PolitykaBaby do garów, a nie do rządzenia?

Baby do garów, a nie do rządzenia?

Wszystkie partie startujące w tym roku do Parlamentu Europejskiego zarejestrowały już swoich kandydatów. W tym roku, podobnie jak w poprzednich wyborach do europarlamentu, kobiety są mniejszością na listach wyborczych. Co to oznacza? – Panie nie garną się do polityki – tłumaczy Eugeniusz Kłopotek z PSL, które wśród swoich „jedynek” nie ma ani jednej przedstawicielki płci pięknej.

Baby do garów, a nie do rządzenia?
Źródło zdjęć: © PAP

18.05.2009 | aktual.: 18.05.2009 13:44

Wśród 27 krajów Unii Europejskiej Polska zajmuje 25. miejsce w liczbie kobiet zasiadających w Parlamencie Europejskim. Z 54 polskich eurodeputowanych, zaledwie 7 (13%) to kobiety. Za nami jest tylko Malta i Cypr, które w swojej reprezentacji nie mają pań. Warto zaznaczyć, że oba państwa stanowią najmniejsze grupy narodowe w PE – Cypr ma 6 eurodeputowanych a Malta – 5.

Rumunia i Bułgaria biją nas na głowę

Choć jesteśmy jednym z młodszych krajów unijnych, to trzeba podkreślić, że inne państwa, które przystąpiły do wspólnoty stosunkowo niedawno, mają w swoich szeregach o wiele więcej kobiet. Wystarczy wspomnieć o krajach, które podobnie jak my są w UE od 2004 roku - Litwie (38,5% kobiet w PE) i Czechach (20,8%). Na głowę biją nas także najmłodsze kraje unijne – Rumunia (28,5%) czy Bułgaria (44,4%).

Najbardziej prokobiecymi państwami członkowskimi są kraje skandynawskie, wśród których niekwestionowanym liderem jest Szwecja (aż 57% eudeputowanych stanowią panie). Wysoko są również: Luksemburg (50%), Holandia (48%), Słowenia (42,9%) i Francja (44,8%).

W tym roku na listach wszystkich polskich partii znalazło się 23,5% kobiet. Trudno jednak oszacować ile pań wśród polskiej grupy parlamentarnej wywalczy mandat do PE i czy poprawią wynik z pierwszej kadencji. Zdaniem dr Elżbiety Skotnickiej-Illasiewicz, socjolog i wiceprezes Fundacji Polska w Europie, liczba kobiet wśród polskich deputowanych do PE jest równie niska jak w krajowym parlamencie, w którym zasiada zaledwie 20,4% pań. – To dowód na to, że obecność reprezentacji kobiet w tych instytucjach traktujemy jako grzecznościowe ustępstwa, a nie jako oczywistą reprezentację ponad połowy społeczeństwa – mówi dr Skotnicka-Illasiewicz. Według statystyk GUS Polki stanowią prawie 52% społeczeństwa.

Dr Skotnicka-Illasiewicz dodaje, że zaangażowanie Polek w politykę jest rażąco niskie w porównaniu do innych krajów członkowskich UE. Dlaczego tak się dzieje? Jest kilka powodów. - Po pierwsze nie mamy takich tradycji, bo w PRL w jeszcze bardziej ograniczonym zakresie brały udział w życiu publicznym. Wbrew ideologicznym hasłom, kobiety były raczej delegowane do „kolejki w mięsnym” niż do zajmowania eksponowanych stanowisk w państwie. Jest też wiele innych powodów, jak choćby stan socjalnej obsługi rodziny, który nie pozwala kobietom na wygospodarowanie czasu na zaangażowanie się w życie poza niezbędnymi obowiązkami związanymi z domem i pracą. Poza tym, w Polsce nadal pokutuje utrwalany zarówno w domach jak i szkole stereotyp, że życiem publicznym rządzą mężczyźni. Niewielu panów jest gotowych zaakceptować nieobecność żony zajętej aktywnością publiczną i przejąć ich obowiązki domowe – mówi Skotnicka-Illasiewicz.

Kobiety częściej w ogonach list

Jak dodaje socjolog, mechanizm tworzenia list wyborczych opiera się na niezrozumieniu tego, że wyborcy dzielą się na mężczyzn i kobiety, dlatego interesy obu płci powinny być w równym stopniu reprezentowane. Dlaczego zatem tak się nie dzieje? – To nie jest normalne, ale jest polską normą. Nasza demokracja jest dziurawa, a system liczenia głosów jest scentralizowany. Nawet jeśli partie mają na swoich listach kobiety, to są one w „ogonach” list. Na miejscach jedynkowych, które liczą się najbardziej, pań jest jak na lekarstwo – mówi Anna Kornacka z Partii Kobiet, której nie udało się zebrać wystarczającej liczby podpisów do wystartowania w tegorocznych wyborach do PE.

I rzeczywiście, wśród „lokomotyw” największych partii startujących do PE, kobiety stanowią niewielki procent. Na 13 okręgów wyborczych, partie wystawiają średnio dwie panie na miejscach jedynkowych. Najwięcej pań na czołowych miejscach ma PO, Centrolewica, Samoobrona, oraz SLD-UP, które mają po trzy kandydatki. Dwie panie wystawił PiS, a jedną Libertas. Żadnej kobiety nie będzie natomiast wśród jedynek PSL.

Kłopotek: kobiety wolą głosować na mężczyzn

Eugeniusz Kłopotek, który jest bydgoską „jedynką” PSL, zarzeka się jednak, że PSL nie dyskryminuje kobiet. – To nie jest tak, że nie lubimy pań. To fakt, że mamy nieliczną grupę kandydatek, ale są. Co tu dużo mówić, nasze kobiety po prostu nie garną się do polityki. Wolą przypilnować ogniska domowego lub wybierają inną pracę zawodową. Z drugiej strony to trochę kwestia mentalności polskich mężczyzn. Jeszcze trochę czasu potrzeba, abyśmy zaczęli odpuszczać paniom – żartuje poseł. Według Kłopotka, po części winne są również same kobiety. – Nawet jak na listach pojawiają się kobiety, to panie, które idą do urn, wcale nie oddają na nie głosu. Wolą głosować na mężczyzn – akcentuje kandydat na europosła. Argumenty Eugeniusza Kłopotka śmieszą Annę Kornacką z Partii Kobiet: – Nasza partia jest żywym przykładem, że panie garną się do polityki. Mamy ponad 2 tys. członkiń, a to chyba o czymś świadczy. W innych partiach jest też wiele kobiet, które na ogół godzą się pracować na drugim planie. Myślą, że tylko w ten
sposób zapracują sobie na lepszą pozycję. Niestety drzwi dla nich są ciągle zamknięte.

Lewandowska: to mężczyźni się pchają

Podobnie uważa Sandra Lewandowska, „dwójka” z wrocławskiej listy Samoobrony. – To mężczyźni pchają się na listy i nie wpuszczają kobiet. Rzadko który przewodniczący partii chce widzieć na czołowych miejscach panie. Uważają, że kobiety są za słabe, aby pociągnąć listy. Nie wiem, dlaczego tak jest, bo to przecież panie są bardziej konkretne, lepiej zorganizowane i mają większą intuicję niż panowie – oburza się Lewandowska.

Jedynym miejscem, w którym, zdaniem Kornackiej, kobiety są liczniej reprezentowane niż w PE, czy na Wiejskiej, są samorządy: – Kobiety są częściej dopuszczane do stanowisk, na których poziom decyzyjności jest niższy.

Choć liczba kobiet na czołowych pozycjach list wyborczych nie jest imponująca, to, jak mówi Sandra Lewandowska, nie powinno zniechęcać kobiet. – Jestem przykładem, że można znaleźć się na wysokim miejscu, ale trzeba o to walczyć. Jeśli ma się charyzmę to szanse są duże – podkreśla kandydatka Samoobrony.

Thun: kobiety są lepiej wykształcone

Róża Thun, szefowa Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce i lokomotywa PO z Małopolski, uważa, że w Polsce jest wiele kompetentnych kobiet, które z powodzeniem godnie reprezentowałyby płeć piękną w PE. – Polki są lepiej wykształcone niż mężczyźni. Szkoda jednak, że szereg badań przeprowadzonych na ten temat, nie przekłada się na realia. Pora by panowie zdawali sobie sprawę, że polityka byłaby zdrowsza, gdyby uczestniczyło w niej więcej kobiet – mówi Thun.

Według Artura Zawiszy – stołecznej jedynki Libertasu – to, że w polityce jest mniej kobiet, jest czymś naturalnym. – Istnieje pewien utrwalony społecznie obyczaj, wedle którego to mężczyźni częściej zajmują się sprawami publicznymi niż kobiety. Nie sądzę jednak, by ten stan wynikał z niczyjej złej woli – mówi Zawisza. Poseł, pytany o to, czy w przyszłości powinno być więcej Polek w PE, odpowiada: – Nie wiem, czy to się powinno zmieniać, czy nie. Wszystko zależy od wyborców.

Marek Migalski, politolog i kandydat z list PiS dodaje, że nikogo na siłę nie można ciągnąć do polityki, bo nie płeć jest najważniejsza. – Wyborcy nie kierują się płcią kandydata, ale jego rzetelnością, uczciwością czy prezencją – przekonuje Migalski.

Wyborcy nie są głupi

Podobną opinię wyraża dr Skotnicka-Illasiewicz.– Nie można wyborcom niczego narzucać, bo społeczeństwo ma swój rozum. Bardziej niż płeć liczy się to, jakie wrażenie na wyborcach zrobi polityk. Podobnie wygląda kwestia wizerunku kandydata w mediach. Wbrew pozorom, osoby, które częściej pokazują się w telewizji, nie muszą być pozytywnie odbierane przez wyborców – podkreśla socjolog. Ewa Dąbrowska-Szulc, przewodnicząca Stowarzyszenia Pro Femina, podczas referatu wygłoszonego w Polskiej Akademii Nauk, podzieliła kobiety wchodzące po kolejnych wyborach do polskiego parlamentu na kilka kategorii. Wśród nich wyróżniła następujące kategorie: „egzemplarze pokazowe”, „pragmatyczni”, „wypełniaczki list”, „zasłużona obsługa zaplecza”, „tuba propagandy partyjnej”, „ze wspomaganiem radiomaryjnym” oraz „ideowe samotniczki”. Bez wątpienia na podobne kategorie możnaby podzielić Polki startujące do PE.

Wśród nich są osoby znane ze swojej działalności na rzecz integracji europejskiej – np. Róża Tnun (PO) i Danuta Hubner (PO), osoby o silnym zapleczu naukowym – np. Magdalena Środa (Centrolewica) czy Lena Kolarska-Bobińska (PO), ale także panie, które budzą skrajne emocje. Jedną z nich jest Anna Sobecka (Libertas), stała bywalczyni anteny radia ojca Rydzyka, autorka kontrowersyjnych wypowiedzi na temat seksu i prezerwatyw. Mieszane uczucia mogą budzić również kandydatury Sandry Lewandowskiej, bohaterki zdjęć topless na plaży w Egipcie, czy Urszuli Krupy (PiS), eurdeputowanej, która zatrudnia w swoim biurze siostrę i bratową.

Dr Skotnicka-Illasiewicz, przestrzega przed kierowaniem się kryterium „popularności za wszelką cenę” w konstruowaniu list wyborczych. – To, że kandydat jest sportowcem, showmanem, czy inspiratorem awantur sejmowych może odnosić przeciwny skutek w decyzjach wyborczych. Polacy nie lubią też kandydatów importowanych, tzw. „przywożonych w teczce” czy „spadochroniarzy”, bo aż nadto przywołuje to praktykę z minionego okresu – mówi socjolog.

Zmiany w ordynacji to jedyne rozwiązanie

Co zrobić, by zwiększyć szanse pań na udział w życiu politycznym? Według Anny Kownackiej należałoby wprowadzić zmiany w ordynacji wyborczej. – Rozwiązaniem byłoby wprowadzenie np. parytetu, a więc równego podziału między liczbą kobiet i mężczyzn na listach - mówi.

W opinii dr Skotnickiej-Illasiewicz, taka praktyka przypomina niechlubną i całkowicie nieskuteczną praktykę „punktów za pochodzenie” stosowaną w latach 60. w celu zwiększenia udziału młodzieży pochodzenia robotniczego na studiach. – Zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet są osoby mądre i głupie. Jedyne rozsądne kryterium zarówno woli uczestniczenia w życiu publicznym jak i woli wyboru kandydatów na naszych przedstawicieli powinny być kryteria merytokratytczne i specyficzne dla polityki kryteria etyczne – mówi socjolog.

Dr Skotnicka-Illasiewicz mówi, że zachowania wyborcze przyszłych obywateli powinny być kształtowane już od kolebki. – Ani rodzina, ani szkoła nie przygotowuje nas do roli obywateli, której niezbędnym atrybutem jest wyrobienie poczucia współuczestnictwa i współodpowiedzialności za państwo. W szkołach nie działają żadne organizacje czy koła zainteresowań, gdzie młodzież mogła by się uczyć wyznaczania i realizowania celów związanych ze sferą publiczną – podsumowuje socjolog.

Czy wiesz, że?

Z tegorocznych badań Eurobarometru wynika, że kobiety wykazują większy niż mężczyźni pesymizm w ocenie sytuacji ekonomicznej swojego kraju (odpowiednio 77% i 66%) oraz w ocenie zagrożenia bezrobociem (odpowiednio 72% i 67%). Więcej kobiet zwraca też uwagę na problemy z płaceniem rachunków pod koniec miesiąca (48% w porównaniu z 44% wskazań przez mężczyzn). Rzadziej zaś rozmawiają one o polityce z przyjaciółmi i rodziną – 33% respondentek nigdy nie porusza tego tematu z najbliższymi. Oczekują natomiast od Parlamentu Europejskiego zajęcia się ochroną zdrowia i bezrobociem. W przypadku mężczyzn te problemy również są wymieniane jako aktualne, choć o nieco mniejszym dla nich znaczeniu.

Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Masz temat dla reportera Wirtualnej Polski? Napisz do nas: reporter@serwis.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)