Bardzo stara poczta
Nie każdy mógł wsiąść do dyliżansu pocztowego. Nie mogli z niego korzystać ludzie ważący więcej niż 50 kilogramów, osoby z widocznymi krostami, podróżujący z małymi dzieci oraz zwierzętami. 18 października mija już 450. rocznica założenia Poczty Polskiej.
17.10.2008 | aktual.: 17.10.2008 07:31
Podróż dyliżansem pocztowym była też zabroniona dla osób cierpiących na „palpitację”. Sądzimy jednak, że tak naprawdę mogło chodzić o padaczkę – mówi Ewa Pluta z Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu.
Podróż w przykrym zapachu
Jubileusz świętują pocztowcy w całym kraju. W czerwcu podarowali jasnogórskiemu sanktuarium replikę ogromnej kolubryny, czyli ważącej 4 tony armaty z czasów potopu szwedzkiego. Zafundowali ją ze swoich składek. Tablica umieszczona pod spiżową paszczą wielkiego działa informuje o 450-leciu ich firmy.
Bo dokładnie 450 lat temu król Zygmunt August podpisał dokument, powołujący Pocztę Polską. „Ustanawiamy tak zwaną pocztę, to jest rozstawne konie Kraków–Wenecja, kursującą stale w oznaczonych okresach, latach i dniach” – napisał 18 października 1558 roku. Przez Polskę zaczęły wtedy mknąć pocztowe powozy, zapakowane po dach listami, paczkami i... podróżnymi. – Dla podróżnych to nie była przyjemność. Dróg nie było, trzęsło strasznie – mówi Ewa Pluta. Opowiada o wspaniałych pocztowych dyliżansach, które z czasem zastąpiły zwykłe bryczki na poczcie. Jeden taki dyliżans, w którym mieściło się 23 pasażerów, można dzisiaj oglądać we wrocławskim muzeum. – Nie dla wszystkich pasażerów było też przyjemne, że w dyliżansach spotykali się ludzie różnych stanów. Naprzeciw siebie musieli pewnie nieraz usiąść duchowny i pani lekkich obyczajów. W dodatku ten zapach, który trzeba było znosić przez siedem dni jazdy... Proszę pamiętać, że poziom higieny był wtedy znacznie niższy – opowiada z pasją.
W tej sytuacji lepiej mieli podróżni, którzy wykupili miejsca na dachu. Przynajmniej latem, kiedy nie trzeba było znosić mrozu. Bo przed deszczem można się było częściowo zabezpieczyć, rozpinając nad sobą daszki z płótna.
Dyliżanse mogły jechać szybko, bo po drodze czekały na nie świeże, wypoczęte konie. Gdy pocztylion zbliżał się do stacji przeprzęgowej, podnosił do ust trąbkę i dął w nią z całych sił. Załoga stacji wyprowadzała wtedy świeże konie, żeby pocztylion, gdy nadjedzie, nie tracił czasu. – Los koni dyliżansowych był jednak smutny. Pocztylioni nie dbali o nie. Nie kupowali dla nich tyle karmy, ile powinni. Zmuszane wciąż do długiego galopu, szybko odchodziły z tego świata – opowiada Ewa Pluta.
Pocztylion pieszy
Król przesyłał swoją pocztę za darmo. Pozostali klienci musieli słono płacić. – Zachował się ówczesny cennik. Za jeden łut, czyli 12,8 grama, trzeba było zapłacić 3 grosze – mówi pani Ewa. Dla porównania, gęś kosztowała w XVI wieku około 2 groszy, a buty 10–20 groszy. Ta opłata pocztowa była jednak stała, pobierana niezależnie od odległości.
– Byli też pocztylioni piesi. Z Wrocławia do Gdańska pieszy pocztylion szedł w XVI i XVII wieku 9 dni w lecie i 11 dni w zimie. Prawdopodobnie miał do ubrania przyczepiony krokomierz, bo płacone miał od kroku – mówi Ewa Pluta.
– Ale z tego powodu musiało mu się nie opłacać, gdyby ktoś go chciał podwieźć. Przecież listy dotarłyby wtedy do Gdańska szybciej – próbuję zgłaszać uwagi do XVI-wiecznej organizacji pracy. Pani Ewa kręci jednak głową. – Nie mógł dotrzeć szybciej, bo miał obowiązek w określonych dniach stawiać się w wyznaczonych miejscach. Ale chodzenie z pocztą raczej nie było dla niego bardzo wyczerpujące. Był przyzwyczajony, to był jego zawód, tak jak pańskim jest pisanie, a moim praca w muzeum. Zresztą wtedy mnóstwo ludzi na piechotę pokonywało duże odległości, nawet z Polski do Włoch. Nie każdego było stać na podróż dyliżansem. Czasem pieszych podróżujących podwoziła jakaś furmanka, co było formą ówczesnego autostopu – mówi.
Pocztą po spadek
Pierwszym dyrektorem Poczty Polskiej był dworzanin królewski Prosper Prowana, z pochodzenia Włoch. Po czterech latach wygryzł go ze stanowiska Krzysztof von Taxis, członek rodu prowadzącego usługi pocztowe w całej Europie. To od nazwiska von Taxis pochodzą późniejsze słowa „taxi” – taksówka, oraz taksa – opłata. Jednak polski król nie był zadowolony z jakości usług tego europejskiego potentata, więc po kolejnych dwóch latach posada dyrektora Poczty Polskiej wróciła, już na stałe, do bogatych mieszczan z Królestwa Polskiego.
Po co było jednak królowi Zygmuntowi Augustowi pierwsze połączenie pocztowe akurat z Wenecją? Po to, żeby mógł sprawnie przejąć spadek do zmarłej matce, królowej Bonie Sforzy. Bona zmarła we Włoszech, a miała ze sobą bogactwa zgromadzone przez 40 lat w Polsce. W gotowiźnie było tego całe 2 miliony złotych polskich, a dochodziły jeszcze klejnoty. No i aż 580 tysięcy dukatów, które Bona bez wiedzy syna pożyczyła Habsburgom. Zygmunt wszczął proces o ich odzyskanie. Bardzo potrzebował więc sprawnej poczty między Polską a Włochami. Połączeń pocztowych wkrótce jednak przybyło. Zbliżyły one Kraków z Wilnem, a później następne polskie miasta.
W południe 24 października zostanie otwarta specjalna wystawa poświęcona 450 latom Poczty Polskiej. Nosi nazwę „Posta, poszta i poczta”, a będzie ją można oglądać do 10 grudnia w Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu, przy ul. Krasińskiego 1.
Przemysław Kucharczak