Bezdomni nie chcą pomocy wolontariuszy "Monaru"
Toruńscy bezdomni od kilku miesięcy zajmujący
pomieszczenia dawnego domu wycieczkowego "Guliwer" nie chcą mieć
nic wspólnego ze stowarzyszeniem "Monar-Markot", do którego
jeszcze w maju sami zwracali się o objęcie opieką - piszą kujawsko-
pomorskie "Nowości".
01.09.2003 | aktual.: 01.09.2003 06:28
Dziś, kiedy "Monar" zawarł porozumienie z gminą Toruń i przystąpił do remontu położonego po sąsiedzku budynku po dawnym przedszkolu kolejowym, bezdomni zarzekają się, że nawet siłą nikt nie zmusi ich do przeprowadzki do nowego obiektu.
"To prawda, chcieliśmy jakiegoś parasola nad sobą, ale nie myśleliśmy, że wjadą tu jak najeźdźcy i będą próbowali narzucić nam reżim. Nie mamy zamiaru stać się niewolnikami" - powiedział gazecie Zbigniew Raczkowski, przedstawiciel bezdomnych. Dodał, że są normalnymi ludźmi i chcą prowadzić normalne życie - wypić piwo po pracy czy wychodzić na miasto bez jakiegoś wpisywania się do specjalnego zeszytu.
Poszło o zasady, bo najwyraźniej określenie "normalne życie" obie strony pojmują w różny sposób. W placówkach "Monaru" już od ponad 20 lat obowiązują twarde reguły. Te najważniejsze mówią m.in. o bezwzględnym zakazie posiadania i spożywania alkoholu - podkreślają "N".
Tymczasem w "Guliwerze", który obecnie zajmuje 19 osób, w tym kilkoro dzieci, alkohol stanowi poważny problem - twierdzą wolontariusze "Monaru".
Monarowcy zapewniają, że wiedzą jak pomóc bezdomnym. Miasto Toruń finansuje przedsięwzięcie, ale oni ze swej strony też muszą coś zrobić, a przede wszystkim - chcieć - powiedzieli rozmówcy "N".