Bartłomiej Biskup: Pani premier z PO? (Opinia)
Były już w polskiej polityce przekazy związane z premierami i ich pochodzeniem. Mieliśmy Jana Rokitę jako premiera z Krakowa, który premierem ostatecznie nie został. Do niedawna mieliśmy wybór tylko między Wrocławiem a Wrocławiem, bo zarówno Mateusz Morawiecki, jak i Grzegorz Schetyna stamtąd pochodzą. Teraz padło hasło Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, czyli premiera z Warszawy. Skąd taki pomysł?
Wydaje się, że decyzje te spowodowane są w dużym stopniu profesjonalizacją polityki. I wpływem profesjonalnych działań z obszaru marketingu politycznego na decyzje polityczne. W Polsce rynek marketingu politycznego jest jeszcze słabo rozwinięty, partie polityczne posługują się specjalistami od marketingu politycznego dość rzadko, a liderzy partyjni nie darzą takich specjalistów zaufaniem.
Oczywiście najczęściej robią to partie rządzące, które mają na te cele najwięcej funduszy. Takie partie, jak Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość od wielu lat systematycznie profesjonalizują komunikowanie polityczne. Zwłaszcza kiedy są przy władzy. W tym przypadku można przypuszczać, że Platforma Obywatelska i jej lider wyciągnęli po prostu wnioski z badań opinii publicznej. A te od dawna są dla lidera PO Grzegorza Schetyny niezbyt korzystne. Plasuje się on bowiem na czołowych miejscach w rankingach nieufności do polityków, ma dość duży elektorat negatywny.
Stąd pewnie pomysł nie tylko "schowania" Grzegorza Schetyny i wystawienia go w naturalnym okręgu wrocławskim, z którego pochodzi. Pomysł poparty wysunięciem na premiera kandydatury Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Osoby o wielkiej kulturze osobistej, doświadczonej politycznie, szanowanej nie tylko przez partyjne koleżanki i kolegów, ale także przez polityków jej przeciwnych.
Zobacz także: Wybory 2019. Małgorzata Kidawa-Błońska rywalem Jarosława Kaczyńskiego
Drugim powodem takiej decyzji, podnoszonym dzisiaj z satysfakcją przez polityków PiS, może być potencjalne nieuzyskanie przez Grzegorza Schetynę dobrego wyniku w Warszawie. Oczywiście przesadą jest stwierdzenie, że "przestraszył się" on Jarosława Kaczyńskiego. To tylko element politycznej narracji. Platforma Obywatelska może bowiem liczyć w Warszawie na bardzo dobry wynik i nie musi obawiać się przegranej z PiS.
Problemem może być jednak rozkład głosów wewnątrz listy PO. Lider tej partii, mając duży elektorat negatywny i będąc związanym jednak z Wrocławiem, mógłby niekoniecznie być "lokomotywą" i nie uzyskać tylu głosów co na przykład Ewa Kopacz w poprzednich wyborach (230 tysięcy). Warszawska lista Platformy Obywatelskiej na pewno składać się będzie z osób znanych nie tylko lokalnie, ale też ogólnopolsko, które mogą uzyskać dobre wyniki.
Brak dobrego wyniku Schetyny lub też, co trudne do wyobrażenia, ale jednak możliwe, porażka z Jarosławem Kaczyńskim (ponad 200 tysięcy głosów w poprzednich wyborach), byłoby dużym ciosem wizerunkowym dla lidera PO. Stąd też, możemy zgadywać, rozsądna decyzja świadcząca o wykorzystaniu wiedzy płynącej z badań opinii publicznej i analizy okręgów wyborczych, czyli przyczynek do profesjonalizacji polityki.
Wystawienie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jest zatem ruchem dobrym, ale pytanie czy nie spóźnionym. Można tutaj doszukiwać się analogii do Prawa i Sprawiedliwości, które mając podobną sytuację, czyli lidera Jarosława Kaczyńskiego o dużym elektoracie negatywnym, zdecydowało się wystawić Beatę Szydło jako kandydata na premiera. Czyli Platforma powtórzyła ten manewr.
Pamiętać jednak należy, że Beata Szydło była znana wcześniej opinii publicznej jako szefowa sztabu wyborczego zwycięskiej kampanii Andrzeja Dudy. Pytanie więc, czy da się w ten czas niewiele ponad miesiąca, który pozostał do dnia wyborów pozyskać taką popularność dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, która pozwoli jej zostać rzeczywistym liderem w oczach opinii publicznej. Czyli przyciągnąć głosy wyborców.
Z punktu widzenia public relations nie są podejmowane zwyczajowe w takich wypadkach działania. Kandydatka nie udziela wywiadów do mediów, nie prezentuje swojej wizji państwa itp. W ciągu tych dwóch dni powinna pokazać się była w najważniejszych programach informacyjnych i udzielić wywiadów do prasy. Tymczasem nic takiego się nie stało. Pytanie, czy to jakaś celowa taktyka, czy osoby odpowiedzialne za komunikację to zaniedbały, czy może sama kandydatka jest na tyle zaskoczona, że musi sprawę przemyśleć i przygotować się do poważnych rozmów z poważnymi dziennikarzami.
To ostatnie nie świadczyłoby na korzyść profesjonalizacji polityki, o której pisałem na początku, chwaląc posunięcie Platformy Obywatelskiej, ale wręcz przeciwnie. Tak więc z tej profesjonalizacji i jednocześnie jej braku wychodzimy na zero: kandydatura Platformy nie zmienia wiele w politycznym układzie sił i na razie prawdopodobnie nie będzie miała wpływu na notowania tej partii. Może z czasem zacznie się to zmieniać. Ale to już kwestia profesjonalizacji.