Biorą 50 funtów i polują na przeciwników prezydenta

Wszystko bardzo szybko się toczy. Jedna z nowych teorii mówi o prawdopodobnym rozdźwięku w rządzie. Pojawiły się przypuszczenia, że dyrygentem obecnych wydarzeń w Egipcie jest... sama partia rządząca. Trudno powiedzieć, co jest prawdą, a co nie. Jedno jest pewne - ludzie są atakowani: przeciwnicy Mubaraka, dziennikarze, obcokrajowcy - poinformowała nas Agnieszka Metwaly, dziennikarka pochodząca z Polski, która od 20 lat mieszka w Egipcie. Ujawniła również, kim tak naprawdę są "zwolennicy" prezydenta.

Biorą 50 funtów i polują na przeciwników prezydenta
Źródło zdjęć: © Agnieszka Metwaly

03.02.2011 | aktual.: 04.02.2011 10:05

- Przedwczoraj na placu Tahrir demonstracje pokojowe miały łagodny przebieg. Ale to, co się działo wczoraj, jest nie do opisania. Znów pojawili się uzbrojeni ludzie, którzy atakowali przeciwników Mubaraka. Mieli noże, broń palną - w przeciwieństwie do demonstrantów. Żaden z protestujących Egipcjan, z którymi siedziałam na placu, nie miał przy sobie broni. Prawdę mówiąc mogliby ją mieć, bo część z nich, zwłaszcza ci, którzy stróżują na skraju Kairu, broń posiada. Mimo iż są intensywnie atakowani, starają się pokojowo podchodzić do demonstracji, dlatego broń zostawili w domach - opisuje Agnieszka Metwaly.

Wolność wita z otwartymi ramionami

Początkowy zryw uciskanej ludności, która 25 stycznia wyszła na ulice, przerodził się w festiwal nienawiści do władzy. Naprzeciw nim stanęły służby policyjne. Zaczęły się starcia, przeciwnicy prezydenta zdobyli przewagę. Wówczas rząd wyciągnął asa z rękawa. - Władze sięgnęły po kryminalistów i chuliganów, a służby ochrony zostały wycofane z miasta - powiedziała Wirtualnej Polsce Agnieszka Metwaly. Dlatego protestujący Egipcjanie sami bronią swoich domów, dzielnic, regionów. Jak relacjonowała, ulice Kairu pełne są ludzi za dnia, wieczorami i w nocy. Gromadzą się i wspólnie stają w obronie swojego dobytku, któremu zagrażają bandy wałęsających się po mieście kryminalistów. Skąd się oni wzięli?

Jak powiedziała Metwaly, dwa pobliskie więzienia zostały otwarte. Nagle ludzie zamknięci wcześniej za kratkami, znaleźli się na ulicach. - Więźniowie są łapani przez ludzi, mój mąż z sąsiadami zatrzymali jednego z nich. Był uzbrojony. Tłumaczył się: "co miałem robić? Otworzyli więzienia i powiedzieli: wychodźcie". Kto? Agnieszka Metwaly mówi, że nie zna wiarygodnego źródła, które mogłoby potwierdzić to, o czym plotkują mieszkańcy Kairu: że kryminalistów z więzień wypuściła posłuszna władzy policja. Ilu wśród oswobodzonych znienacka więźniów to ofiary politycznych represji, a ilu rzeczywistych przestępców - trudno powiedzieć.

Noża nie przemycisz, wielbłąda - tak

Środowe starcia na placu Tahrir rozpoczęły się rano i trwały do późnej nocy. W ruch poszły kamienie, kije, gaz łzawiący, konstruowane naprędce bomby domowej roboty. Zginął mężczyzna związany z siłami bezpieczeństwa, a ponad 600 osób odniosło obrażenia. - Wielu moich znajomych, którzy byli wczoraj na Tahrirze, zostało rannych. Mieliśmy kłopot z dostarczeniem im pomocy lekarskiej, tylko dwa ambulanse zostały wpuszczone na plac. Pozostałe karetki stawały dalej od epicentrum wydarzeń, na obrzeżach placu i tam udzielano pomocy rannym - opowiada pochodząca z polski dziennikarka.

- Po wczorajszych wydarzeniach pojawiło się mnóstwo znaków zapytania. Plac Tahrir jest olbrzymi, lekką ręką mieści 100 tysięcy ludzi, a ulice do niego prowadzące są bardzo szerokie. Wszystkie zostały obstawione przez wojsko i przez cywili, naszpikowano je punktami kontrolnymi. W drodze na plac byliśmy zatrzymywani kilka razy, sprawdzano nasze dokumenty, spisywano dane. Jeżeli ktokolwiek miał w dokumentach napisane, że należy do służb policyjnych, nie był wpuszczany. Byliśmy też wręcz obmacywani - sprawdzano, czy mamy ze sobą broń. To rodzi pytanie: jakim cudem uzbrojeni ludzie i policjanci po cywilnemu dostali się do centrum demonstracji? To mało prawdopodobne, żeby zostali "przeoczeni". W jaki sposób dostali się tam na koniach, na wielbłądach? To bardzo dziwne - mówi Metwaly.

Jak zostać zwolennikiem Mubaraka?

Metwaly mówi, że krąży mnóstwo plotek, więc powołuje się jedynie na to, co sama słyszała lub widziała. Na placu Tahrir, gdzie wymieszali się przeciwnicy i zwolennicy reżimu Mubaraka, dowiedziała się, kim są wielbiciele rządzącego prezydenta. - Ktoś przyznał, że otrzymał 20 funtów, ktoś inny - że mieszka w Delcie Nilu, dostał 50 funtów, wsiadł w podstawiony mikrobus i przyjechał rozpraszać demonstrację. To są ludzie, którzy czasami mają dziennie pięć funtów na utrzymanie całej rodziny, dla nich 50 funtów to mnóstwo pieniędzy - opowiada. To właśnie przekupieni, przywiezieni autokarami do centrum stolicy mieszkańcy podmiejskich enklaw biedy są podobno, obok przebranych za cywilów policjantów, trzonem pro-prezydenckich wystąpień.

Agnieszka Metwaly przesłała również link do filmu wideo na YouTubie, na którym nagrane jest wyznanie schwytanego "entuzjasty" reżimu Mubaraka. Ahmed Fayez opowiada, jak 1 lutego w jego okolicy pojawiły się dwie osoby. Przedstawiły się jako działacze rządzącej Partii Narodowo-Demokratycznej i współpracownicy Ahmada Fathi Soroura, przewodniczącego Zgromadzenia Ludowego. Zaczęli oferować ludziom pieniądze w zamian za wyjazd na plac Tahrir i przyłączenie do korowodu zwolenników prezydenta.

Nie jesteśmy gorsi!

- Wydarzenia w Egipcie to typowy proces obalania reżimu. To, co się dzieje, przypomina mi rewolucję w Polsce. Rząd egipski robi co może, by stłumić rewolucję, działa na wszystkich możliwych frontach. Ale ludzie się nie poddają - mówi. Przykładem są dla nich Tunezyjczycy, którzy okupowali ulice, póki skorumpowany dyktator nie uciekł do Arabii Saudyjskiej z podkulonym ogonem.

- Egipcjanie są narodem, który cały czas narzeka, klnie na rząd. W Tunezji sytuacja była nieco inna; tam nikt nie odważył się publicznie krytykować rządu czy prezydenta. W Egipcie ludzie od dawna mogli publicznie "wieszać psy" na Mubaraku, krytykować go nawet na ulicy. Zawsze powtarzałam im, że jeśli naprawdę chcą coś zmienić, powinni działać - wspomina Metwaly.

Przypomina też, że przebudzenie Egipcjan nie nastąpiło z dnia na dzień. - Brutalne zamordowanie Chalida Saida przez policję w Aleksandrii (6 czerwca 2010 r. - red.) przelało czarę goryczy. Wcześniej w Egipcie popełniano wiele morderstw tego typu - wszystkie były wyciszane. Po śmierci Saida wybuchły protesty. Od tego czasu zaczęły się demonstracje, co prawda na małą skalę. Albo były szybko tłumione, albo protestujący sami się wycofywali. Dopiero wydarzenia w Tunezji dały prawdziwą siłę Egipcjanom. W pewnym sensie była to "siła zazdrości" - Egipcjanie pomyśleli: my tu tylko narzekamy, a Tunezyjczycy wyzwolili się spod władzy reżimu; przecież nie jesteśmy gorsi - mówi dziennikarka.

- Egipcjanie, podobnie jak inne narody arabskie, mają przekonanie, że są centrum świata arabskiego. To, że jako pierwsza do boju ruszyła Tunezja, a nie Egipt, jest dla nich bodźcem natury psychicznej. Skoro oni mogą, to czemu my nie możemy?

Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (0)