Będzie wznowienie śledztwa ws. "listy Wildsteina"?
Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych
(GIODO) Ewa Kulesza zwróci się do ministra sprawiedliwości
Zbigniewa Ziobry o podjęcie na nowo umorzonego niedawno śledztwa w
sprawie "listy Wildsteina".
Kulesza powiedziała, że nie zgadza się z decyzją Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga o umorzeniu śledztwa, a nie mając prawa do złożenia zażalenia na tę decyzję, może tylko wystąpić do ministra.
Niedopełnienie obowiązków ochrony danych przez IPN doprowadziło do "wycieku" listy i naruszenia praw tysięcy osób - podkreśla Kulesza, która w 2005 r. złożyła zawiadomienie o przestępstwie w całej sprawie.
W lutym prokuratura nieprawomocnie umorzyła śledztwo, nie wykryła bowiem, kto z Instytutu Pamięci Narodowej udostępnił na przełomie lat 2004-2005 Bronisławowi Wildsteinowi listę katalogową IPN z ponad 160 tys. nazwisk funkcjonariuszy i agentów służb specjalnych PRL i osób wytypowanych do współpracy.
Umorzono też dwa inne wątki śledztwa: niedopełnienia przez IPN obowiązków ochrony danych osobowych (uznano, że były zabezpieczone) oraz niezgłoszenia przez IPN do rejestracji GIODO zbiorów danych Instytutu (uznano, że nie był to czyn umyślny, a tylko wtedy jest przestępstwem).
Kulesza, która właśnie zapoznała się z pisemnym uzasadnieniem prokuratury, jest nim "zadziwiona". Prokurator przyjął na wiarę zeznania ówczesnego prezesa IPN Leona Kieresa, że dane były odpowiednio zabezpieczone, choć wyciek listy wskazuje na coś przeciwnego - oświadczyła Kulesza.
Dodała, że prokurator zachował się "jakby był adwokatem", bo nie wziął pod uwagę ponad tysiąca stron protokołów z kontroli GIODO w IPN, która wykazała brak zabezpieczeń danych Instytutu. Uzasadnienie obraża moją inteligencję - stwierdziła Kulesza.
Umorzenie takiej sprawy to zły sygnał dla wszystkich, bo oznacza, że ustawa o ochronie danych faktycznie nie działa w naszym kraju - oświadczyła Kulesza.
"Listą Wildsteina" nazwano pochodzący z czytelni IPN spis katalogowy ponad 160 tys. nazwisk funkcjonariuszy i tajnych współpracowników służb PRL oraz osób wytypowanych do współpracy (na liście były także osoby mogące być dziś pokrzywdzonymi w myśl ustawy o IPN).
W styczniu 2005 r. ujawniono, że Wildstein (ówczesny publicysta "Rzeczpospolitej") udostępnił listę dziennikarzom. Wkrótce trafiła ona do internetu; Wildstein zaprzeczał, by to on ją tam umieścił.
Od lutego 2005 r. prokuratura prowadziła śledztwo mające ustalić, kto w IPN między listopadem 2004 r. a styczniem 2005 r. skopiował listę katalogową będącą - według prokuratury - tajemnicą służbową IPN i udostępnił ją osobie nieuprawnionej (czyli Wildsteinowi) oraz kto w Instytucie odpowiada za brak zabezpieczenia jej przed takim skopiowaniem. Za oba czyny groziła kara do trzech lat więzienia.
Według zawiadomienia GIODO, Kieres naruszył ustawę o ochronie danych osobowych, bo nie zgłosił zbiorów danych IPN do rejestracji GIODO oraz niedostatecznie zabezpieczył je przed skopiowaniem (każdy mógł skopiować listę katalogową w IPN).
Gdy w lutym 2005 r. w Sejmie Kulesza powiedziała, że można stawiać IPN zarzut niezabezpieczenia danych, Kieres odpowiadał, że ustawa o IPN jest nadrzędna wobec ustawy o ochronie danych. Kieres przeprosił wtedy w Sejmie wszystkich, którzy poczuli się dotknięci tym, że znaleźli się na "liście Wildsteina".
Wiele osób, których imiona i nazwiska znalazły się na "liście Wildsteina", nie było pewnych, czy to o nie chodzi (były tam tylko imiona i nazwiska, bez bliższych danych), dlatego składały wnioski o dostęp do akt IPN.
W kwietniu 2005 r. weszła w życie uchwalona specjalnie w tym celu tzw. mała nowelizacja ustawy o IPN. Upoważniła Instytut do wydawania osobom zainteresowanym zaświadczeń, czy to właśnie do nich odnoszą się zapisy z "listy Wildsteina". Większość z tych, którzy o to wystąpili, dostała odpowiedź, że to nie ich dane są na liście.