Benedykt patrzy w oczy

O przypadkach, które nie istnieją, aktorskiej „spełni” i metodach dotarcia do prawdy, z Januszem Zakrzeńskim rozmawia Agata Puścikowska.

26.04.2007 | aktual.: 26.04.2007 11:35

Agata Puścikowska: Czuje się Pan dyżurnym patriotą kraju?

Janusz Zakrzeński: – Bez przesady. Dyżurnym patriotą kraju nie jestem, ale patriotyzmu się nie wstydzę. Wychowali mnie ojciec, oficer II Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, dla którego najważniejszy był honor i dane słowo, oraz matka, która zaszczepiła we mnie miłość do piękna i sztuki. Wrażliwość na Polskę otrzymałem niejako w spadku. Całe życie spłacam też pewien dług... W moim rodzinnym Przededworzu, na Kielecczyźnie, tuż obok naszego dworku mieszkała rodzina Grabdów. Stary Grabda był ogrodnikiem, a jego syn Stanisław, należał do NSZ. Wiedziałem o nim niewiele, byłem mały smarkacz... Podobno Staszek szedł z Brygadą Świętokrzyską do Niemiec, a z niewiadomych przyczyn nie doszedł. Po powrocie był w AK, a potem w WiN-ie. Złapali go i w 53. roku wykonali wyrok śmierci... Opowiadał mi potem ks. Tomczyk, jego towarzysz z celi, że w więzieniu Staszek codziennie modlił się z rękami opartymi o ścianę. Całe życie ten Staszek mi towarzyszył... Nie mogłem zapomnieć. I w końcu pojechałem do Przededworza i udało mi się
uczcić jego pamięć. Będzie w tamtejszym kościele tablica upamiętniająca Stanisława Grabdę... Rozmawiałem kilka dni temu z Janeczką Grabdową, jego siostrą. Pyta mnie: „Dlaczego Pan się tak bratem zajmuje?”. A ja sam nie wiem... Coś mi kazało to zrobić. A teraz, gdy będzie tablica, jest mi lżej.

Z wysiłkiem i nieprzypadkowo robi Pan tablicę w wiejskim kościele. A role podobno dostaje Pan... przypadkiem.

– Tak kiedyś powiedziałem, i to prawda. W moim życiu zawodowym rządzą przypadki. Łomnicki już był na planie „Popiołów”, kiedy spadł z konia, podarł spodnie i... zszedł z planu. Wtedy wyłonili mnie – że niby mam czaszkę podobną do Napoleona. Z Piłsudskim też przypadek. Nie jeździłem na zdjęcia próbne, co to się je teraz nazywa castingami. Pojechałem do Łodzi i tam zobaczyła mnie pani charakteryzator. Kategorycznie stwierdziła, że to ja powinienem zagrać Piłsudskiego. Pojechałem na plan zdjęciowy ucharakteryzowany i dostałem rolę. Z Korczyńskim kolejny przypadek: nie starałem się o rolę. Po prostu do mnie zadzwonili.

Która z granych osób jest dla Pana wzorem?

– Bez dwóch zdań – Marszałek. Chcę iść jego śladami. To mąż stanu, który mówił o MB Ostrobramskiej, że jest ministrem dobroci, a podczas koronacji stał w strugach deszczu, nie chcąc nawet parasola. Bo przecież, „kiedy koronują Królowę Polski, można stać na deszczu”...

W Nią wierzą nawet tacy, którzy w nic nie wierzą...

– Jeśli spotykam się z opinią, że był niewierzący, że zmieniał wyznanie, pytam: któż z nas jest święty i nigdy nie zbłądził? A faktem jest, że Marszałek przed śmiercią wrócił do wiary katolickiej.

A z którą z postaci utożsamia się Pan jako człowiek?

– Z Benedyktem Korczyńskim. To przywiązanie do ziemi, do pracy tu i teraz. Ludzie odchodzą, a kamienie zostają. Jak te dwa kamienie z legendy o Janie i Cecylii... Polska jest cudowna. Widziałem wiele krajów, ale z radością wracam do siebie. Tu nawet choinki pachną lepiej, prawdziwiej. * To jest współczesny patriotyzm?*

– Patriotyzm to przede wszystkim dom i rodzina. To nie moje słowa, taki plagiat robię, ale wierzę w nie mocno. Moja matka ze mną rozmawiała, ojciec był wzorem. A teraz? Matka rozmawia z komputerem, ojciec z komórką. Dziecko jest samotne. Nie ma autorytetów, nikt nie ma dla niego czasu. No to jak może wyrosnąć na porządnego człowieka? Nie dziwmy się „tej dzisiejszej młodzieży”, bo to my jesteśmy za jej zachowanie odpowiedzialni. Dziecko jest spragnione uwagi, zainteresowania, kogoś prawdziwie bliskiego. I gdy pojawia się taki prof. Dziduszko, młody człowiek się do niego garnie... Młody aktor, który grał serialowego Pawła, chwycił umierającego Dziduszkę za rękę i płakał.

Tylko skąd brać „Dzi-duszków”...

– Ano właśnie. Nawet w filmie, jak się już pojawiają, to się ich szybko uśmierca.

Ma Pan syna. Jakie są Wasze relacje?

– Pamięta pani scenę rozmowy Benedykta z synem? Moje relacje z własnym synem są bardzo podobne. Bo prawdę z życia przenoszę na scenę. Inaczej praca aktorska nie ma sensu. Kiedyś scenę nazywano „spełnia”, bo na niej „spełniało” się życie. W życiu, jak i na scenie, od razu widać, czy pokazujemy „prawdę” wyuczoną, czy prawdę z wnętrza. Przez lata uczyłem młodych studentów aktorstwa. To, co chciałem im przekazać, to właśnie chęć znalezienia prawdy o sobie samym. Nie cierpię zakłamania i tego, że ludzie chcą być tacy sami jak wszyscy, że nie są prawdziwi. Teraz panuje moda na sztampę, schematy. Gdy robi się młodym sprawdzian, każe im się pisać testy... Co te testy niby sprawdzają? Moim studentom – aktorom kazałem pisać o sobie. Nie z Internetu, tylko od siebie. Nie na komputerze, tylko na papierze w kratkę. Chłopak opisał mi kiedyś swoje problemy alkoholowe. Dziewczyna napisała, że marzy o dziecku, które zostanie DOBRYM człowiekiem. Kto teraz ma takie marzenia? Teraz marzy się o karierze, a jeśli już o dziecku,
to „zdolnym”, takim, co osiągnie „sukces”...

Dlaczego się przed Panem otworzyli?

– Prawda za prawdę. Aby dotrzeć do młodych, trzeba się samemu otworzyć i mówić od siebie. No i szukać dobra. Bo dobro jest w każdym człowieku. I wśród hitlerowców byli porządni ludzie... Przypominam sobie 44 rok, Wigilię. W domu stacjonowali Niemcy. Pułkownik Runge poprosił moją matkę, żeby pozwoliła mu siąść do stołu. Wspólnie śpiewaliśmy „Cichą noc”. Wtedy prawdziwie Bóg się narodził. Byłem potem w Berlinie i szukałem nazwiska Runge w książce telefonicznej. Było tego kilka stron... A tak chciałbym dotrzeć do rodziny tego Niemca i powiedzieć: Wasz dziad, czy ojciec, to był dobry człowiek...

Nie grał po prostu na Waszych emocjach?

– To nie była poza! Tam była prawda! Przed kim i po co miałby udawać? Najważniejsze, żeby widzieć i słyszeć. Teraz zakładamy walkmany, piszemy SMS-y. Relacje międzyludzkie są płytkie, a prawda o człowieku gdzieś umyka. W kontaktach z ludźmi trzeba wejść głębiej, zmazać wierzchni „makijaż”, maskę. Pod spodem najczęściej jest piękny człowiek! Jako aktor też staram się dotrzeć do głębi. Gubernator Frank, w którego się wcieliłem, w scenie końcowej modli się. Może i jestem idealistą, ale wierzę, że robił to naprawdę, bo w każdym człowieku jest dobro. Wszyscy tęsknimy za dobrem... * Wszyscy tęsknimy za Dobrem...*

– Tak, choć do wiary tak się teraz trudno przyznać. Wierzący to „moherowe berety”, „baby pod kościołem”, prostacy... A ja sobie przypominam kosmonautę, który wrócił z Księżyca i udzielał wywiadu. Powiedział zdumionym dziennikarzom: „Co znaczy człowiek na Księżycu, jeżeli Chrystus chodził po ziemi”... Kosmonauta, a takie niemodne rzeczy gada...

Znany aktor, a też „takie rzeczy” gada... Wśród gwiazd to niepopularne.

– Teraz to się tych gwiazd namnożyło... Chociaż obserwuję, że większość błyszczy bardzo krótko. Nie wiadomo, czy to złoto, czy tombak.

Jest rola, o której Pan marzył, a której Pan nie zagrał?

– Chciałbym zagrać Romea, ale teraz to musiałby już być ciut podstarzały... Ale o tej roli nie marzyłem. Może i dzięki temu, przeżyłem w spokoju? Aktorstwo to trudny zawód. Ludzie nie wytrzymują presji, rywalizacji, własnych wielkich marzeń. A ja jestem spełniony. Wiele rzeczy, które robiłem, przeszło do historii.

I nie denerwuje się Pan, gdy komórka milczy?

– Lubię, gdy dzwoni, bo wtedy coś się dzieje. Lubię poznawać nowych ludzi. To zawsze się wiążę z tajemnicą. Ale mi nie odbiło. Nie siedzę i nie czekam, choć z propozycji pracy się cieszę. Nigdy niczego od życia nie żądałem, nie żądałem też ról. Przyjmowałem to, co dawał los. Człowiekowi nic się nie należy...Gdy byłem ministrantem, do pamiętnika wpisał mi się mądry ksiądz. Pisał tak: trzeba „być zawsze z Bogiem, nie żądać dla siebie za wiele od życia, czynić najwięcej dobra dokoła”. To mądre słowa i wszyscy powinni się nimi kierować. Aktorzy, rolnicy i kosmonauci.

Która rola była dla Pana najtrudniejsza?

– Trudno mi było wcielić się w Witkacego. Dlatego chciałem najpierw spojrzeć mu w oczy. To był skomplikowany człowiek – nie jest przecież prosto się zabić... Witkacy retuszował własne zdjęcia, kreował siebie. Kiedy dostałem jego prawdziwe zdjęcie i popatrzyłem, już wiedziałem.

Ojej, a co Pan teraz widzi?

– O, tego to nie powiem... Ale ludziom trzeba zawsze patrzeć w oczy...

Zupełnie jak Piłsudski

Janusz Zakrzeński, popularny aktor filmowy i teatralny, jest znany jako doskonały odtwórca roli Józefa Piłsudskiego. Urodził się w 1936 r. w Przededworzu. Zadebiutował w 1960 r. na scenie teatru J. Słowackiego w Krakowie. W 1999 roku został odznaczony orderem „Zasłużony dla narodu i Kościoła” przyznawanym przez Prymasa Polski.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)