Biedota na front. Rosyjskie mięso armatnie z głębokiej prowincji
Wiele rejonów Federacji Rosyjskiej bierze na siebie większy ciężar mobilizacji niż bogate zachodnie obwody. Biedota posyłana na front zaczyna protestować. Nikt na Kremlu jednak nie przejmuje się głosami z głębokiej prowincji.
Pod Machaczkałą w Republice Dagestanu doszło do rzadko spotykanych w ostatnim czasie wydarzeń. Grupy kobiet wyszły na ulice, domagając się, by ich mężowie, synowie i bracia nie byli powoływani na front w Ukrainie. Wskazywały, że ich region, jak i inne biedne obwody i republiki kaukaskie, są przez władze federacyjne traktowane jako główne źródło mobików na front, podczas gdy bogatsze regiony zachodniej Rosji właściwie nie uczestniczą w mobilizacji.
Kobiety wyjaśniały lokalnym mediom, iż regiony mniej uprzywilejowane, słabsze ekonomicznie, o niższym poziomie życia i wysokim bezrobociu mają praktycznie przekroczone limity powołań, jakie nakłada rząd centralny, a mimo to nadal są drenowane.
Przykre sceny na Wołyniu. Żołnierze tylko na to czekali
Jednocześnie wzywały do sprawiedliwego podziału obowiązku wojskowego i postulowały rozpoczęcie rekrutacji także w zachodnich ośrodkach Federacji Rosyjskiej. Władze centralne wolą jednak korzystać z zasobów peryferiów, pozostawiając wybredniejsze i bardziej politycznie wrażliwe regiony poza głównym obciążeniem.
Protestujące zostały zatrzymane i postawiono im zarzuty dyskredytowania władz wojskowych.
Powołania z głubinki - głębokiej prowincji
Republiki i obwody leżące na południu i Dalekim Wschodzie Federacji, a zwłaszcza biedniejsze republiki pogranicza europejsko-azjatyckiego, stały się głównym zapleczem kadrowym dla rosyjskiej armii. W tych rejonach zarówno liczba ochotników, jak i mobilizowanych jest wyraźnie wyższa w przeliczeniu na liczbę mężczyzn w wieku poborowym niż w bogatszych regionach Zachodu.
Na przykład w niektórych regionach Kaukazu blisko 4‑5 proc. mężczyzn w wieku 18‑50 lat zostało skierowanych na front. Jeszcze więcej na front trafiło mężczyzn z Dalekiego Wschodu. Z Sachalina powołano 4,8 proc. mężczyzn. Z Kraju Przymorskiego 4,7 proc. Rekordowe rejony w Kraju Przymorskim posłały nawet 7 proc. mężczyzn. Dla porównania, w Moskwie odsetek jest znacznie niższy i wynosi ok. 1,5 proc.
Z jednej strony przyczyna jest dość banalna. Dla wielu mieszkańców regionów takich jak Dagestan, Kałmucja czy Tatarstan wstąpienie do armii stanowi jedyną realną szansę na poprawę sytuacji materialnej. W obliczu niskich zarobków i ograniczonych perspektyw zawodowych, atrakcyjne wynagrodzenia i benefity oferowane przez wojsko stają się silnym motywatorem do podjęcia służby. Dlatego armia prowadzi agresywną i systematyczną rekrutację w biedniejszych regionach Federacji Rosyjskiej, które stały się głównym rezerwuarem siły żywej.
Z drugiej strony kwestia finansowa nie może tłumaczyć aż tak dużej dysproporcji w liczbie podpisanych kontraktów. I faktycznie nie tłumaczy. Problem jest bardziej złożony i stoją za nim władze na Kremlu.
Życie mniej warte
Decyzja władz centralnych w Moskwie, by nadal w dużej mierze korzystać z rekrutów pochodzących z głubinki, a unikać powołań z zachodniej części Federacji i z dużych ośrodków miejskich ma sporo sensu z punktu widzenia władzy. Przede wszystkim miasta mają silniejszą strukturę obywatelską, wyższy poziom edukacji i większe możliwości mobilizacji społecznej przeciwko decyzjom państwa.
W przypadku prób masowej mobilizacji w Moskwie lub Petersburgu istnieje większe ryzyko protestów, ucieczek, nagłaśniania w mediach i utraty legitymacji władzy. O czym Kreml przekonał się już jesienią 2022 r., kiedy próbowano przeprowadzić częściową mobilizację. Wówczas na ulicach największych miast pojawiły się protesty, które musiała spacyfikować policja.
Po drugie biedniejsza głubinka, mniej zurbanizowana i słabiej reprezentowana medialnie, jest znacznie bardziej podatna na mobilizację. Lokalne elity są często w większym stopniu zależne od finansowych transferów z Moskwy, a możliwości sprzeciwu są ograniczone. W tych warunkach system rekrutacyjny może działać mniej jawnie i bardziej dyskretnie. Co wykorzystują bogatsze regiony.
Handel ludźmi
Moskwa, Petersburg czy Krasnodar potrafią potajemnie płacić biedniejszym obwodom za przejęcie nadwyżek mobilizowanych, przekazując ich do rejonowych komisji jako swoich rekrutów. W praktyce pozwala to zamożniejszym regionom wypełniać normy powołań, podczas gdy uboższe otrzymują dodatkowe środki finansowe.
To szara strefa funkcjonująca przy aprobacie lub przynajmniej przy wiedzy wojskowych komend uzupełnień oraz lokalnych władz. Dzięki temu na przykład Petersburg może finansować jednostkę złożoną z mieszkańców Kaukazu zamiast wysyłać na front mieszkańców obwodu leningradzkiego, a wszystkie zaangażowane strony osiągają swoje cele.
Znacznie mniej legalną praktyką są porwania osób bezdomnych, alkoholików lub niepełnosprawnych. Odbywa się to głównie w dużych miastach, gdzie władze lub ich służby wykorzystują stan upojenia czy bezdomność, zatrzymując ludzi pod pozorem kontroli dokumentów lub interwencji porządkowych.
Osoby takie, pozbawione realnej możliwości obrony, bywają następnie przekazywane komisjom wojskowym i zmuszane do podpisania kontraktów na służbę. Wiele trafia do jednostek nie zdając sobie w pełni sprawy z konsekwencji takiego podpisu, co stanowi rażące naruszenie praw człowieka.
O takich przypadkach regularnie informowały media opozycyjne, na przykład Wiorstka. Obrony tych ludzi nie podjął się nikt. Dla armii formalne okoliczności mają mniejsze znaczenie, dopóki ktoś jest w stanie utrzymać kałasznikowa, uznawany jest za zdolnego do walki. W końcu dla Kremla liczy się tylko jako mięso armatnie.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski