Bartosz Marczuk dla WP: Czerwona kuracja nas zabije
W czasach permanentnego ataku na wolny rynek, kapitalizm i liberalizm warto powiedzieć sobie wprost: Polakom trzeba więcej, a nie mniej wolności. To co nas gnębi to etatystyczna zachłanność i źle zorganizowane państwo, a nie leseferyzm. Czerwona, lewicowa histeria „więcej etatyzmu" to leczenie dżumy cholerą - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski publicysta "Wprost" Bartosz Marczuk.
04.08.2015 | aktual.: 04.08.2015 10:40
Naszym problemem jest państwo nadmierne, niesprawiedliwe, opresyjne. A także niska zamożność. Najpierw uporządkujmy sferę publiczną, dajmy wzbogacić się ludziom i firmom, a później bredźmy o „sprawiedliwości społecznej”, „redystrybucji” i „utrwalaniu przywilejów”. O deficycie wolności powinien pamiętać Andrzej Duda, który w tym tygodniu wkracza do Pałacu i będzie miał przemożny wpływ na to jaką linię rządzenia przyjmie ugrupowanie z którego się wywodzi, czyli Prawo i Sprawiedliwość.
Na początku klika liczb i faktów, które przeczą tezie o XIX-wiecznym, wyczynowym, tj. krwiożerczym - jak chce prezes NBP Marek Belka - kapitalizmie jaki rzekomo zawitał nad Wisłę. Czy wiecie Państwo, że co trzeci Polak jest emerytem lub rencistą? Na 29 mln dorosłych mieszkańców „dorobiliśmy” się 9,4 mln osób otrzymujących emerytury, renty, zasiłki i świadczenia przedemerytalne. W efekcie co trzeci złoty jakie wydaje nasze państwo - ponad 210 mld zł - przeznaczamy na ten cel. Nie jest to efekt naszej demografii. Z danych OECD wynika, że Polska jest rekordzistką świata, biorąc pod uwagę wiek populacji, jeśli chodzi o wydatki na emerytury. Innymi słowy: mamy młodą populację, a wydajemy na emerytury nadzwyczaj dużo. Najwięcej na świecie.
Teraz rynek pracy. Na 12 mln Polaków, którzy pracują jako pracownicy najemni 3 mln jest zatrudnionych w szeroko rozumianej sferze budżetowej. Co czwarty Polak pracuje zatem dla państwa. Chodzi tu m.in. o urzędników, nauczycieli czy mundurowych.
W Polsce (dane Eurostatu) pracuje zaledwie 57,6 proc. osób mających 20–64 lata. Średnia dla UE – 62,6 proc., a np. w socjaldemokratycznej Szwecji 77,2, w Niemczech 72,3, Austrii 70,8, a superzamożnej Norwegii – 77,1 proc. Z danych BAEL wynika, że mamy 8,1 mln osób biernych zawodowo, które są w wieku tzw. aktywności zawodowej. Liczba niepracujących przypadająca na 1000 pracujących to 955. Co robią ludzie, którzy nie pracują? W ogromnej rzeszy żyją na koszt tych, którzy są na rynku pracy aktywni. Gdzie zatem jest ten liberalizm? Przecież w „darwinizmie" wieszczonym przez wrogów wolności takie osoby powinny umierać z głodu na ulicy.
A teraz udział państwa w gospodarce. W 2014 r. przez jego trzewia przeszło 41,8 proc. naszego bogactwa (stosunek wydatków publicznych do PKB). Niemal połowa pieniędzy, które wytwarzamy, jest zatem w rękach urzędników. Średnia dla UE wynosi 48,1 proc., czyli nie o rząd wielkości więcej. A np. w stawianych przez piewców ucieczki od wolności, m.in. przez felietonistę WP Rafała Wosia opiekuńczych Niemczech 43,9 proc. To zaledwie o 2,1 pkt proc. więcej. W wielu krajach zbliżonych do nas rozwojem lub biedniejszych ta proporcja jest niższa. Na przykład w Estonii wynosi 38,8 proc., a w Irlandii 39 proc.
Oprócz danych społeczno-gospodarczych warto też pamiętać o coraz większym apetycie państwa na kontrolowanie naszej wolności. Fotoradary na każdym rogu, zakaz wypicia piwa w parku czy na skwerze, policja łapiąca ludzi za przejście przez ulicę poza pasami. Do tego dochodzi cała biurokratyczna nieufność w stosunku do obywateli i przedsiębiorców. Nasze państwo, o czym pisał ostatnio w "Rzeczpospolitej" inny felietonista WP Łukasz Warzecha, wszystko chce regulować, zaszufladkować, a obywatel jest dla niego podejrzaną figurą, która powinna być na cenzurowanym.
Lewicowe autorytety jako receptę na rzekomo zbyt dużą sferę wolności proponują: zwiększyć transfery społeczne i podatki. Tyle, że przypominać to będzie leczenie dżumy cholerą. Polskim problemem jest niewydolność, wręcz skrajna, naszego państwa. Jest ono cherlawe wobec mocnych lub dobrze reprezentowanych grup, a słabowite wobec silnych. Często jest wręcz drapieżcze. W efekcie dzieli nasze bogactwo - a ma do dyspozycji wcale niemało - w sposób skrajnie nieracjonalny. Górnicy, nauczyciele, emeryci, ubezpieczeni w KRUS, duże prywatne firmy wykorzystujące publiczne pieniądze, urzędnicy - to liczne przykłady grup, które wywalczyły sobie przywileje i żerują na pracy tych, którzy są aktywni. Nie ma to nic wspólnego z potrzebami dobra wspólnego, czyli republiki.
Broń nas Panie Boże przed tym, co proponują lewicowi piewcy: więcej pieniędzy dla urzędników spowoduje rozwiązanie naszych problemów. Będzie odwrotnie: znów znikną one w czarnej dziurze, a ludzie zapłacą wyższe podatki, nie odczuwając poprawy państwowego serwisu.
Wierzę w niezwykłą siłę i elastyczność Polaków. Nie raz już udowodnili swoją przedsiębiorczość, żywotność, elastyczność, mobilność. Nie wierzę natomiast w to, że urzędnicy lepiej wiedzą, jak wydawać nasze pieniądze czy zarządzać naszą rzeczywistością. Jak pisał Milton Friedman, są w sytuacji, gdy wydają nie swoje pieniądze nie na siebie. A to prosta droga, biorąc pod uwagę słabość naszego państwa, do wielkiego marnotrawstwa. Jeśli zatem ktoś mówi nam: więcej państwa, pamiętajmy, że oznacza to: mniej naszej wolności.