Białoruś u progu wojny? Eksperci są pewni: To celowe sygnały
W ostatnich godzinach na Białorusi można było zaobserwować wzmożone ruchy wojsk i sprzętu, przy równolegle prowadzonych masowych wezwaniach do komisji wojskowych. Czy to krok do wojny z Ukrainą, czy może kolejna próba nacisku Kremla na Aleksandra Łukaszenkę, by aktywniej zaangażował się w konflikt? Według ekspertów z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, to celowe sygnały, które mają wywierać presję i skupiać uwagę ukraińskiej armii na odcinku przy granicy z Białorusią.
Przypomnijmy, w sobotę w Mińsku przebywał z wizytą minister obrony Rosji Siergiej Szojgu, który spotkał się z prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką. Po spotkaniu chwalił wyniki szkolenia Rosjan na Białorusi. Jak podkreślał, rosyjskie jednostki przypominają wojsko, które może już wykonywać zadania. Od października na białoruskich poligonach szkoli się ok. 9 tys. żołnierzy. Nieoficjalnie mówi się, że może być ich znacznie więcej. Według białoruskich władz, mają szkolić się w ramach wspólnego zgrupowania białorusko-rosyjskiego.
Według ekspertów, Szojgu przyjechał do Łukaszenki, by zwiększyć na nim presję i jeszcze bardziej zaangażować Białoruś w wojnę z Ukrainą. Już kilka dni później, w środę i czwartek Łukaszenka ogłosił wprowadzenie "kontroli państwowego systemu reagowania na akty terroryzmu". Jak przekazały tamtejsze władze, związane jest to m.in. z przemieszczaniem sprzętu wojskowego i personelu narodowych sił bezpieczeństwa.
Z kolei w mediach społecznościowych pojawiły się informacje o wezwaniach dla poborowych do białoruskich "wojenkomatów". Ma to być drugi etap tzw. mobilizacyjnej weryfikacji. Według Tadeusza Giczana, byłego redaktora naczelnego opozycyjnego, białoruskiego kanału Nexta, wezwania mają na celu aktualizację danych osobowych, adresu zamieszkania itd. "Na razie dostają tylko czerwone wlepki do książeczki wojskowej z instrukcją, co robić w razie mobilizacji" – napisał. Poborowi mają też zakaz opuszczania kraju.
Według danych przedstawicieli białoruskiego ministerstwa obrony, w trwającym od września sprawdzaniu danych miało wziąć udział już ponad 70 proc. poborowych (ponad milion). Do końca roku planowane jest zakończenie weryfikacji.
Czy ostatnie wydarzenia mogą spowodować atak wojsk rosyjskich z terenu Białorusi i aktywne zaangażowanie się armii Aleksandra Łukaszenki w konflikt?
"Na tym zależy Putinowi"
Według płk Macieja Matysiaka, byłego zastępcy Szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Łukaszenka nadal broni się wszelkimi sposobami przed wejściem jego wojsk do Ukrainy.
- Ale z racji tego, że jest politycznie i militarnie uzależniony od Moskwy, wysyła przyjazne sygnały w kierunku Rosji. I zgadza się, by wojska rosyjskie, które są szkolone przez białoruskich instruktorów trzymały w napięciu ukraińską armię. Ukraińcy muszą być na granicy z Białorusią cały czas uważni i skupieni na tym, czy z tamtego odcinka nie pójdzie uderzenie. Na tym zależy Putinowi. Chce odciągnąć uwagę ukraińskiej armii na pozostałych liniach frontu - mówi Wirtualnej Polsce płk Maciej Matysiak, były wiceszef SKW i ekspert Fundacji Stratpoints.
Nasz rozmówca nie wyklucza, by żołnierze rosyjscy przekroczyli w tamtym rejonie granicę i otworzyli nowy front. – Nie wiemy co siedzi w głowach rosyjskich polityków i dowódców, a w szczególności co wymyśli Putin. Ale gdyby się zdecydowali na taki krok, mieliby ogromne problemy ze sprzętem i zaopatrzeniem. Łukaszenka musiałby się zgodzić na kompletną pomoc Rosji. Zarówno przemysłową, paliwową, jak i żywnościową. A jak widzimy, nie chce tego robić. Kombinuje, by ewentualnie po upadku Putina, udało mu się z tego wyjść z twarzą. Liczy, że jak Rosja pójdzie na dno jak Titanic, to opinia międzynarodowa doceni jego postawę – ocenia płk Maciej Matysiak.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z kolei Leszek Szerepka, były ambasador RP na Mińsku przypomina, że Białoruś od początku wojny jest w konflikcie po stronie Rosji bardzo zaangażowana.
- Zapewnia im logistykę i zabezpiecza prawą flankę wojsk Putina. Wiąże tam siły, umożliwia rosyjskim jednostkom atakowanie Ukrainy z powietrza i przy pomocy rakiet. Gdyby jednak Rosjanie chcieli zaatakować z terenu Białorusi musieliby zgromadzić znacznie więcej wojsk niż mają teraz. Wygląda to więc bardziej na demonstrację siły Rosjan, by skupiać uwagę ukraińskich wojsk wzdłuż granicy z Białorusią – uważa Leszek Szerepka.
W jego ocenie, Łukaszenka nie wysłał swoich żołnierzy do ataku przeciw Ukrainie z kilku powodów.
- Po pierwsze przygotowania bojowe tych jednostek nie są na najwyższym poziomie. Po drugie, białoruski przywódca musiałby ogłosić oficjalnie mobilizację, a nie jak teraz tzw. wielką weryfikację poborowych. A Łukaszenka nie ma gwarancji, że po mobilizacji żołnierze nie obrócą broni w jego stronę. W takiej sytuacji, niewykluczone, że Rosja będzie naciskać na tworzenie jednostek mieszanych: białorusko-rosyjskich, gdzie ci poborowi będą mogli się "rozmyć w tłumie", a później służyć jako mięso armatnie na froncie – komentuje były ambasador RP na Białorusi.
"Rosja wykorzysta przyczółek białoruski?"
Według przedstawicieli ukraińskiego dowództwa, w tej chwili nie ma sygnałów o tworzeniu się silnego rosyjskiego ugrupowania ofensywnego na terenie Białorusi, choć cały czas trwa gromadzenie wojsk. Zmobilizowani Rosjanie mieli okazję stosunkowo dobrze się przygotować – ich treningi trwają już prawie dwa miesiące. Nie jest to jednak siła mogąca odmienić losy na północy i zachodzie Ukrainy. Ilościowo, z punktu widzenia Moskwy, sytuację mogłoby poprawić zaangażowanie w konflikt armii białoruskiej. Ale tu opór stawia cały czas Łukaszenka.
Zdaniem niektórych analityków, wizyta Szojgu na Białorusi miała być sygnałem ostrzegawczym dla białoruskiego przywódcy. TV Belsat, cytuje z kolei eksperta wojskowego, który uważa, że minister przyniósł Łukaszence osobistą wiadomość od Władimira Putina o planach Rosji na zimową kampanię wojskową.
– Prawdopodobnie zawarto tam informację o tym, czy białoruski przyczółek zostanie wykorzystany przez wojska rosyjskie do przeprowadzenia uderzeń na Ukrainę – powiedział ekspert.
Podobny scenariusz nakreśliło centrum analityczne Robert Lansing Institute for Global Threats and Democracies Studies. W artykule stwierdzono, że Kreml zdecydował się na radykalny scenariusz angażujący aktywnie Białoruś w konflikt z Ukrainą i zakładający likwidację Łukaszenki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Według rozmówców Wirtualnej Polski, taki scenariusz będzie jednak trudny do zrealizowania.
- Rosjanie nie mają kim Łukaszenki zastąpić, bo już dawno by to zrobili. Kreml zdaje sobie tez sprawę, że jego likwidacja oznaczałaby jeszcze większe problemy i ferment na Białorusi. Łukaszenka będzie dalej lawirował i stał w rozkroku, bo aktywne włączenie się w konflikt, oznaczałoby kłopoty. Kombinuje z mobilizacją, bo obawia się uzbrojonych, niezadowolonych Białorusinów. Będzie się bronił przed zaangażowaniem białoruskich wojsk w wojnę, jak diabeł święconej wody. Ale musi trzymać z Rosją, bo jest od niej uzależniony – ocenia płk Maciej Matysiak, były wiceszef SKW.
"Białoruś będzie bardziej wojownicza"
W podobnym tonie wypowiada się Leszek Szerepka, były ambasador RP w Mińsku.
- Łukaszenka jest nadal Putinowi potrzebny, bo zapewnia stabilność na obszarze Białorusi i wspiera rosyjskie wojska. Nie wiem czy wymiana na innego, prorosyjskiego przywódcę tak bardzo zmieniłaby sytuację na korzyść Rosji na froncie. To nie jest tak ważna kwestia, by Putin chciał ryzykować destabilizację sytuacji na Białorusi. Taki Łukaszenka na razie im wystarcza. On rządzi 30 lat i jest fundamentem białoruskiego systemu władzy. Putin może straszyć Łukaszenkę finansowo, może stopniowo przejmować kontrolę nad systemem bezpieczeństwa i próbować przejąć dowództwo nad białoruską armią. To byłby koniec białoruskiego przywódcy. Łukaszenka to wie i dlatego się stawia Putinowi – mówi Leszek Szerepka.
Według agencji Reutera, sygnały płynące z Białorusi mogą jednak wskazywać na zmianę dotychczasowej postawy władz białoruskich "dotychczas kluczących w kwestii przystąpienia do wojny po stronie Rosji".
Cytowany przez agencję Konrad Muzyka, ekspert polskiego think-tanku Rochan Consulting, powiedział, że w ostatnich miesiącach Białoruś przećwiczyła wiele scenariuszy wskazujących na możliwość włączenia się do konfliktu (m.in. próbną mobilizację wojsk, czy prowadzenie poczty w warunkach wojennych).
- Nie można wykluczyć, że decyzje o przystąpieniu Białorusi do wojny mogły zostać podjęte. Nie wiemy, czy to się stało, ale oceniając elementy przygotowania wojskowego, wszystko wskazuje na to, że białoruskie siły zbrojne przyjmą bardziej wojowniczą postawę - ocenił ekspert.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski