Biznesmen nie rozmawia ze "śmierdzącymi gnojem"
Rozpoczął się proces biznesmena, założyciela jednej z łódzkich komercyjnych stacji radiowych K.K., oskarżonego o znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad końmi. Grozi mu kara do dwóch lat więzienia. Mężczyzna nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że nigdy nie był właścicielem koni i nie rozmawiał z ludźmi, którzy pracowali w stadninie. - Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś śmierdzący gnojem podszedł do mnie, gdy byłem w białym garniturze i czystym mercedesie - tłumaczył oskarżony.
07.07.2010 | aktual.: 07.07.2010 13:18
Biznesmenowi postawiono zarzut znęcania się nad 54 końmi ze stadniny w Prądzewie koło Łęczycy. Mężczyzna odpowie także za niepowiadomienie o hodowli koni Powiatowego Inspektora Weterynarii i uniemożliwienie skontrolowania obiektu przez inspektora nadzoru budowlanego. Biznesmen miał hodować konie i handlować nimi bez wymagań weterynaryjnych.
Przed rozpoczęciem procesu sąd dopuścił do sprawy w charakterze oskarżyciela posiłkowego Pogotowie dla Zwierząt w Trzciance (Oskarżony był temu przeciwny). Na wniosek oskarżonego nie zezwolił natomiast na publikację jego danych i wizerunku. Biznesmen twierdzi, że wyrazi na to zgodę, ale dopiero wtedy, jak wygra sprawę.
W maju 2010 r. K.K. złożył wniosek o umorzenie postępowania. Podtrzymał go na sali sądowej, twierdząc, że postępowanie jest bezprzedmiotowe, gdyż nigdy nie był i nie jest właścicielem żadnych koni. Jego zdaniem zwierzęta ze stadniny w Prądzewie należały do spółki Komercyjne Nieruchomości. Opiekę nad końmi miała sprawować spółka Byszew, w której oskarżony był prezesem. Oskarżony powiedział, że nigdy bezpośrednio nie rozmawiał z ludźmi zajmującymi się stadniną i pracującymi przy koniach. K.K. Podkreślił, że pracownicy mieli swoich kierowników i im przekazywali wszelkie uwagi i informacji dotyczące stadniny.
Zapewnił też, że nigdy nie handlował końmi, a w aktach sprawy nie ma żadnej umowy kupna-sprzedaży, na której byłby jego podpis. Dodał, że nie mógł uniemożliwić kontroli inspektorowi nadzoru budowlanego, gdyż nic o niej nie wiedział, a "w aktach sprawy są zeznania inspektora, który powiedział, że kontrolę przeprowadził".
Oskarżony na salę rozpraw wszedł kilka minut przed wywołaniem sprawy. Poinformował sąd, że jest atakowany przez media i nie może się przygotować do rozprawy. Wcześniej na sądowym korytarzy odmówił rozmowy z jedną z komercyjnych telewizji. Dziennikarzowi zadającemu pytania powiedział, że jego telewizja narusza prawa autorskie i okrada twórców, a on nie będzie "rozmawiał ze złodziejami".
Przed rozpoczęciem rozprawy oskarżony wnioskował o zwolnienie z kosztów procesu i przyznanie obrońcy z urzędu, gdyż nie uzyskuje żadnych dochodów, nie ma żadnego majątku i jest na utrzymaniu rodziny. Sąd odrzucił wniosek, przychylając się do stanowiska prokuratury, która w czasie zbierania materiałów w postępowaniu przygotowawczym ustaliła, że oskarżony ma udziały przekraczające 400 tys. zł w licznych spółkach prawa handlowego, m.in. w spółkach Komercyjne Nieruchomości i Byszew.
Oskarżony zaprzeczył, że ma udziały w jakiejkolwiek spółce, jednak nie przedstawił na to żadnych dowodów. Zarzucił natomiast prokuraturze kłamstwo, tendencyjność postępowania i nieznajomość prawa. Jego zdaniem w jednym z prasowych wywiadów szefowa prokuratury w Łęczycy powiedziała, że nie ustalono, kto popełnił przestępstwo, więc on nie rozumie, dlaczego akt oskarżenia jest skierowany przeciwko niemu.
Zarzuty przeciwko K.K. dotyczą lat 2000-2006 oraz okresu od czerwca do sierpnia 2009 roku. Wtedy to Pogotowie dla Zwierząt w Trzciance wywiozło ze stadniny w Prądzewie w sumie ponad 50 koni. Według przedstawicieli pogotowia zwierzęta były tam trzymane w skandalicznych warunkach - od wielu miesięcy żyły w odchodach, bez ściółki i czystej wody do picia. Konie były zarobaczone, miały wszy i grzybicę. 10 najciężej rannych koni zostało odebranych właścicielowi w trybie administracyjnym. Pozostałe także poddano leczeniu i opiece.
Na materiał dowodowy w sprawie składają się zeznania świadków oraz wyniki przeprowadzonych oględzin, które zostały szczegółowo udokumentowane. Zdaniem biegłej z zakresu weterynarii konie były przetrzymywane w warunkach "rażącego niechlujstwa i zaniedbań". Potwierdziła ona ustalenia straży dla zwierząt. Obrażenia u źrebiąt spowodowane były kantarami, które nie były dostosowane do wielkości głów koni. Z opinii biegłych wynika, że doprowadziło to do uszkodzenia ciała koni, bólu i cierpienia. Zwierzęta nie mogły swobodnie otwierać pysków i przyjmować pokarmu. Zostały narażone na urazy psychiczne z powodu bólu i głodu.
O losie zwierząt ostatecznie zdecyduje sąd. W przypadku skazania za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem obligatoryjnie sąd orzeka przepadek zwierząt.
K.K. to znany łódzki biznesmen, założyciel jednej z komercyjnych stacji radiowych w Łodzi. Gdy sprawa wyszła na jaw, w rozmowach z mediami bagatelizował ją i zapewniał, że koniom nie dzieje się krzywda. Sprawą zajmuje się Sąd Rejonowy w Łęczycy (woj.łódzkie).