PolskaBartosz Obuchowicz: jestem stały w uczuciach

Bartosz Obuchowicz: jestem stały w uczuciach

Nie został koszykarzem, bo zabrakło mu wzrostu. Teraz szaleje w „Tańcu z gwiazdami” i pławi się w rodzinnym szczęściu. O bolących mięśniach po tanecznych treningach, kobietach, miłości do samochodów i rodzinnym szczęściu opowiada aktor, szczęśliwy mąż Katarzyny i ojciec małej Marianki, Bartosz Obuchowicz.

Bartosz Obuchowicz: jestem stały w uczuciach
Źródło zdjęć: © AKPA

16.03.2007 09:03

Wraca Pan właśnie z treningu do „Tańca z gwiazdami”. Ciężko jest?

– Bardzo. Największe problemy miałem z tzw. ramą, czyli utrzymaniem prostej postawy w tańcach standardowych. I choć jestem wysportowany, bolą mnie wszystkie mięśnie. W tańcu pracują zupełnie inne ich partie niż np. w koszykówce czy snowboardzie, czyli sportach, które uprawiam.

A miał Pan wcześniej do czynienia z tańcem?

– Tak, ale między 8. a 14. rokiem życia (śmiech). Tańczyłem w dziecięcym zespole Tintilo. Wystawialiśmy musicale, taneczne sztuki teatralne. Warsztat niby bardzo dobry, ale ja zawsze uciekałem przed tańcami towarzyskimi i nigdy się ich nie podejmowałem. I teraz mam za swoje. Taniec w parze, towarzyski, to coś, czego właściwie muszę się uczyć od początku.

Nie było trudno podporządkować się temu, że na treningach to kobieta rządzi i wymaga od Pana?

– Nie, zupełnie. Z Kingą Jurecką, moją partnerką z „Tańca z gwiazdami”, dobrze się rozumiemy i znaleźliśmy wspólny język. Poza tym jestem od dziecka przyzwyczajony do przebywania z kobietami. Mam dwie starsze siostry, a mój tato umarł, gdy miałem 8 lat. Byłem jedynym mężczyzną w domu pełnym kobiet.

Mama i siostry rozpieszczały Pana?

– Troszkę tak, ale nie jestem jak rozpuszczony jedynak! (śmiech)

To prawda, że jako nastolatek nie był Pan zbyt grzeczny?

– To przesada. Przechodziłem okres buntu jak każdy młody człowiek, ale mama nie musiała rwać z tego powodu włosów z głowy. Ponieważ wychowywałem się na osiedlu, gdzie były głównie bloki, miałem kolegów z bloków. To nie znaczy, że byłem „blokersem” i zadymiarzem.

Aktorem chciał pan zostać od dziecka? Występował Pan przed lustrem w łazience?

– Zupełnie nie. Marzyłem o tym, by zostać koszykarzem, ale niestety nie urosłem i zabrakło mi wzrostu. Byłem z tego powodu zły. Któregoś dnia mama zapisała mnie więc do zespołu Tintilo. Tam choreograf stwierdził, że nadaję się do tańca, ruchu scenicznego. I tak się zaczęło. Występowałem w reklamach i w „Teleranku”. Zacząłem grać w filmach kinowych. Dostałem nawet dwie nagrody na festiwalu filmowym w Gdyni za role w „Cwale” Krzysztofa Zanussiego i „Stacji” Piotra Wereśniaka. Skończyłem prywatną szkołę aktorską państwa Machulskich.

A potem przyszła rola Tomka Burskiego w „Na dobre i na złe”, która przyniosła prawdziwą popularność?

– Rzeczywiście, ludzie mnie rozpoznają na ulicy. Ma to miłe strony. Chciałbym podziękować np. panom policjantom, niestety, nie pamiętam z jakiego miasta, za to, że nie wlepili mi mandatu, kiedy jechałem z lawetą na wyścigi samochodowe i nie miałem jednego światła. Dzięki ich wyrozumiałości zdążyłem na zawody.

Bierze pan udział w wyścigach?

– To moja prawdziwa pasja! Jeżdżę w Mistrzostwach Polski Realy Cross. Ścigam się seicento, ale startowałem też maluchem. Nie byle jakim – miał pod maską 60 koni mechanicznych! Jeżdżę dopiero trzeci sezon, więc nie jestem na razie utytułowanym zawodnikiem, ale staram się o to bardzo. Zawsze lubiłem samochody, ale więcej czasu poświęcałem jeżdżeniu na desce snowboardowej. Kiedy po raz drugi doznałem na stoku poważnego urazu kręgosłupa, pomyślałem, że pora coś zmienić. I teraz więcej energii wkładam w wyścigi samochodowe, które naprawdę mnie kręcą.

Właśnie dzięki samochodom poznał Pan swoją żonę?

– Tak, z Kasią poznał mnie kolega z wyścigów. Myślę, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Od razu wiedziałem, że to ta dziewczyna. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy na całe życie, bo tego na początku nie wie nikt. Ale szybko przekonałem się, że tak.

Czy wcześniej przebierał Pan w kobietach?

– Eeee, nie. Jestem stały w uczuciach. Moje wcześniejsze związki były długie i wcale nie było ich dużo.

A osiem miesięcy temu został pan po raz pierwszy ojcem.

– I jak każdego chyba ojca, Marianka zawojowała mnie zupełnie! Mam teraz niewiele czasu i tym bardziej brakuje mi małej. Jest cudowna. Ma od urodzenia długie włosy i w dodatku jest cyganką – idzie do każdego na ręce z szerokim uśmiechem na buzi. Potrafię zrobić przy niej wszystko, ale specjalnie dla mnie zarezerwowane jest kąpanie córeczki. Choćbym miał nawał obowiązków i był nie wiem jak zmęczony, zawsze staram się wrócić do domu o takiej porze, żeby wykąpać Mariankę.

Edyta Golisz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)