B. dowódca plutonu ZOMO z "Wujka"nie przyznaje się do winy
Romuald C. - były dowódca plutonu
specjalnego ZOMO, jeden z głównych oskarżonych w procesie o
pacyfikację kopalń "Wujek" i "Manifest Lipcowy" - konsekwentnie
nie przyznaje się do winy. Inny były zomowiec Krzysztof J.
utrzymuje, że w czasie pacyfikacji "Wujka" w ogóle nie brał
udziału w akcji.
W piątek Sąd Okręgowy w Katowicach - przed którym już po raz trzeci toczy się proces w sprawie masakry górników - odebrał wyjaśnienia dwóch kolejnych oskarżonych. Do przesłuchania pozostał jeszcze Marian O., który w 1981 roku był zastępcą komendanta wojewódzkiego MO w Katowicach. On i Romuald C. odpowiadają przed sądem za sprawstwo kierownicze zabójstwa.
Wobec odmowy składania wyjaśnień, sąd przez blisko dwie godziny odczytywał protokoły z przesłuchań Romualda C. z prokuratury i z poprzednich procesów.
W czasie śledztwa C. mówił, że w "Manifeście Lipcowym" "długą serią pociągnął po murze", ale pewno nikogo nie ranił. Jak tłumaczył, postąpił tak, bo obawiał się, że dojdzie do starć z górnikami. Działałem w obronie życia i zdrowia funkcjonariuszy. Górnicy szykowali się do ataku, (...) doszłoby do rozlewu krwi - mówił prokuratorowi.
W czasie pacyfikacji "Wujka" Romuald C. - jak sam wyjaśniał w prokuraturze - miał oddać pojedynczy strzał pod kątem 45 stopni, ponad górnikami. Myślałem, że górnicy się opamiętają. Chciałem ich odstraszyć - mówił. Dodawał, że podczas wycofywania się z kopalni nie widział rannych ani zabitych. O ofiarach miał się później dowiedzieć od dowódcy ZOMO Kazimierza W.
W dotychczasowych procesach Romuald C. podkreślał, że w czasie pacyfikacji nie tylko pluton specjalny miał broń. Odpierał zarzut prokuratury, która jest zdania, że oddanie strzałów przez dowódcę było sygnałem do otwarcia ognia dla innych zomowców z plutonu. Zarzut ten jest nieuzasadniony, bo sygnał powinien wcześniej być uzgodniony. Nie panowałem nad akcjami, byłem zobowiązany do wykonywania rozkazów - mówił w jednym z poprzednich procesów.
Po odczytaniu wcześniejszych wyjaśnień C. oświadczył, że na razie nie ma nic więcej do dodania.
Krzysztof J., który jako jedyny z oskarżonych zgodził się składać wyjaśnienia i odpowiadać na pytania sądu, podkreślał, że jest niewinny, bo nie brał udziału w pacyfikacji. Miał czekać na lotnisku na rozkaz udania się pod kopalnię.
Podobnie jak inni zomowcy, po pacyfikacji napisał raport o użyciu broni, w którym przyznał, że w "Wujku" oddał dziewięć strzałów ostrzegawczych. Jak podkreślał, do napisania raportu został zmuszony - przekonywano go, że jeżeli to zrobi, nie poniesie konsekwencji za zgubienie legitymacji służbowej. J. mówił przed sądem, że proces jest sprawą polityczną, na której każdy chce coś wygrać.
Inni przesłuchani na poprzednich rozprawach byli członkowie plutonu specjalnego ZOMO także nie przyznali się do winy. Najczęściej podtrzymywali złożone wcześniej wyjaśnienia. Niektórzy oskarżeni przyznawali w nich, że strzelali w kopalniach, ale - jak twierdzą - były to strzały ostrzegawcze w powietrze lub w kopalniane budynki. Inni powiedzieli, że podczas pacyfikacji w ogóle nie użyli broni - mimo że przyznawali się do tego w pisemnych raportach, a niektórzy z nich także w czasie przesłuchań w prokuraturze.
W czasie pacyfikacji śląskich kopalń na początku stanu wojennego zginęło dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. To już trzeci proces w tej sprawie. Oba dotychczasowe wyroki, uniewinniające milicjantów lub umarzające wobec nich postępowania, uchylił Sąd Apelacyjny w Katowicach. W pierwszych dwóch procesach odpowiadało 22 byłych milicjantów. Trzech oskarżonych zostało już prawomocnie uniewinnionych, dwóch innych zmarło.