, stare szwajcarskie gazety, rozmowy z ekspertami z zakresu muzykologii, renowacji zabytkowych instrumentów, historykami oraz pracownikami polskich i szwajcarskich instytucji powiązanych z twórczością Ignacego Paderewskiego.
Efekt może się nie spodobać byłemu już dyrektorowi Instytutu. Autentyczność instrumentu zakupionego przez Żaryna potwierdza jedynie sam sprzedawca - Jean-Claude Gattlen. I znak, którego wiarygodność budzi ogromne wątpliwości ekspertów.
Zacznijmy od daty produkcji. Na Zamku Królewskim Jan Żaryn dwukrotnie podał, że fortepian wyprodukowano między rokiem 1850 a 1860. Taka informacja znajduje się też na archiwalnej stronie IDMN. W rzeczywistości instrument pochodzi z 1927 r.
Skąd to wiemy? Austriacki Bösendorfer produkuje fortepiany od 1828 r. Każdy kolejny egzemplarz ma numer seryjny, który można przyporządkować do odpowiednich lat produkcji z pomocą katalogów dostępnych w internecie.
W raporcie wspomnianej już Doroty Cybulskiej-Amsler, która oglądała fortepian we wrześniu 2022 r., pojawia się informacja, że Bösendorfer ma numer 4219. I ta liczba rzeczywiście wskazuje na datę produkcji w latach 1850-1860. Jest jednak problem - Cybulska-Amsler podała błędny numer w sporządzonym dokumencie. Albo źle go odczytała, albo została wprowadzona w błąd i nie zweryfikowała odpowiednio przekazanych jej informacji. Faktem jest, że przed cyfrą "4" zgubiła jej się cyfra "2". A numer 24219 wskazuje już, że instrument powstał w roku 1926 r.
Zamieszanie z ustaleniem numeru seryjnego jest o tyle ciekawe, że w późniejszej korespondencji ambasady m.in. z fabryką Bösendorfera (która uściśliła, że to instrument z 1927 r.) pojawia się już właściwy numer seryjny. A mimo to do umowy sprzedaży trafił błędny numer, na podstawie którego Jan Żaryn podawał później błędną datę produkcji.
Dorota Cybulska-Amsler pytana przez nas o ten błąd twierdzi, że doszło do pomyłki. W mailu pisze: "Pragnę podkreślić, że nie byłam ekspertem w sprawie zakupu fortepianu!!!". I tłumaczy, że jedynie grzecznościowo szukała wiadomości na temat instrumentu. A wszystkie informacje, które przekazała ambasadzie, pochodzą bezpośrednio od sprzedającego i nie zostały w żaden sposób zweryfikowane.
Prawdziwi eksperci, którym pokazaliśmy zdjęcia fortepianu i podaliśmy datę produkcji przekazywaną przez Jana Żaryna, zareagowali od razu.
- Numer 4219 sugerowałby, że fortepian jest z roku 1850 lub trochę późniejszego. Proszę mi wierzyć, że w branży renowacyjnej pracuję jako konsultant od 10 lat i trochę Bösendorferów przez moje ręce przeszło. I ten fortepian na pewno nie ma 174 lat. Według mnie wygląda na lata 20. XX wieku - ocenia po przesłaniu kilku zdjęć instrumentu ekspert z renomowanej polskiej firmy zajmującej się renowacją fortepianów, poleconej nam przez przedstawiciela Roberts Pianos, brytyjskiej firmy zajmującej się renowacją fortepianów od 1919 r.
Nasz rozmówca woli pozostać anonimowy ze względu na polityczny charakter sprawy. Według jego wiedzy renowatorzy płacą za takie Bösendorfery w przeliczeniu na złotówki 10-15 tys.
- Ceny w sektorze prywatnym na pewno są nieznacznie wyższe. W zeszłym roku zaproponowano mi taki instrument z lat 20-tych przed renowacją za 30 tys. zł - dodaje nasz ekspert.
- Wystarczy rzut oka na klawiaturę, żeby stwierdzić, że ten instrument nie mógł zostać wyprodukowany w okolicach 1850 r. Z końcem XIX w. nastąpiła ewolucja w budowie fortepianów. Ze względu na wymagania kompozytorów oraz postęp technologiczny, doszło do rozszerzenia klawiatur z 85 do 88 klawiszy. I taką, nowocześniejszą klawiaturę ma opisywany przez państwa instrument - tłumaczy Andrzej Włodarczyk prowadzący od ponad 30 lat pracownię pianin i fortepianów w Słupnie pod Warszawą.
Na naszą prośbę fortepian dokładnie obejrzał Sylwester Dmuchowski ze sklepu muzycznego "Pasja" Jolanta Zalewska, warszawskiego dilera marki Bösendorfer.
- Z oględzin wynika, że w listopadzie 1924 r. zmontowano mechanizm tego fortepianu, co widać po dacie zapisanej na nim ołówkiem. W 1926 r. zapewne ukończono produkcję, a w 1927 r. wysłano z fabryki do salonu w Lozannie - relacjonuje Sylwester Dmuchowski.
A skąd zamieszanie z numerem seryjnym? - Nigdzie na tym instrumencie nie ma numeru seryjnego. Powinien być na złotej ramie zapisany czarną farbą. Istnieje możliwość, że ktoś go usunął - mówi Sylwester Dmuchowski.
W fortepianie kupionym przez IDMN w miejscu na ramie, gdzie powinien być numer seryjny jest bardzo gładka i wypolerowana powierzchnia lakieru, przy czym na pozostałej części ramy lakier jest popękany w typowy dla Bosendorferów w tym wieku.
Wynika z tego, że najprawdopodobniej błędny numer Dorota Cybulska-Amsler musiała uzyskać od właściciela instrumentu. A on sam mógł go otrzymać z fabryki po wysłaniu numeru montażowego, zapisanego w kilku miejscach fortepianu ołówkiem (służy on rzemieślnikom składającym w fabryce poszczególne części w całość).
Biedak z 17 milionami
Skoro Jan Żaryn podawał błędną datę produkcji fortepianu, to może chociaż zgadzają się okoliczności, w jakich fortepian trafił do Polski? I sam fakt, że Ignacy Paderewski miał z nim coś wspólnego? Sprawdźmy.
Pod koniec XIX w. Paderewski kupił willę Riond-Bosson wraz z 22-hektarową posiadłością nad Jeziorem Genewskim. Po śmierci artysty w 1941 r. status nieruchomości był niejasny. Dopiero w 1947 roku odkryto, że jedynym żyjącym członkiem rodziny Paderewskiego był jego przyrodni brat, Józef Paderewski, który mieszkał w Bydgoszczy w komunistycznej Polsce.
Józefowi udało się odzyskać prawa do nieruchomości, a w 1953 r. sprzedał ją szwajcarskiemu przedsiębiorcy Georges’owi Filipinettiemu. Ten odsprzedał ją już po roku, ale wcześniej postanowił zorganizować aukcję pamiątek po Paderewskim.
Według opowieści Jana Żaryna, z prośbą o zorganizowanie aukcji, Filipinetti zgłosił się do Alfreda Gattlena. A po wszystkim stwierdził, że nie ma pieniędzy na opłacenie jej kosztów i w zamian odda mu niesprzedane pamiątki, w tym fortepian Bösendorfera. Alfred Gattlen przez całe życie miał trzymać cenny instrument w ukryciu, a po jego śmierci przejął go syn, Jean-Claude. I to on w 2022 r. postanowił sprzedać pamiątki na aukcji, którą udało się powstrzymać polskiej ambasadorce i Żarynowi.
Na poparcie swoich słów dyrektor Żaryn nie przedstawił żadnych dowodów. Tymczasem te, do których dotarliśmy, przeczą jego opowieści.
Po kolei. Czy Georges Filipinetti rzeczywiście mógł nie mieć pieniędzy na opłacenie kosztów aukcji? W tamtym okresie był prężnie działającym przedsiębiorcą. Jak wynika z lektury archiwalnych szwajcarskich gazet, na trzy miesiące przed aukcją sprzedał Riond-Bosson za 650 tys. franków. Po uwzględnieniu inflacji i przeliczeniu kursów walut daje to na dzisiejsze warunki ponad 17 mln zł.
Zresztą Filipinettiemu przesadnie nie zależało na pieniądzach z pamiątek po polskim artyście, bo część kwoty uzyskanej z aukcji przeznaczył na ufundowanie nagrody swojego imienia ku pamięci Paderewskiego. A kilka lat później stworzył istniejący do dziś zespół wyścigowy Scuderia Filipinetti, uważany wówczas za jeden z najbardziej prestiżowych na świecie.
Fortepiany już są w Polsce
Przy czym Filipinetti rzeczywiście oddał za darmo jeden z instrumentów należących do Paderewskiego. Ale to kolejny dowód podważający wersję historii przedstawionej przez Jana Żaryna. Jak czytamy m.in. w wydaniu "Tribune de Lausanne" z 5 listopada 1954 r., przy okazji aukcji z Riond-Bossom "hojny darczyńca przekazał na rzecz muzeum Starej Lozanny celestę, na której Paderewski komponował swoje utwory".
Celesta to instrument klawiszowy, wyglądający jak małe pianino. Jak przekazała nam Claude-Alain Künzi z Muzeum Historycznego Lozanny, instrument nadal jest w ich zbiorach, a w październiku będzie można nawet posłuchać jak gra na niej znana nam już Dorota Cybulska-Amsler.
A dlaczego wspominamy o tej celeście? Bo w ogłoszeniach o aukcji z 1954 r. oraz licznych relacji z samej aukcji w lokalnej prasie, które znaleźliśmy w szwajcarskich archiwach oraz w katalogu wystawionych rzeczy nie ma śladu ani po fortepianie Bösendorfera, ani po żadnym innym instrumencie, na którym mógł tworzyć Paderewski.
W katalogu aukcji jest tylko tamburyn. I figurki kotów trzymających różne instrumenty. Za to w relacjach prasowych wyraźnie zaznaczono, że "część przedmiotów (w szczególności fortepiany i kilka ważnych dzieł) została przetransportowana do muzeów w Polsce" [cyt. z "Journal de Nyon" z 1 listopada 1954 r. - red.].
Jest też informacja, że na polecenie polskich władz najcenniejsze przedmioty wystawione na sprzedaż zostały wycofane i mają być przekazane do polskich muzeów. W tym kontekście wymieniono m.in. rękopisy muzyczne Paderewskiego. Nigdzie ani słowa o fortepianie Bösendorfera. Dalej. W lokalnych gazetach są również zdjęcia z aukcji w willi Riond-Bossom. Też ani śladu po fortepianie.
Bo fortepiany Paderewskiego rzeczywiście były już wtedy w Polsce. Przynajmniej te, o których istnieniu wiadomo i których istnienie udokumentowano. Najprostsza i najbardziej oczywista jest sytuacja z instrumentem marki Steinway & Sons, który na mocy testamentu mistrza trafił do Polski. Tak samo było z fortepianem marki Érard, który stał w szwajcarskiej willi. Dziś oba instrumenty znajdują się w Muzeum Wnętrz w Otwocku Wielkim, oddziale Muzeum Narodowego w Warszawie.
To nie w stylu Paderewskiego
Na naszą prośbę śladów po kupionym przez IDMN Bösendorferze szukał Marek Żebrowski. To jeden z najwybitniejszych znawców twórczości i biografii Paderewskiego, znakomity muzyk, kompozytor, dyrektor Polskiego Centrum Muzyki (PMC) na Uniwersytecie Południowej Kalifornii (gdzie znajduje się liczące tysiące obiektów Archiwum Paderewskiego: Kolekcja Paso Robles) oraz dyrektor artystyczny Festiwalu Paderewskiego w Paso Robles w Kalifornii. Żebrowski jest także autorem publikacji poświęconych wybitnemu Polakowi, m.in. "Paderewski w Kalifornii".
Marek Żebrowski razem z asystentem przejrzeli między innymi pamiętniki i korespondencję Paderewskiego oraz zdjęcia z willi Riond-Bossom, które są w zasobach PMC. Efekt?
- Ten fortepian na pewno nie należał do Ignacego Paderewskiego. Nie znajdujemy go na żadnym zdjęciu z willi w Szwajcarii, a na fotografiach widzimy zarówno instrument Érarda jak i Steinwaya. Po Bösendorferze nie ma też śladu w pamiętnikach Paderewskiego ani we wspomnieniach gości odwiedzających go w Riond-Bossom. Zresztą widać na zdjęciach, że ten dom był zagracony, pełen różnych mebli, bibelotów. Po co tam jeszcze Bösendorfer? - mówi Żebrowski.
Nasz rozmówca zauważa, że w latach 80. XIX w. Paderewski, podczas pobytu w Wiedniu, mógł grać na produkowanych tam Bösendorferach. W swoich pamiętnikach wspomina tylko o poznaniu właściciela fabryki fortepianów Bösendorfer w Wiedniu, podczas studiów u Teodora Leszetyckiego. Nic więcej.
Do podobnych wniosków dochodzi doktor Justyna Kica z Ośrodka Dokumentacji Muzyki Polskiej XIX i XX wieku im. I.J. Paderewskiego w Instytucie Muzykologii UJ. - W znanych mi listach Paderewskiego pojawiają się jedynie wzmianki na temat wypożyczonego fortepianu Bösendorfera, na którym Paderewski miał ćwiczyć podczas swoich pobytów w Wiedniu w 1884 i 1887 r. - mówi dr Kica.
Od 1891 r. Ignacy Paderewski grał przede wszystkim na fortepianach marki Steinway & Sons, bo stał się twarzą i symbolem amerykańskiej marki i była to bardzo zażyła współpraca. Jak zauważa Justyna Kica, umowa dotyczyła instrumentów wykorzystywanych podczas tournée koncertowych, więc teoretycznie artysta mógł mieć w domu Bösendorfera.
Ale Marek Żebrowski zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt podważający wiarygodność instrumentu zakupionego przez IDMN. - W roku 1926 lub 1927 Paderewski otrzymał od Steinwaya fortepian koncertowy, który stał w salonie willi. Tam też stał fortepian Érard, zapisany w testamencie Muzeum Narodowemu w Warszawie - opowiada Żebrowski, który kilka lat temu miał okazję grać na Steinwayu Paderewskiego.
Tymczasem w mailu do ambasady przedstawiciel Bösendorfera poinformował, że w 1927 r. opisywany fortepian sprzedano do sklepu muzycznego Jeana Hubera w Lozannie. Trudno sobie wyobrazić, żeby Paderewski, który właśnie otrzymał doskonały instrument koncertowy od wspierającego go producenta, kupował kolejny fortepian u lokalnego sprzedawcy. A może chciał ukryć ten zakup przed firmą, z którą łączyła go współpraca? - Wykluczone. Paderewski nie był tego typu człowiekiem. Był lojalny wobec Steinwaya - uważa Marek Żebrowski.
Ale jak zwróciła nam uwagę była ambasador Iwona Kozłowska, wśród rzeczy kupionych w 2022 r. razem z fortepianem był list "napisany pięknym językiem niemieckim, adresowany do I.J. Paderewskiego przez manufakturę pianin L. Bosendörfer w Wiedniu", który miał potwierdzać pochodzenie instrumentu.
Ten list, to kolejna zagadka, która niby na pierwszy rzut oka pomaga wyjaśnić sprawę, ale w rzeczywistości jeszcze bardziej ją gmatwa. Dziwnym trafem w zbiorze przekazanym przez Szwajcara instytucji Jana Żaryna zachowała się tylko ostatnia strona z korespondencji. Nie ma na niej daty. A z kilku zachowanych zdań można wywnioskować, że autor przypomina Paderewskiemu o fortepianie, który ma gdzieś dotrzeć statkiem (Szwajcaria, jak wiadomo, nie leży nad morzem) i w związku z tym prosi o podjęcie decyzji w tej sprawie. Pod listem widnieje podpis Carla Hutterstrassera.
Jest jeszcze odręczny dopisek, w którym ktoś prawdopodobnie (pismo jest bardzo nieczytelne) prosi Paderewskiego o przyjęcie instrukcji dotyczących fortepianu. Możemy z pewnością stwierdzić, że list został napisany po 1909 r., bo wtedy Ludwig Bosendörfer sprzedał firmę Carlowi Hutterstrasserowi. Ale kiedy dokładnie go napisano i, czy może dotyczyć opisywanego fortepianu? Tu z pomocą ponownie przyszedł nam Marek Żebrowski.
- Widać, że list na pewno powstał po roku 1900, ale pewnie przed 1919, bo od tego czasu do Paderewskiego zwracano się per "Pan Prezydent" - tłumaczy ekspert. Dlaczego tak go tytułowano? Paderewski nigdy prezydentem nie był, ale w 1919 r. został premierem, a w początkach II RP, do 1921 r. szefa rządu określano oficjalnie jako "prezydenta ministrów". W zachodnich mediach Paderewski rzeczywiście był tytułowany "prezydentem". Tak czy inaczej, list był pisany w czasie, gdy sprzedany Żarynowy "fortepian Paderewskiego" jeszcze w ogóle nie istniał.
A czego mógł dotyczyć zachowany fragment listu? - Jest możliwość, że Paderewski zakupił ten fortepian dla kogoś z kręgu bliskich przyjaciół (np. Henryka Opieńskiego lub jego żony Lydii Barblan-Opieńskiej). Choć bardzo rzadko, ale Paderewski parę razy zakupił fortepiany jako dar wdzięczności osobom oddanym jemu albo jego żonie. Zrobił tak choćby w przypadku Mary McMillan, młodej studentki, która była sekretarką pani Paderewskiej w Nowym Jorku podczas I Wojny Światowej - przypuszcza Marek Żebrowski.
"Jesteś chorym draniem!"
Uzbrojeni w wiedzę ekspertów o pochodzenie fortepianu za 300 tys. zł zapytaliśmy osobę, która go sprzedała. Z Jean-Claude Gattlenem wymienialiśmy wiadomości za pomocą komunikatora WhatsApp. Oto kilka próbek odpowiedzi Szwajcara:
"Nie wiem, skąd biorą się twoje głupie i bezpodstawne wnioski!", "Pomyśl przez chwilę, zanim coś powiesz!", "Nie wiem, kim Pan jest, co Pan robi i szczerze mówiąc, mam to gdzieś", "Masz poważną wadę wzroku i musisz pilnie udać się do okulisty", "Przestańcie mi zawracać głowę", "Jesteś chorym draniem".
Gdy zapytaliśmy o konkrety, Gattlen na dowód swoich słów pokazał ogłoszenie, w którym próbował sprzedać fortepian i na które prawdopodobnie zareagowali Polacy. A w nim nic nie zgadza się z faktami: jako datę produkcji podano 1924 r., poinformowano, że Paderewski "grał na tym fortepianie Bösendorfer niemal do swojej śmierci w 1941 roku w swojej rezydencji w Riond-Bosson" [Paderewski wyjechał ze Szwajcarii rok wcześniej i zmarł w Stanach Zjednoczonych - red.], pomylono też markę, z którą współpracował polski mistrz: zamiast Steinwaya pojawia się Pleyel.
Potem było jeszcze gorzej. Gattlen, zapytany o okoliczności aukcji i przekazania fortepianu, zaczął obrażać Paderewskiego, twierdząc, że polski mąż stanu musiał w pośpiechu opuszczać Szwajcarię, bo tonął w długach (absolutna bzdura, której nie potwierdzają żadne źródła). Gattlen pomawiał też polskich urzędników i dyplomatów, sugerując, że są odpowiedzialni za zniknięcie dokumentów potwierdzających przeszłość fortepianu.
Szwajcar kilkukrotnie powoływał się na napis wygrawerowany na fortepianie: "Vente Paderewski Riond Bosson 1954" ("Wyprzedaż Paderewski Riond Bosson 1954"), który miał potwierdzać, że instrument trafił do jego ojca w ramach rozliczenia za aukcję. Ale nie był w stanie odpowiedzieć, dlaczego w umowie sprzedaży zaznaczył, że nie daje żadnej gwarancji na sprzedawane przedmioty. A na pytanie, czy ma jakieś zdjęcia lub dokumenty na poparcie swojej wersji historii instrumentu, zakończył rozmowę:
"Nie odpowiadam na pytania! Krótko mówiąc, mam cię w dupie".
Skoro wszystko sprzedano, to co kupiliśmy my?
Na napis wygrawerowany na fortepianie, jako dowodzie jego pochodzenia z willi Paderewskiego, wskazywał także Jan Żaryn oraz Dorota Cybulska-Amsler. Ale eksperci powątpiewają w jego autentyczność.
- Za 300 tys. złotych mogę panu wygrawerować informację, że na tym instrumencie grał choćby i Chopin. Ale żeby ta informacja była wiarygodna, powinna się znaleźć w innych dokumentach, w tym przypadku choćby w katalogu aukcji - mówi nam jedna z osób zajmujących się renowacją fortepianów. Z naszych informacji wynika, że eksperci poproszeni przez nowe władze Instytutu Myśli Politycznej o fachową ocenę Bösendorfera, próbują zweryfikować autentyczność wygrawerowanego napisu.
Z kolei Sylwester Dmuchowski zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz. - Miejsce przybicia tych pieczątek jest zupełnie przypadkowe. Zrobiono to tak krzywo i tak niechlujnie, że na pewno nie zrobiłby tego żaden dom aukcyjny. Dlatego że ludzie, którzy kupują za ogromne pieniądze takie rzeczy na aukcjach, przepłacając za nie niejednokrotnie, nie chcieliby mieć krzywo przybitej pieczątki pod stołem klawiaturowym - zauważa ekspert.
Nasi rozmówcy nie wykluczają, że ktoś, posługując się stemplem z grawerem aukcji w 1954 r., mógł oznaczyć nim inne przedmioty, niekoniecznie związane z Paderewskim. Potwierdzenie takiego wniosku można znaleźć również w szwajcarskich archiwach.
W wydaniu gazety "Feuille d'avis de Lausanne" z 12 listopada 1954 czytamy, że w drugim dniu aukcji Alfred Gattlen, czyli ojciec naszego oferenta, ogłosił koniec sprzedaży, bo pojawił się nabywca, który zaoferował 100 tys. franków za całość niesprzedanych do tej pory przedmiotów. W tych okolicznościach pojawia się pytanie, co właściwie kupili Polacy w 2022 r. i skąd Jean-Claude Gattlen miał oferowane przedmioty.
Burger. Nie Paderewski
Dzięki szwajcarskim archiwom z dużym prawdopodobieństwem możemy rozwikłać zagadkę pochodzenia kupionego za niemal 300 tys. zł fortepianu. Z jakiegoś powodu ani Jan Żaryn, ani jego eksperci, opisując instrument, nie zwrócili uwagi na małą tabliczkę znajdującą się nad klawiaturą: "Pianos A.Burger Radios Lausanne".
To oznaczenie salonu sprzedającego m.in. fortepiany, który działał w Lozannie co najmniej od 1940 r. do 1969 r. Sprzedawcy fortepianów używali tabliczek na instrumentach do promocji, budowania marki oraz potwierdzenia jakości świadczonych usług.
Nasze przypuszczenia potwierdza Antonin Scherrer, kurator Muzeum Paderewskiego w Morges: - Wydaje się, że to sprzedawca fortepianów w Lozannie, który sprzedał instrument. Niestety salon już nie istnieje.
Na naszą prośbę Antonin Scherrer próbował znaleźć kogoś, kto pamiętałby salon A. Burgera. Niestety bezskutecznie. Za to nam udało się znaleźć ogłoszenie z 1958 r., w którym salon A. Burgera oferował "fortepian koncertowy Bösendorfer, w doskonałej okazji, stan jak nowy, politurowany mahoń, gwarancja 3 lata, możliwość płatności ratalnej, korzystna cena".
- Szwajcaria, Austria, Niemcy to są główni odbiorcy instrumentów Bösendorfera. Ale w mahoniu taki model sprzedaje się jeden na kilka lat. Większość ludzi chce mieć fortepian w kolorze czarnym. Więc jest to rarytas, rzadki egzemplarz - uważa Sylwester Dmuchowski.
Niewykluczone zatem, że to ten sam fortepian, który w 1927 r. trafił do innego salonu w Lozannie. Potem był oferowany przez innego sprzedawcę w tym mieście, a finalnie - po umieszczeniu na nim wygrawerowanego nazwiska Paderewskiego - skusił Jana Żaryna i jego ludzi.
W tym miejscu ważna uwaga. Jan Żaryn ani nikt z jego ludzi nie skontaktowali się przed szwajcarskim zakupem z żadnym z ekspertów, do których dotarliśmy. Jedynie Marek Głuszko, konsul ambasady w Bernie, wysłał prośbę o opinię do prof. Benjamina Vogla, muzykologa z Uniwersytetu w Lund. Przy czym do eksperta wysłano informacje zawierające błędny numer seryjny. Prof. Vogel, przekazał nam, że w odpowiedzi odpisał, że ekspertyzy na odległość wykonać nie można.
Bo te pieniądze trzeba było wydać!
Sam Jan Żaryn początkowo nie chce rozmawiać o Bösendorferze ze Szwajcarii. Twierdzi, że ma podejrzenie, iż będzie o to oskarżany przez prokuraturę, więc woli rozmawiać z prokuratorem, a nie z dziennikarzem. I zastanawia się, skąd dostaliśmy przecieki. Rozmowę zaczynamy, dopiero gdy tłumaczymy, że wydawał publiczne pieniądze, a zatem dotyczące ich dokumenty są publiczne, i niestety, płynące z nich wnioski nie wyglądają optymistycznie.
Gdy pytamy, jak można było zgubić "2" z numeru seryjnego i na tej podstawie podawać ludziom zgromadzonym na Zamku Królewskim nieprawdziwą datę produkcji fortepianu, Żaryn twierdzi, że opierał się na raporcie specjalisty, który oglądał instrument. Od nas były dyrektor IDMN dowiedział się, że Dorota Cybulska za ekspertkę się nie uważa i na zabytkowych fortepianach się nie zna. Tak jak i drugi ekspert, na którego Żaryn próbował się powołać.
Jak można było nie skontaktować się z prawdziwymi ekspertami? Jan Żaryn twierdzi, że próbował, odezwał się do osób, które wskazało mu Ministerstwo Kultury, ale te osoby mu odmówiły. A dlaczego nie odezwał się do Marka Żebrowskiego? Bo Żebrowski mieszka w Stanach, a Żaryn chciał kogoś, kto jest na miejscu…
I skoro nawet ekspert od starych książek mówi, że fortepian powinien obejrzeć specjalista, to dlaczego IDMN tydzień później 22 grudnia 2022 r. podpisuje umowę ze Szwajcarem? Jan Żaryn uświadamia nam, że budżet trzeba było rozliczyć do 30 grudnia i inną opcją byłoby niekupienie kolekcji.
Jan Żaryn przyznaje też, że nikt przy okazji transakcji nie zauważył logo sprzedawcy, który prawdopodobnie sprzedał fortepian w 1958 r. Ale instrument oglądał przy zakupie stroiciel i mówił, że dobrze brzmiał.
A czy zachowanie Jean-Claude Gattlena nie budziło ich podejrzeń? Rzeczywiście, Żaryn przypomina sobie, że Szwajcar obrażał się i groził zerwaniem negocjacji, bo Polacy mieli traktować jego i jego ojca, jak złodzieja. A on jest człowiekiem śmiertelnie chorym i przed śmiercią chce sprzedać pamiątki po Paderewskim. Gattlen szybko zorientował się, że Polacy mają duże wątpliwości i traktują go jako człowieka, który powinien udowodnić swoją uczciwość. Jego szantaż był dość czytelny: albo kupujecie teraz, albo kolekcja ulegnie rozproszeniu. Więc trzeba było podjąć zero-jedynkową decyzję: kupić albo nie kupić. I pozwolić na utratę bezcennych pamiątek. Jan Żaryn uważa, że zrobił w tak krótkim czasie wszystko, co było realnie możliwe i podjął słuszną decyzję.
Dyrektor Instytutu Myśli Politycznej, który odziedziczył fortepian po instytucji Jana Żaryna, zapowiada złożenie zawiadomienia do prokuratury w sprawie tego zakupu.
Szymon Jadczak, dziennikarz Wirtualnej Polski
szymon.jadczak@grupawp.pl