HistoriaAmerykańskie trasy koncertowe Ignacego Paderewskiego

Amerykańskie trasy koncertowe Ignacego Paderewskiego

Na początku XX stulecia Eskimosi nadali wyjątkowo smacznej odmianie ziemniaków nazwę Paderewski. I chociaż żaden z mieszkańców mroźnej Północy zapewne nigdy nie słyszał na żywo wirtuoza, to nazwisko pianisty było dla nich symbolem doskonałości. Swoją trasą koncertową i osobowością wywarł w Ameryce tak duże wrażenie, że gdy przyszły prezydent USA Herbert Hoover przybył do Polski w 1919 r. na czele Amerykańskiej Misji Żywnościowej, zażądał wyniesienia pianisty na stanowisko premiera.

Amerykańskie trasy koncertowe Ignacego Paderewskiego
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

05.03.2014 10:48

W pierwszych latach swojej światowej kariery, Paderewski przyjmował niemal każdą propozycję koncertową. Często grywał również na wieczorkach prywatnych, czego zresztą serdecznie nie znosił. Uważał, że organizatorzy zatrudniają artystów wyłącznie po to, "aby umożliwić towarzystwu rozmowę". Było w tym dużo prawdy - jakaś londyńska dama poszukiwała kiedyś śpiewaków "bez wielkiego głosu, aby nie przytłumiali rozmowy". Paderewski czasami nie potrafił opanować irytacji, szczególnie, gdy dochodziło do dyskusji o honorarium. Pewna angielska księżna zgodziła się na jego warunki, ale w zamian nie zaprosiła go na obiad (recital zapowiedziano po posiłku) - artysta miał się skoncentrować przed występem w oddzielnym pomieszczeniu. Zirytowany odpisał Angielce, że skoro nie musi brać udziału w obiedzie, to zadowoli się połową wynagrodzenia!

Honoraria były wysokie, ale życie wirtuoza wymagało poważnych nakładów. Noclegi w dobrych hotelach (lub wynajęcie mieszkania), przejazdy, odpowiedni ubiór, koszty reprezentacyjne (powóz, służący itp.) pochłaniały znaczne kwoty. Sukcesy w Europie zapewniały bieżące utrzymanie, ale naprawdę duże pieniądze można było zarobić dopiero w Ameryce. Dlatego w sezonie koncertowym 1891/1892 Paderewski przekroczył Atlantyk na swoje pierwsze tournée.

Amerykański sen

Amerykanie doskonale płacili, ale również wymagali. Paderewski był bohaterem Europy, mógł grywać dla królowej Wiktorii, ale w USA zaczynał od zera. Zawarł jednak korzystną umowę z organizatorem tournée - słynnym producentem fortepianów Steinway & Sons. Sponsor pokrywał wszystkie koszty i zobowiązał się do wypłaty honorarium w wysokości 6 tysięcy funtów (około 480 tysięcy dzisiejszych dolarów). Co więcej, w przypadku przekroczenia określonej sumy przychodów, całość nadwyżki miała trafić na konto pianisty.

Amerykańskie trasy koncertowe miały w Europie fatalną opinię. Opowiadano legendy o wyzysku artystów, o podróżach na niespotykane odległości, nędznych hotelach na prowincji. Przyjaciele odradzali Paderewskiemu wyjazd, sugerując, aby skoncentrował się na komponowaniu (co mogło przynieść znaczne dochody), ale wirtuoz pozostał odporny na ich opinie. Po latach niepewności, potrzebował ciągłego potwierdzenia swojego talentu w kontakcie ze słuchaczami. A jeżeli prawdziwy sukces finansowy mogła zapewnić mu wyłącznie Ameryka, to dlaczego miał tam nie pojechać?

W Nowym Jorku powtórzyła się sytuacja z Paryża - po pierwszych koncertach widzów i krytyków ogarnął entuzjazm. Powtarzały się określenia: "król pianistów", "jedyny w swoim rodzaju", "tytan", "mistrz", "ukochany fenomen". Po trzech koncertach z orkiestrą (w ciągu trzech dni), zaplanowano występy solowe. I chociaż recitale nie były w USA specjalnie popularne, to Paderewski złamał tę zasadę. W New Music Hall (obecnie Carnegie Hall) nie można było znaleźć wolnego miejsca - salę wypełniło 3,7 tys. osób, zajmując nawet miejsca stojące. Po jednym z recitali publiczność (ze znaczną przewagą kobiet) wtargnęła na scenę, nie pozwalając pianiście opuścić sali. W Chicago niebawem padł kolejny rekord - tym razem Paderewski zagrał dla 4 tys. widzów. Amerykańskich melomanów ogarnęło prawdziwe szaleństwo, podstawiano specjalne pociągi zapewniając dojazd na koncerty, publiczność chwilami zachowywała się jak na koncertach Beatlesów w latach 60. XX wieku.

Organizm ludzki posiada jednak granice wytrzymałości, o czym niebawem przekonał się Paderewski. Naciągnął ścięgna w prawej ręce i poważnie uszkodził jeden z palców. Zmienił palcowanie, zażywał licznych masaży i kąpieli, starając się dotrwać do końca tournée. Kiedy jednak wypełnił kontrakt, otrzymał propozycję dwudziestu sześciu dodatkowych koncertów (wpływy miały zasilić wyłącznie jego konto). Oferta była tak atrakcyjna, że pomimo straszliwego bólu podjął ryzyko. Hazard się opłacił, całe tournée przyniosło mu blisko 100 tysięcy dolarów dochodu (wg obecnej siły nabywczej - około 2 milionów). O takich wynikach nie mógł marzyć nawet Antoni Rubinstein w chwilach największej sławy, ale Paderewski na swoje honorarium ciężko zapracował. Przejechał pociągiem ponad 30 tysięcy kilometrów, nocował czasami w podejrzanych warunkach, zmagał się z bolesną kontuzją. W ciągu stu siedemnastu dni dał sto siedem koncertów i wziął udział w osiemdziesięciu sześciu przyjęciach!

USA po raz drugi

Efekty finansowe były tak fantastyczne, że rok później powrócił do USA. Tym razem logistyka stała na wyższym poziomie - nie musiał już mieszkać w podrzędnych hotelach, organizatorzy zapewnili mu komfortową salonkę kolejową. W specjalnym wagonie (doczepianym do normalnych pociągów) znajdowała się sypialnia, pokój stołowy i salonik z fortepianem. Nie zapomniano oczywiście o pomieszczeniach dla sekretarza, stroiciela, lokaja, kucharza i dwóch tragarzy. Po przybyciu na miejsce, wagon odczepiano od składu i kierowano na bocznicę. Paderewski mógł swobodnie ćwiczyć, odbyć toaletę, zjeść posiłek. Zaplanowano również mniejszą liczbę koncertów, co miało poprawić formę fizyczną i psychiczną pianisty. Pech jednak nadal go prześladował - ponownie nie obyło się bez bolesnej kontuzji. Skaleczył się w palec, zaniedbał ranę, skutkiem, czego musiał poddać się drobnej operacji. Od tej pory grał z opatrunkiem na palcu, a koncerty kończyły się krwawymi plamami na klawiaturze. Wzbudzało to oczywiście jeszcze większe
zainteresowanie. Przed kasami biletowymi rozgrywały się dramatyczne sceny, oczekiwano na sprzedaż biletów przez wiele godzin, na wieczorne koncerty przyjeżdżano już wczesnym rankiem. To było coś, czego Ameryka jeszcze nie doświadczyła.

Bagnety i muzyka

Dodatkową sensację wywołała "wojna o fortepian", jak określono w prasie amerykańskiej sprawę używania przez Paderewskiego z instrumentu Steinwaya podczas wystawy w Chicago. Firma Steinway & Sons wycofała się z prezentacji, ale Paderewski nie zamierzał rezygnować ze swojego fortepianu. I pomimo nacisków pozostałych producentów (było ich aż dwudziestu ośmiu) postawił na swoim. Atmosferę podgrzewała prasa, dziennikarze nawoływali do usunięcia instrumentu "chociażby bagnetami". Paderewski jednak uznał, że posiada prawo do wyboru fortepianu, a poza tym był lojalnym klientem Steinwaya. Na uwagę pianisty, że to wykonawca odpowiada za finalny efekt koncertu, jeden z producentów odparł, "że do diabła ze sztuką, tu chodzi o dolary"!!!

Producenci fortepianów potrafili być niebezpieczni. Kiedy kilka lat później Paderewski koncertował w Rosji, na polecenie jednego z nich podpiłowano pedały w instrumencie, a pomiędzy klawisze wsunięto szpilki, mające poranić palce artysty!

Seksualne podteksty

Dziennikarze amerykańscy nie ograniczali się wyłącznie do recenzji z koncertów Paderewskiego, relacjonowali niemal każdy krok pianisty. Szczególne zainteresowanie budziły objawy entuzjazmu wielbicieli; jak zwykle przodowały w tym kobiety:

"Sama zapowiedź recitalu Paderewskiego wywołuje u obu płci [...] podniecenie nie mniejsze, niż ukazanie się w ulu ćmy trupiej główki. Istotnie, recitale fortepianowe odwiedzają przedstawiciele obu płci. Ponieważ jednak kobiety stanowią płeć silniejszą i bardziej energiczną, wczoraj zajęły wszystkie miejsca na recitalu Paderewskiego w Carnegie Hall, zasłaniając cały widok białymi kapeluszami."

Podobno na niektórych koncertach 90 proc. słuchaczy stanowiły kobiety:

"Znalazłem się tam po prostu osaczony przez dziewczęta. Wokół mnie kipiało potężne i dominujące królestwo kobiet. Miałem wokół siebie dziewczęta w białych jedwabnych i flanelowych bluzkach; te w luźnych gorsetach i w gorsetach ciasnych. Dziewczęta rosłe i wybujałe, a także krępe i niskie. Te w kapeluszach i te w czepkach. Z obrączkami i bez."

Na pierwszych stronach gazet dziennikarze donosili: "dziewczęta w spazmach", "szał dziewcząt na poranku muzycznym". Ktoś zauważył, że "długowłosy pianista działa na kobiety nowojorskie tak samo jak słoik konfitur na sieroty z przytułku".

Podobno "trzy nowojorskie damy wyszyły sobie na swoich pończochach frazy muzyczne z Menueta artysty". Podczas jednego z koncertów "liczna grupa rozhisteryzowanych dam zebrała się z przodu sali, gdzie oparłszy brody na estradzie trwały jak zahipnotyzowane. Nawet przyjaciółka pianisty, Helena Modrzejewska uważała, że entuzjazm osiągnął niepokojące rozmiary, a muzyka zeszła na dalszy plan:

"Takiego sukcesu nie miał tu żaden wirtuoz - nawet Rubinstein, co jednak nie dowodzi, aby Paderewski był większy od Rubinsteina. Różnica jest w indywidualności, niestety nie artystycznej, ile powierzchownej i chociaż Paderewski geniuszem nie przewyższa Rubinsteina, ale jego osobowość jest tego rodzaju, że przyciąga do siebie tłumy, po największej części żeńskiego rodzaju. Panny i panie amerykańskie po prostu wariują za nim [...], więc powodzenie kolosalne".

Seksualne podteksty koncertów Paderewskiego nie wyczerpywały jego fenomenu. Urokowi pianisty ulegali również mężczyźni, nawet doświadczeni krytycy muzyczni. James Hunecker, człowiek, który rocznie słuchał dziesiątków koncertów pisał:

"Zapewniam was, że byłem świadkiem wielu recitali Paderewskiego, na których zapominałem całkiem o swoich sądach, moja indywidualność zlewała się z tłumem i siedziałem zastanawiając się, czy rzeczywiście coś słyszę, czy też Paderewski tylko markuje ruchy i wcale nie dotyka klawiatury? Jego sztuka jest w równym stopniu statyczna jak dramatyczna. Ton wydobywa się z instrumentu, jak gdyby nikt nie uderzał… Czy to sztuka hipnozy? Jeżeli to sztuczka magiczna, to nikt od niego nie zna się na niej lepiej".

Odpowiednio dobrane oświetlenie (Paderewski unikał silnego światła), przystojna twarz artysty okolona słynnymi włosami, elegancki, z lekka ekstrawagancki ubiór (fantazyjne, białe krawaty!). A do tego to coś nieuchwytnego, to właśnie coś, czego nie posiadali inni pianiści. W relacjach z koncertów pojawiały się informacje, że widzowie odnosili wrażenie, że wirtuoz grał wyłącznie dla nich, dla wybranej osoby. A to już faktycznie zakrawało na magię.

Mężczyźni zapewne nie odczuwali seksualnego pociągu do Paderewskiego, ale również okazywali swój entuzjazm. Przypadki wyprzęgania koni z powozu artysty i ciągnięcia dalej pojazdu przez wielbicieli nie należały do rzadkości.

Zresztą Paderewski nie musiał siedzieć przy fortepianie w sali koncertowej, aby wzbudzać powszechne zainteresowanie:

"Nigdy nie zapomnę tej lwiej powagi, spokojnej godności i królewskiej pozy - postać tego człowieka opromieniała pokój pełen jego najznakomitszych kolegów, jak gdyby nagle włączono oślepiające światło."

Rzeczowy i rozsądny dziennikarz opisał swoje spotkanie z Paderewskim:

"[...] jego niezwykłe patrycjuszowskie oblicze absorbuje całą naszą uwagę, tak, że nie dostrzegamy już nic innego. Kiedy się posiedzi przez chwilę naprzeciwko niego przy stole, zapomina się o jego ubraniu, postaci, wzroście. Tym, co przede wszystkim zapamiętałem, był głęboko wycięty kołnierz, a pod nim gładki biały krawat zawiązany w muszkę i szerokie jak u atlety ramiona. Wierny reportaż, pisany według nowoczesnych wzorów, zapewne powinien zawierać opis jego butów, ale tych nie widziałem, całkowicie i bez reszty pochłonął mnie duchowy wyraz jego twarzy i głowy".

Trzecie amerykańskie tournée koncertowe przyniosło Paderewskiemu niewyobrażalny dochód w wysokości około 280 tysięcy dolarów (ponad 5,5 miliona dzisiejszych!!!). Pianista stał się człowiekiem niezależnym finansowo, ale nie zamierzał zrezygnować z podróży koncertowych.

Student Herbert Hoover

Podczas drugiego amerykańskiego tournée, dwaj studenci Uniwersytetu Stanforda zaproponowali pianiście dodatkowy koncert w San Jose. Zaoferowali pokrycie wszystkich kosztów i honorarium w wysokości 2 tys. dolarów. Mieli nadzieję na znaczny dochód, który umożliwiłby im kontynuowanie studiów. Niestety, przedsięwzięcie zakończyło się klęską. Brak odpowiedniej reklamy i niewłaściwy termin (tuż przed Wielkanocą) zadecydowały, że przychód wyniósł zaledwie około tysiąca dolarów. Zrozpaczeni młodzieńcy zaproponowali Paderewskiemu odpracowanie deficytu w ciągu najbliższych kilku lat. Pianista znalazł jednak kompromisowe rozwiązanie. Studenci mieli pokryć wszystkie koszty, a z pozostałych pieniędzy zatrzymać dla siebie 20 proc. (sam zadowolił się resztą - drobną, symboliczną kwotą).

Paderewski zapewne nie przypuszczał, że w ten sposób uchronił od katastrofy finansowej przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Herberta Hoovera. Zanim jednak Hoover został prezydentem, miał się zrewanżować Paderewskiemu za jego wielkoduszną decyzję. W 1919 roku przybył do Polski na czele Amerykańskiej Misji Żywnościowej i zażądał wyniesienia pianisty na stanowisko premiera, uzależniając od tego pomoc żywnościową USA. Hoover dobrze jednak wiedział, czego żąda. Przed laty przekonał się o uczciwości i bezinteresowności Paderewskiego, a osoba pianisty gwarantowała międzynarodowe uznanie dla polskiego rządu. 16 stycznia 1919 roku powstał rząd, którego premierem został Paderewski i który został uznany przez mocarstwa Ententy. Gabinet ten reprezentował również Polskę na konferencji paryskiej oficjalnie kończącej I wojnę światową.

Sławomir Koper dla WP.PL

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)