Berlin. Bezdomni goście z Polski
Śpią pod mostami, w parkach i na dworcach, żebrzą pod sklepami. Wśród tysięcy berlińskich bezdomnych bardzo wielu to Polacy. Niektórzy zostają na ulicy do końca życia.
Kilka zniczy, mały wieniec adwentowy i doniczka z gwiazdą betlejemską przez kilka tygodni stały przed sklepem Aldi na ruchliwej Wilmersdorfer Strasse w zachodnim Berlinie. Nieco zamoknięta już kartka, przyklejona taśmą na latarni wyjaśnia, że jest to symboliczne miejsce pamięci. 19 listopada zmarł tutaj Sebastian, który od lat żył na ulicy w Berlinie. Pochodził z Polski. Z informacji na kartce można dowiedzieć się, że policja zawiadomiła jego bliskich w Polsce o śmierci mężczyzny.
Na Wilmersdorfer Strasse Sebastian często zbierał drobne na żywność i alkohol. Czasem po prostu spał na chodniku. Zasnął tam też chłodnej nocy na 19 listopada. Rankiem znalazła go obsługa pobliskiego hotelu. Wezwani na miejsce ratownicy medyczni nie mogli już nic zrobić.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.
Ciało Sebastiana wróciło do Polski. Tak twierdzi Dawid, który od kilku miesięcy żyje w Berlinie na ulicy i razem z kolegą dba o symboliczne miejsce pamięci o zmarłym. - Proszę sobie wyobrazić, że niektórzy potrafią ukraść nawet znicz! - oburza się w rozmowie z DW. Kartkę z informacją o zmarłym wydrukowała ich znajoma. - Sporo ludzi przystaje, pyta, co się stało - dodaje Dawid. Wydaje się, że po śmierci Sebastian budzi nawet większe zainteresowanie przechodniów niż za życia.
Nie jest trudno stać się bezdomnym w Berlinie
Tego, ilu ludzi w kryzysie bezdomności jest na ulicach w Berlinie, władze miasta nie są w stanie dokładnie ustalić. Próbowano to zrobić w 2020 roku, kiedy doliczono się niespełna 2000 osób bez dachu nad głową. Ale szacunki organizacji charytatywnych mówią nawet o 8-10 tysiącach bezdomnych w stolicy Niemiec, z których około 40 procent to Polacy.
Poprzedniej zimy w noclegowniach ewangelickiej Berlińskiej Misji Miejskiej schronienie znalazło 3700 gości, jak nazywa się tu osoby w kryzysie bezdomności. 28 procent pochodziło z Polski, a Niemcy byli drugą najliczniejszą grupą (27 proc.). Pozostali to m.in. Rumuni, Bułgarzy, Ukraińcy Litwini i Łotysze - wynika z danych przekazanych DW.
To, że polskich bezdomnych w Berlinie jest bardzo dużo, słychać i widać "na pierwszy rzut oka" - mówi Franek Machowski, wolontariusz, działacz partii Razem w Berlinie. Od kilku lat sam pomaga w Berlińskiej Misji Miejskiej, organizuje też grupy polskich wolontariuszy, którzy pomagają w kuchni, przy wydawaniu posiłków, ale bardzo często służą za tłumaczy. - Wcale nie jest trudno stać się bezdomnym w Berlinie. Wystarczy, że nie zapłaci się dwóch albo trzech czynszów i nie ma skąd pożyczyć pieniędzy. Często słyszy się też historie, że ktoś znalazł się na ulicy po rozstaniu z partnerką czy partnerem albo został oszukany przez pracodawcę - wyjaśnia DW Machowski.
W noclegowniach są też osoby, które cały czas mają pracę. Zdarza się, że proszą personel na nocnej zmianie o pobudkę, żeby się nie spóźnić. Jedni, z pomocą państwa i organizacji charytatywnych, po kilku miesiącach mogą stanąć na nogi i wyjść z kryzysu bezdomności. Ale inni zostają na ulicy do końca życia. Według Machowskiego największą przyczyną długotrwałej bezdomności są choroby psychiczne.
Nikt nie liczy tych, którzy umierają
W ośrodku Berlińskiej Misji Miejskiej przy dworcu głównym jest ściana z krzyżem, na której, jak opowiada Machowski, od czasu do czasu pojawiają się nowe karteczki z nazwiskami i datą śmierci byłych gości. Kiedyś za dworcem Zoo w zachodnim Berlinie znajdowało się "drzewo pamięci", poświęcone bezdomnym, którzy zmarli na ulicy. - Pod drzewem posadziliśmy kwiaty, a wokół zawiesiliśmy małe flagi krajów, z których pochodzą nasi goście - mówi DW jeden pracowników tamtejszej misji dworcowej. Dziś jednak flag już nie ma. Stare się zniszczyły, nowych nie powieszono.
Tak, jak nie jest znana dokładna liczba bezdomnych w Berlinie, tak też niewiadomo, ilu z nich umiera na ulicy czy w noclegowniach. Policja rejestruje tylko przypadki, gdy śmierć nastąpiła w wyniku przestępstwa. W 2022 i 2023 roku (do 12 grudnia 2023 r.) odnotowano po dwa takie przypadki. Te cztery osoby zmarły w miejscu publicznym - poinformowała DW berlińska policja.
Organizacje charytatywne szacują tymczasem, że średnio każdego tygodnia umiera ktoś bez dachu nad głową, a w czasie mrozów nawet częściej. Przyczyn jest wiele: nieleczone choroby i rany, uzależnienia, wypadki, samobójstwa, wychłodzenie czy przemoc.
Zawsze w przypadku zgonu w miejscu publicznym, np. na ulicy, wstępnie zakłada się, że zgon nastąpił z nieznanych bądź nienaturalnych przyczyn - wyjaśnia rzeczniczka berlińskiej policji. Wszczynane jest postępowanie, a prokuratura zleca sekcję zwłok. Gdy są poszlaki, że doszło do przestępstwa, śledztwo przejmuje Krajowy Urząd Kryminalny wraz z prokuraturą.
Anonimowe mogiły
Policji zazwyczaj udaje się ustalić tożsamość zmarłej na ulicy osoby, nawet jeśli nie ma ona żadnych dokumentów, np. na podstawie przesłuchań innych bezdomnych, porównania odcisków palców z policyjnymi bazami danych czy też dzięki wskazówkom, jakie daje sekcja zwłok. W ostateczności w Internecie zamieszcza się zdjęcia twarzy, ciała lub odzieży z prośbą o pomoc w zidentyfikowaniu zmarłego. Gdy w Niemczech umiera bezdomny Polak, powiadamiana jest ambasada. Procedura jest standardowa w przypadku każdego zgonu - wyjaśnia wydział konsularny polskiej placówki. Zawiadamia się właściwy urząd wojewódzki w miejscu ostatniego zameldowania osoby zmarłej, aby odnaleźć i poinformować jej rodzinę. Bliscy otrzymują dane kontaktowe do instytucji niemieckich oraz konsulatu.
Nie zawsze jednak udaje się znaleźć krewnych, którzy mogą i chcą zająć się pochówkiem czy sprowadzeniem prochów do kraju. Wówczas obowiązek organizacji pogrzebu spoczywa na miejscowych urzędach pomocy społecznej. Taki socjalny pogrzeb jest anonimowy - bez nabożeństwa żałobnego, bez tabliczki z nazwiskiem, bez nagrobka. Urna z prochami składana jest w zbiorowej mogile.
Niezdolni do mieszkania
Niemiecki rząd postawił sobie za cel przezwyciężenie problemu bezdomności w Niemczech do 2030 roku. Zdaniem organizacji pozarządowych jest to cel mało realistyczny, zwłaszcza, że mieszkań w dużych miastach dramatycznie brakuje. W Berlinie na różne sposoby i nie tylko doraźnie próbuje się pomóc ludziom bez dachu nad głową, np. poprzez odwzorowany z USA program "Housing First". Dzięki niemu osoby bezdomne mogą bez zbędnej biurokracji i wstępnych warunków dostać mieszkanie, a następnie pomaga się im je utrzymać. Taka pomoc skierowana jest jednak tylko do osób uprawnionych do świadczeń socjalnych. Polak, który nie pracował w Niemczech legalnie albo pracował zbyt krótko, już się nie załapie.
Z drugiej strony, nie wszyscy są w stanie i chcą wyjść z kryzysu bezdomności -– przyznaje salezjanin, ksiądz Janusz Kuskowski z Polskiej Misji Katolickiej w Berlinie. Opowiada historię bezdomnej, która bywała w polskich kościołach w stolicy Niemiec: kobieta zachorowała na nowotwór, udało się odnaleźć jej rodzinę, syn zabrał ją do Polski i udostępnił mieszkanie. - Ale po kilku miesiącach znów była w Berlinie. Mówiła, że w domu "się dusi" - mówi duchowny, który działa w jednej z berlińskich misji dworcowych. Z rozmów DW z wolontariuszami wynika, że w wielu wypadkach podobnie kończyły się prowadzone kilka lat temu akcje, mające na celu sprowadzenie bezdomnych Polaków z Berlina do ojczyzny.
Berlińska ulica lepsza od polskiej
Ludzie bez prawa do świadczeń w Niemczech zdani są na pomoc doraźną, świadczoną przez władze i liczne organizacje. We wsparcie włączają się też Polska Misja Katolicka i ambasada, przekazując odzież, śpiwory czy środki czystości, a także paczki świąteczne na Boże Narodzenie i Wielkanoc.
W aplikacji "Berliner Kältehilfe" figuruje ponad sto placówek w niemieckiej stolicy, gdzie bezdomni mogą otrzymać pomoc medyczną, przespać się, umyć czy zasięgnąć porady. Dostępnych jest 1030 tymczasowych miejsc noclegowych - o kilkaset za mało. Gdy niedawno temperatury spadły poniżej zera, noclegownie nie były w stanie pomieścić wszystkich szukających schronienia. Po mieście krążą też zespoły wolontariuszy i doradców socjalnych, którzy bezpośrednio oferują wsparcie ludziom na ulicy. - 90 procent daje sobie pomóc. Ci którzy tego nie chcą, to zazwyczaj ludzie cierpiący na choroby psychiczne - mówi DW Stefan Kraneis, doradca socjalny z Berlińskiej Misji Miejskiej.
Do noclegowni Stadtmission przyjmowane są osoby w każdym stanie, również pod wpływem alkoholu czy środków odurzających. Tylko ich konsumpcja jest zakazana. Dla niektórych bezdomnych tych kilka zasad to za wiele. Nie lubią ścisku i boją się kradzieży, wolą spać na zewnątrz. Tak jak Marcin i "Broda", którzy koczują na materacach pod wiaduktem przy dworcu Zoo. Do Polski ich nie ciągnie. Przekonują, że w bogatych Niemczech bezdomnym jest łatwiej niż w Polsce. - Dają nam jedzenie, przynoszą ubrania. My nosimy tylko markowe, takich z Primarku nie bierzemy - żartuje "Broda". Marcin, w Berlinie od czterech lat, mówi, że w tym czasie zmarło już czterech jego kolegów. Za nim na materacu leży do połowy opróżniona butelka wódki. - Na trzeźwo nie da się żyć na ulicy - próbuje się tłumaczyć. Marcin nie boi się, że podzieli los Sebastiana z Wilmersdorfer Strasse. - Ja jestem inny - przekonuje.
Przeczytaj także: