Białystok: wyjaśnienia w sprawie ofiar rentgena
Oddelegowany przez ministra zdrowia konsultant oceni, co było przyczyną poparzenia promiennego kobiet w Białostockim Ośrodku Onkologicznym.
Zwróciłem się do konsultanta krajowego w dziedzinie radiologii, aby dokonał oceny, czy zostały popełnione uchybienia z punktu widzenia sztuki medycznej, czy tylko problemy techniczne, które można porównać do błędu pilota - powiedział w czwartek minister Grzegorz Opala.
Dodał, że jeśli będzie trzeba, wysłana zostanie również kontrola ministerialna po to, by ocenić czy sprzęt, który prawdopodobnie zawinił, miał odpowiednie atesty i czy zagrożenie nadal występuje.
Czwartkowa "Gazeta Wyborcza" opisała przypadki pięciu kobiet, które w lutym br. zostały poparzone w ośrodku wskutek - jak napisano w artykule - kilkadziesiąt razy większej od normy dawki promieniowania, jaką dostały w trakcie zabiegu po operacjach nowotworowych. Powodem miał być szwankujący, stary aparat do naświetlania, tzw. przyspieszacz liniowy - Neptun 10 P.
Według cytowanego przez gazetę eksperta z Instytutu Chemii i Techniki Jądrowej w Warszawie, który badał potem krew pacjentek, zgodnie z normą, dawka promieniowana nie powinna być większa niż 2,5 greja, a poparzone pacjentki dostały w granicach 70-100 grejów.
Przyspieszacz liniowy Neptun był używany w Białostockim Ośrodku Onkologicznym przez 18 lat, a według producenta powinien być eksploatowany najwyżej 10 lat. Kobiety mają rozległe, trudno gojące się rany popromienne.
W czasie zabiegu maszyna nagle się wyłączyła, a potem zaczęła pracować od nowa. Podczas naświetlania nic mnie nie bolało, ale jak wyszłam, to zaczęło potwornie piec - opowiada gazecie jedna z poszkodowanych pacjentek. Kobiety mówiły też, że pracownicy szpitala zakazali im pokazywania ran komukolwiek. (and)