Birma - kraina rubinów. Nieograniczone bogactwo dostępne dla nielicznych
Choć Birma należy do grona najuboższych państw świata, to jej obszar kryje nieprzebrane bogactwa. Są one jednak dostępne dla bardzo wąskiego grona. Monopol na "gołębią krew", jak nazywa się w tych stronach najcenniejsze rubiny, mają bowiem wyłącznie kręgi bliskie władzy. Choć junta, która przez niemal pół wieku sprawowała władzę w kraju, oficjalnie nie istnieje, to stara gwardia wciąż kontroluje intratny przemysł wydobywczy. O podziemnym rynku kamieni szlachetnych wydobywanych spod birmańskiej ziemi czytamy w tygodniku "Forum".
Szacuje się, że około 90 proc. rubinów pochodzi z Birmy. Największe i najcenniejsze są wydobywane w Mogok, które szczególnie zasłynęło na rynku "gołębiej krwi", rubinów bez skazy o najbardziej pożądanym odcieniu jasnej czerwieni. Mimo embarga nałożonego przez USA, kwitnie nielegalny handel kamieniami, a fortuny, które często powstały dzięki odnalezieniu jednego kamienia, równie szybko kończą się jedną decyzją władz.
Dobro narodowe
Historia rubinów sięga w Birmie wielu wieków. Przez stulecia rubiny były bowiem oczkiem w głowie rządzących dynastii, później, w czasach kolonialnych, trafiły w ręce brytyjskich spółek wydobywczych, by po uzyskaniu niepodległości w 1948 roku stać się częścią skarbu państwa.
Lata 90. ubiegłego wieku przyniosły znaczące zmiany. Państwowe kopalnie zaczęły przechodzić w ręce zamożnych elit. Co ważne, zawsze były to osoby bliskie wojskowemu reżimowi. Dziś ci sami ludzie odpowiadają za wydobycie kamieni szlachetnych w całym kraju.
Podziemny rynek
Postronnej osobie nie jest łatwo dostać się do któreś z kopalń. Właściciele wolą unikać ewentualnych pytań o niszczenie środowiska i niebezpieczne warunki pracy. Jednak wydaje się, że te dwa aspekty, nierozerwalnie związane z górnictwem, nie są najbardziej kłopotliwe dla właścicieli. Największe kontrowersje wzbudzają nie 10-godzinne zmiany i brak odzieży zabezpieczającej, a nielegalny proceder handlu kamieniami.
Oficjalnie, największe rubiny trafiają do Rangunu, gdzie są oferowane nabywcom z całego świata. Jednak w rzeczywistości najcenniejsze egzemplarze trafiają na boczny tor. Właściciele kopalń nie chcą dzielić się zyskami z kolejnymi szczeblami władzy i wolą na własną rękę przemycić urobek do Tajlandii lub Hongkongu. Tam mogą zgarnąć całość zysków z kamieni, które trafiają z reguły do chińskich lub rosyjskich bogaczy.
Eksperci oceniają, że nawet 90 proc. handlu rubinami może odbywać się właśnie w ten sposób. Pokazuje to nieskuteczność embarga na kamienie szlachetne z Birmy, które wprowadziło USA w 2003 r.
"Jeden kamień i jesteś ustawiony"
Powód, dla którego ryzykują właściciele, jest prosty - ogromne pieniądze. Raz lub dwa razy do roku górnicy znajdują kamień, który wprawia rynek w ożywienie. Jeden rubin warty 3-4 mln dolarów w jednej chwili potrafi odmienić los. - To loteria. Wystarczy znaleźć jeden taki klejnot, aby być ustawionym na całe życie - mówi Aung Soe Oo, czołowy wydobywca w Mogoku.
Jak mało kto, zdaje on sobie sprawę, że nie tylko rubiny mają w Birmie "magiczną" moc sprawczą. Do 2007 roku prowadził własną kopalnię, którą z dnia na dzień władze skonfiskowały i przekazały komuś innemu. Przykład Aunga pokazuje, że w Birmie w mgnieniu oka można nie tylko zyskać fortunę, ale również spaść na dno. Odzyskanie dawnej pozycji zajęło przedsiębiorcy ostatnie lata.
Podobny los spotkał Yaw Setta, który pod koniec lat 90. był jednym z najpotężniejszych ludzi w Mogoku. Budował dla swoich robotników domy z łazienkami, a w centrum miasta ufundował chrześcijańską świątynię. Kres jego błyskotliwej karierze położyła junta, która w 1999 roku skazała go na 12 lat więzienia. Oficjalnie za przemyt egzotycznego drewna, choć mówi się, że biznesmen naraził się innym rubinowym magnatom z lepszymi układami na szczytach władzy.
Koniec eldorado czy nowa gorączka?
Znawcy branży oceniają, że wielkie firmy wydrenowały Mogok z kamieni. Dlatego miejscowi coraz częściej wyjeżdżają za pracą do oddalonych o setki kilometrów kopalni złota, które prowadzą Chińczycy.
Władze postanowiły ratować region specjalną ustawą. Nowe prawo zakłada, że Birmańczycy będą mogli wydzierżawić niewielkie działki, na których przez trzy lata bez ograniczeń będą mogli prowadzić wydobycie i czerpać wyłączne zyski ze znalezisk.
Jeśli Mogok skrywa jeszcze wielkie bogactwa, może to oznaczać początek nowej gorączki rubinów. Na klejnoty ostrzy sobie zęby Yaw Sett i już wie, gdzie będzie ich szukał. - Jestem przekonany, że wciąż jeszcze nie udało się odnaleźć największych kamieni. A ja w dodatku wiem, gdzie one są! Od dziesiątków lat kopiemy wokół miasta, ale najbogatsze złoże znajduje się pod domami - mówi i dodaje, że właściciele ziemi i nieruchomości muszą zostać wciągnięci do wydobywczego biznesu. To z kolei oznaczałoby poprawę jakości życia w całym regionie. Trzeba tylko pamiętać, że wielkie przedsiębiorstwa, które już raz poczuły "gołębią krew", nie odpuszczą tak łatwo.
Źródło: "Forum"