Bartłomiej Bonk: gdybym dał w łapę, moja córka byłaby zdrowa
- Wydaje mi się, że ordynator tylko czekał na łapówkę – mówi w rozmowie z tygodnikiem "Wprost" olimpijczyk Bartłomiej Bonk, sztangista, ojciec półtorarocznej Julki cierpiącej na porażenie mózgowe w wyniku urazu okołoporodowego.
- Jeszcze rano przed porodem jego zastępczyni obiecała żonie, że będzie mieć cesarkę. A kiedy później przyjechał sam ordynator, mówiąc że to jego oddział i że to on decyduje, zastępczyni też zmieniła zdanie. I nie ma winnego - opowiada Bonk.
Z rozgoryczeniem mówi, że dla wielu lekarzy pacjenci w ogóle się nie liczą. - Są dla nich jedynie maszynkami do robienia pieniędzy. I bardzo często czekają, żeby dostać od nich w łapę. To może po prostu niech lepiej szpitale wystawią cennik, że cesarskie cięcie kosztuje tyle i tyle. Nikt nie będzie musiał nikomu dawać pod stołem, tylko legalnie zapłaci i sprawa rozwiązana. Bez głupich wyliczeń ile jaki poród kosztuje i za co płaci szpital, za co NFZ - dodaje olimpijczyk.
Uważa też, że lekarz powinien ponosić odpowiedzialność za to co robi, jak kapitan statku. Tymczasem wie, że nie musi i że nawet jeżeli coś się stanie, wszyscy będą go kryć. Jeżeli nawet już dojdzie do procesu, ten będzie ciągnąć się przez lata i w najgorszym wypadku zakończy się wyrokiem w zawieszeniu albo karą finansową, którą pokryje szpital - konstatuje.
Zgodnie z zaleceniami lekarza prowadzącego ciężę Barbary Bonk, bliźniaczki Maja i Julia miały przyjść na świat poprzez cesarskie cięcie. Podczas porodu jednak dr Bronisław Ł., mimo żądań ciężarnej pacjentki, nie zgodził się na jego przeprowadzenie. W wyniku źle odebranego porodu, jedna z dziewczynek urodziła się z ciężkim niedotlenieniem.