Belgowie strajkują, kraj sparaliżowany
Zorganizowany przez trzy centrale związkowe
24-godzinny strajk "ostrzegawczy" przeciwko coraz wyższym kosztom
życia sparaliżował w poniedziałek Belgię.
06.10.2008 | aktual.: 06.10.2008 12:11
Strajkujący domagają się od rządu konkretnych kroków, które zabezpieczą ich przed spadkiem siły nabywczej płac. Uważają, że jeśli władze mają pieniądze na ratowanie banków przed skutkami światowego kryzysu finansowego, tym bardziej powinny zadbać o interesy zwykłych obywateli.
W poniedziałek nie kursują w Belgii niemal żadne pociągi, w tym superszybkie ekspresy do Paryża (Thalys) i Londynu (Eurostar). Strajkują także przedsiębiorstwa komunikacyjne we wszystkich częściach kraju, co oznacza, że na trasy nie wyjechały autobusy ani tramwaje. Brukselskie metro kursuje w bardzo ograniczonym zakresie.
Uprzedzeni i przyzwyczajeni do takich akcji Belgowie przesiedli się masowo do samochodów, co spowodowało trochę dodatkowych korków na drogach dojazdowych i w miastach. Wielu mieszkańców poszło jednak do pracy na piechotę albo wzięło rower.
Strajk objął także niektóre sieci supermarketów, pocztę, zakłady przemysłowe (w tym fabrykę Audi w Brukseli). Otwarte są natomiast banki - ich dyrekcje przekonały pracowników, że zamknięcie placówek byłoby źle odebrane przez klientów, których w dobie kryzysu finansowego trzeba zapewnić o stabilności i bezpieczeństwie instytucji finansowych.
Termin strajku jest nieprzypadkowy - na finiszu są rządowe prace nad budżetem 2009, który ma być gotowy 14 października. Związkowcy chcą uwzględnić w nim swoje postulaty, w tym przede wszystkim obniżkę kosztów energii poprzez redukcję VAT na benzynę i olej napędowy, mazut i gaz.
Rząd przypomina, że Belgia jest jednym z nielicznych krajów Unii Europejskiej, gdzie obowiązuje ustawowa automatyczna indeksacja płac, które są co roku podwyższane o wskaźnik inflacji. Związkowcy nie mają więc realnych podstaw, by skarżyć się na spadek siły nabywczej.
Michał Kot