Bitwa pod Dennewitz, zapomniany wyczyn polskich ułanów
Sukces był wprost niewyobrażalny. Pojedynczy szwadron ułanów, przy przygniatającej przewadze liczebnej nieprzyjaciela, rozbił jeden po drugim trzy kolejne czworoboki piechoty pruskiej. Szarża ta jednak mocno zdezorganizowała i nadwyrężyła szyk Polaków. Mimo zaskakującego wyczynu ułanów, pod Dennewitz - 40 km od Berlina - marszałek Francji Michel Ney został pokonany przez liczniejsze wojsko pruskie - pisze dr Radosław Sikora w artykule dla WP.
04.09.2015 21:33
Historia wojska polskiego i wojen w których brali udział Polacy jest przebogata. Pełno w niej wprost nieprawdopodobnych osiągnięć, które o dziwo, wciąż nie są opracowane przez historyków. Tak naprawdę trudno powiedzieć dlaczego. Być może w powodzi innych, "ważniejszych" tematów, mniejszych, acz spektakularnych osiągnięć, nie uznawano dotąd za wystarczająco atrakcyjny obiekt badań. Jak by nie było, pocieszające dla miłośników historii, ale i samych historyków powinno być to, że jeszcze wiele odkryć przed nami. W źródłach można wciąż odnaleźć takie wydarzenia, które wprawiają w osłupienie. Jednym z nich jest epizod z bitwy pod Dennewitz, którą stoczono 6 września 1813 roku. Aby docenić zdumiewający wyczyn polskich ułanów, od którego rozpoczęła się ta batalia, muszę wyjaśnić, dlaczego ich szarża była tak wyjątkowa.
O pikach i muszkietach
Gdy na europejskie pola bitew przebojem wkroczyła broń palna, wypierając łuki i kusze, zdawano sobie sprawę, że sam ogień rusznic, arkebuzów, czy muszkietów nie jest w stanie powstrzymać szarżującej kawalerii. W XVI wieku była to wiedza powszechna i to tak w Polsce, jak i poza nią. Na przykład Robert Barret w roku 1598 pisał:
"Wojska strzelcze, jakkolwiek by nie były odważne i wyszkolone, będąc w otwartym polu, nie mając wsparcia pik, lub tym podobnej broni, ani żywopłotu, rowu, okopu czy wału, które by ich osłoniły i wspomogły, nie wytrzymałyby zbyt długo nacisku kawalerii, zwłaszcza kopijników."
Nie zmieniło się to i w wieku XVII. Bazując na doświadczeniach wojny trzydziestoletniej Montecuccoli kilkakrotnie podkreślał znaczenie i konieczność wykorzystywania naturalnych i sztucznych przeszkód, które to chronią muszkieterów przed atakiem nieprzyjaciela.
W XVI i XVII wieku piki, zwane też spisami, były więc niezbędne piechurom, by móc przeciwstawić się kawalerii w otwartym polu.
Znamienne jest to, że dysponująca długimi kopiami husaria radziła sobie nawet z pikinierami. Europa zachodnia miała jednak to szczęście, że nie doświadczyła husarskich kopii na swoim terenie. Co innego, gdy żołnierze z tamtej części świata walczyli w Rzeczypospolitej lub też w krajach z którymi ona toczyła wojny. Wówczas, jak na przykład pod Kircholmem, czy Kłuszynem, ale też i w innych bitwach, żołnierze ci przekonali się, jak mordercze były "drzewka" husarzy. Doświadczenia te nie były jednak na tyle częste i bolesne, by Francja, Hiszpania, czy też Anglia lub Niderlandy zmodyfikowały sposób walki swoich żołnierzy. Jedynie nasi bezpośredni wrogowie, czyli Szwecja i Moskwa, w XVII wieku wprowadzili odpowiednie zmiany. Odpowiednie, czyli oprócz spis zastosowali na szeroką skalę - przeszkody mobilne (np. kozły hiszpańskie), czy też stałe (np. kobylice). Ewentualnie działali w oparciu o przeszkody naturalne (np. rowy). Dopiero tego typu "fortele" skutecznie powstrzymywały szarże husarzy. Przeszkody stosowała
również ta piechota, której przeciwnik dysponował znakomitą kawalerią. Na przykład żołnierze cesarscy, ale też i polscy, w walce z Turkami.
Bagnety i kozły hiszpańskie
W wieku XVIII, mimo wzrostu szybkostrzelności muszkietów, ich skuteczność wciąż była niewystarczająca, by powstrzymać zdeterminowaną szarżę kawalerii wroga. Pozostała więc potrzeba wyposażenia piechoty w broń mogącą służyć do obrony (i ataku) na najbliższym dystansie. O ile w początkach XVIII wieku w naszej części Europy była to wciąż pika, o tyle w zachodniej Europie już pod koniec XVII wieku i w pierwszych latach wieku XVIII definitywnie porzucono tę broń na rzecz muszkietu z bagnetem. Ten ostatni, nałożony na muszkiet, tworzył jakby krótką pikę. Las takich ostrzy wycelowany w kawalerię, która nie dysponowała bronią drzewcową, a więc nie posiadała przewagi, jaką na przykład husarzom dawały kopie, mógł skutecznie powstrzymać rumaki wroga.
Osobnym, acz niezwykle ciekawym zagadnieniem jest to, że w trakcie wojny północnej (zwanej czasem "wielką"), bataliony muszkieterów z bagnetami nie sprawdziły się w starciach z batalionami szwedzkiej piechoty, których częścią wciąż byli pikinierzy. Dlatego w trakcie tej wojny nastąpił nawrót do pik w armiach, które już je porzuciły, czyli rosyjskiej, saskiej i duńskiej. Mimo to w XVIII wieku ostatecznie wszystkie regularne armie europejskie porzuciły spisy, prędzej czy później przezbrajając piechurów w muszkiety z bagnetami. Jedynie różnym formom milicji, czy pospolitego ruszenia, pozostawiono broń drzewcową. Przykładem tego są polscy kosynierzy i amerykańscy rewolucjoniści.
W krajach, które miały do czynienia z bardzo dobrą kawaleria przeciwnika, przez wiele dziesięcioleci XVIII wieku pozostawiono, jako podstawową osłonę piechoty, przenośne kozły hiszpańskie. Na przykład Rosjanie używali ich przeciw Turkom aż do roku 1769. Austriacy zachwalali je jeszcze w 1787 roku. W końcu jednak i je porzucono. Uwierzono bowiem, że zmiana szyku piechoty pozwoli odeprzeć szarże kawalerii. Ten nowy szyk piechoty to czworobok.
Czworobok piechoty - nowe remedium na kawalerię
W pierwszej połowie XVIII wieku rozwinięty do walki batalion piechoty stawał w kilku szeregach. Każdy szereg składał się z żołnierzy stojących obok siebie. Całość rozciągała się w linię o znacznej długości i niewielkiej głębokości. Na przykład batalion złożony z 600 żołnierzy, przy czterech szeregach, miał front długości około 150 metrów, a głębokość ledwie na kilka kroków. Chodziło o to, by wprowadzić naraz do walki maksymalną ilość strzelających żołnierzy, przy zachowaniu płynności prowadzenia ognia.
Taki szyk był korzystny, gdy ścierano się z nieprzyjacielem frontalnie. Ale gdy ten atakował z boku, batalion był bezbronny. Dlatego też osłonę skrzydeł stanowiły rozmieszczane w pobliżu inne bataliony piechoty, a skrajnych batalionów, broniły oddziały kawalerii. Przy kozłach hiszpańskich rozstawionych przed frontem batalionu, szyk był niezwykle trudny do rozerwania, mógł zasypać wroga dużą ilością kul, ale był niezbyt mobilny.
W celu zwiększenia mobilności poszczególnych członów armii, a jednocześnie chcąc zachować możliwość obrony w przypadku szarży kawalerii, wymyślono czworoboki piechoty. Mogły go tworzyć pojedyncze bataliony, ale też i większe ugrupowania. Jeśli jednak pozostaniemy na poziomie batalionów, to najogólniej rzecz ujmując opisana powyżej kilkuszeregowa linia "łamała się" i "zwijała" w czworobok. Mógł on być w środku pusty, ale mogła tam się też chronić np. kawaleria, albo ranni. Rogi takiego czworoboku czasem wzmacniano artylerią polową. Kombinacji było zresztą wiele.
Mogąc bronić się ze wszystkich stron (co było niezmiernie istotne w przypadku szarży kawalerii), dysponując przy tym udoskonaloną, bardziej szybkostrzelną bronią palną, uznano, że zbędne jest dźwiganie kozłów hiszpańskich. Praktyka pola bitwy udowodniła, że faktycznie w większości przypadków czworobok skutecznie bronił przed kawalerią. Zdarzało się, że wytrzymywał nawet kilkadziesiąt szarż! Złamanie czworoboku piechoty uważano za wysokiej klasy wyczyn. W ten sposób przechodzimy do polskich ułanów pod Dennewitz.
Szwadron poszedł do ataku
1813 był kolejnym rokiem klęsk Napoleona. W sierpniu i wrześniu jego armia toczyła zażarte boje w centralnej Europie: Prusach, Saksonii, Czechach. Na jednym z trzech głównych frontów, tak zwanym północnym, 6 września doszło do wielkiej bitwy, którą przegrali Francuzi. Około 40 km od Berlina, pod Dennewitz, marszałek Francji Michel Ney został pokonany przez liczniejsze wojsko pruskie. Zanim jednak do tego doszło, polscy ułani pokazali prawdziwą klasę. Prot Lelewel, brat Joachima, kapitan - adiutant generała Jana Henryka Dąbrowskiego, opisał te wydarzenia następująco:
"Tymczasem marszałek Ney, przysłany do Torgau, obejmuje komendę nad ową zdemoralizowaną armią, która poniosła klęskę pod Grossbeeren [23 sierpnia 1813 roku]. Ney, jako dowodzić mający całymi północnej armii ruchami, mając wyruszyć przeciw nieprzyjacielowi, prosił i otrzymał od generała Dąbrowskiego w pomoc batalion pułku 2 i szwadron ułanów Biernackiego, które poprowadził pułkownik [Tomasz Jan] Siemiątkowski. Ney ufał więcej tej słabej eskorcie aniżeli czterem korpusom złożonym z rozmaitych oddziałów wojsk zwątpiałych wypadkami poprzednimi, i nie zawiódł się wcale. Przed rozpoczęciem bitwy [pod Dennewitz] świadkiem był sławnej szarży ułanów naszych na piechotę pruską. Dał on rozkaz pułkownikowi Siemiątkowskiemu zaczepienia Prusaków stojących w czworobokach na płaszczyźnie. Szwadron poszedł do ataku. Za uderzeniem na pierwszy czworobok pułkownik kazał trąbić na odwrót - nadaremnie, ułani już czworobok rozbijali. Kiedy jednego dokonali, wpadają na drugi, ten również rozbity, w zapędzie wpadają na trzeci i ten
tegoż losu doznał, wszystko, co nie zdołało uciekać, kłuto, tuman kurzu i dym od strzałów pokrywał horyzont."
Sukces był wprost niewyobrażalny. Pojedynczy szwadron ułanów, przy przygniatającej przewadze liczebnej nieprzyjaciela, rozbił jeden po drugim trzy kolejne czworoboki piechoty pruskiej! Szarża ta jednak mocno zdezorganizowała i nadwyrężyła szyk Polaków. Nie wsparci przez nikogo, ulegli kontruderzeniu licznej kawalerii nieprzyjaciela:
"Wtem liczna jazda nieprzyjacielska wpada na akcję i ułani nasi po morderczej walce zniszczeni. Poległ szef szwadronu Biernacki, kapitan Suchecki i inni, Puszet, kapitan, ranny, wzięty w niewolę. Powrócił Siemiątkowski z trębaczem i podobno dwunastu ułanami, lanca każdego z nich w posoce zanurzona. Ów najwaleczniejszy z walecznych, Ney, podziwiał odwagę, dojrzał niebezpieczeństwo grożące, posłał rozkaz do najbliższego oddziału jazdy (była to brygada westfalska), aby szła śpiesznie w pomoc. Dowódca tej, widząc niebezpieczeństwo, nie poszedł. Marszałek odesłał go do cesarza, jak mówiono, obdarłszy własnoręcznie szlify, zaś raport zdany o tym czynie jazdy naszej miał być najzaszczytniejszy. Świetny ten czyn za wiele nas kosztował. Wprawdzie w czworobokach mnóstwo legło Prusaków od lanc i szabel ułanów, ale to nie nagrodziło straty naszych."
dr Radosław Sikora dla Wirtualnej Polski