Autorka filmu o Smoleńsku "Mgła" odpiera zarzuty
Nasz film to wstrząsające świadectwo m.in. Marcina Wierzchowskiego z gabinetu szefa kancelarii prezydenta, który miał witać Lecha Kaczyńskiego na lotnisku. Zamiast tego brał udział w identyfikacji jego zwłok. To relacja środowiska, które było najbliżej tych dramatycznych wydarzeń, a nie drudzy "Solidarni 2010" - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Joanna Lichocka, współautorka dokumentu "Mgła" o katastrofie w Smoleńsku.
05.01.2011 | aktual.: 19.01.2011 09:57
W "Mgle" katastrofa smoleńska widziana jest oczami prezydenckich urzędników. Uroczysta premiera filmu, którego producentem jest "Gazeta Polska" odbyła się w warszawskim kinie "Kultura" 3 stycznia. Na pokaz przybył prezes PiS Jarosław Kaczyński. Film od środy jest kolportowany wraz z "GP". Jarosław Kaczyński po obejrzeniu dokumentu powiedział, że jest "pod dużym wrażeniem". - To jest sprawa dotycząca mnie w najbardziej bezpośredni sposób, jak tylko jest to możliwe - mówił.
WP: Tak jak bohaterowie pani dokumentu, 10 kwietnia była pani w Smoleńsku.
Joanna Lichocka: - Razem z Janem Pospieszalskim miałam prowadzić transmisję z uroczystości w Katyniu. Na cmentarzu oczekiwałam na omówionych gości, miałam przeprowadzić sześć wywiadów, tymczasem okazało się, że pięciu moich rozmówców nie dotrze, bo... zginęło w katastrofie. Potem, w tygodniu żałoby prowadziłam w TVP1 zaimprowizowane w Kordegardzie studio, gdzie rozmawialiśmy o tych wydarzeniach i o ich znaczeniu dla Polaków. Byłam blisko tych wydarzeń, szok i trauma były ogromne. Wiedziałam, że od czasu tamtego kwietniowego poranka żadne spotkanie towarzyskie czy rodzinne nie odbędzie się bez rozmów na temat Smoleńska. Sama też ciągle rozmawiałam o katastrofie i bywałam w miejscach, gdzie o niej dyskutowano.
WP: Dlaczego zdecydowała się pani nakręcić "Mgłę"?
- W czerwcu uczestniczyłam w spotkaniu w klubie dyskusyjnym Ronina, podczas którego były zastępca szefa kancelarii prezydenta Jacek Sasin opowiadał o przygotowaniach do wizyty prezydenta w Katyniu o tym, co przeżywał, gdy doszło do katastrofy i co stało się później. Na tym spotkaniu była również reżyserka "Mgły" Maria Dłużewska, z którą znamy się jeszcze z czasów "Tygodnika Solidarność". Zgodnie uznałyśmy, że to przejmujące i unikatowe świadectwo trzeba uwiecznić, włączyłam wtedy nawet dyktafon w telefonie, by "łapać" choć tak tę relację.
Majce udało się pozyskać do współpracy znakomitego operatora Ryszarda Jaworskiego, a producent telewizyjny Maciej Pawlicki użyczył nam swojego biura, gdzie mogłyśmy nagrywać relacje. Namówiłyśmy na rozmowę Sasina, a potem Marcina Wierzchowskiego, który był pierwszy na miejscu katastrofy, Jakuba Oparę i innych. Nagrania odbywały się w lipcu i sierpniu. Prosiłyśmy ich, by opowiadali to, co pamiętają, że ważne jest, by zarejestrować to od razu, nim czas nie spowoduje, że część tego, co przeżyli się zatrze. Wcześniej o tym nikomu nie opowiadali, cieszę się, że nam wtedy zaufali. Ich świadectwo w filmie "Mgła" zostało przez bohaterów zaakceptowane - każda wypowiedź jest autoryzowana. Gdy rozeszło się, że kręcimy "Mgłę", spontanicznie i bezinteresownie zaczęli się zgłaszać ludzie dysponującymi unikatowymi materiałami, dzięki temu na przykład drugim autorem zdjęć, bezcennych w tym filmie, jest Włodzimierz Resiak, operator pracujący wraz z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Ten materiał jest tak mocny, także dlatego, że
widać, że został nagrany kamerą, która nie jest obojętna, taką, która płacze.
WP: Producentem filmu jest "Gazeta Polska", film jest kolportowany z tym tygodnikiem. Dlaczego wybrała pani właśnie to medium?
- Nie byłyśmy w stanie własnym sumptem wyprodukować tego filmu, dlatego musiałyśmy znaleźć producenta. Najłatwiej było nam trafić do "Gazety Polskiej", która od początku bardzo konsekwentnie pisze o katastrofie w Smoleńsku, słusznie uważając, że sprawa ta jest najważniejszym tematem. Tomasz Sakiewicz po pięciu minutach rozmowy, nie widząc nawet ani jednego ujęcia, powiedział: "Oczywiście, robimy to!". W ciągu trzech miesięcy ukończyłyśmy film.
WP: Przecież oprócz "Gazety Polskiej" są inne tygodniki, np. "Newsweek", "Wprost", dlaczego ich pani nie uwzględniła?
- W "Gazecie Polskiej" miałyśmy gwarancję wolności. Wiedziałyśmy, że film powstanie w takim kształcie, jak chcemy, bez żadnych zmian. Tomek Sakiewicz zobaczył ten film dopiero na etapie jego tłoczenia. Oczywiście, jeśli któryś z wymienionych przez panią tygodników także będzie chciał dołączyć "Mgłę" do swego nakładu będziemy szczęśliwe. Chciałabym, by ten film mogło obejrzeć jak najwięcej widzów.
WP: Wobec publikacji "Gazety Polskiej" często wysuwane są zarzuty mówiące o ich jednostronności i braku obiektywizmu. Takie zarzuty słychać również wobec pani filmu.
- Sądzę, że film broni się jako wyjątkowe świadectwo sześciu urzędników Lecha Kaczyńskiego, przedstawicieli środowiska, które w wyniku smoleńskiej katastrofy pochowało swoich szefów. W filmie nie ma ani jednego słowa od nas, nasi rozmówcy w swojej opowieści, w swoich emocjach, które pokazują na ekranie są prawdziwi. Wierzę, że ten film zyska akceptację Polaków. Mam nadzieję, że kiedyś trafi do telewizji, że któraś ze stacji będzie zainteresowana jego wyemitowaniem.
WP: Czy w pani przekonaniu to na skutek mgły doszło do tragedii? O tym, że Rosjanie celowo wywołali mgłę, by doprowadzić do katastrofy samolotu z polskim prezydentem na pokładzie, pisze "Gazeta Polska". Zgadza się pani z tą teorią?
- Tytuł "Mgła" nie wynika z przekonania do jakiejkolwiek hipotezy, tylko z tego, że w we wszystkich relacjach bohaterów filmu to słowo powtarzało się, jako stały element opisu ich doświadczenia. Ale także dlatego, że tytuł ten należy także traktować jako metaforę - my wciąż za mało wiemy na temat okoliczności tej tragedii, a to co do dociera do opinii publicznej, nie daje wyrazistego obrazu. WP: A czy podziela pani wyrażaną na łamach "Gazety Polskiej" przekonanie o tym, że katastrofa to zamach, za który odpowiedzialna jest Rosja?
- Nie wiem, jakie były przyczyny katastrofy. Śledztwo trwa, musimy poczekać na wyniki pracy prokuratorów, ale mam nadzieję też, że także dziennikarzy. "Gazeta Polska" szuka przyczyn i zadaje pytania, jeśli mainstreamowe media wykażą się równą dociekliwością, być może prawdy dowiemy się szybciej.
WP: Dlaczego w filmie dopuściła pani do głosu wyłącznie przedstawicieli jednego ze środowisk, które poniosło ofiary w katastrofie?
- Mam nadzieję, że filmów i świadectw różnych środowisk na temat katastrofy w Smoleńsku będzie coraz więcej, że dziennikarze wciąż tym tematem będą się zajmować. Ja skupiłam się akurat na środowisku kancelarii prezydenta, dla którego ta tragedia była niewyobrażalnie dramatycznym doświadczeniem, jak np. dla Marcina Wierzchowskiego z gabinetu szefa kancelarii prezydenta, który czekał na płycie lotniska, by witać Lecha Kaczyńskiego. Miał podejść do schodów, powiedzieć: "Dzień dobry, panie prezydencie, kolumna jest gotowa, zapraszam do samochodów". Zamiast tego, w kilka minut znalazł się przy roztrzaskanym samolocie, widział rozrzucone i pokiereszowane ciała ofiar, a kilka godzin później brał udział w identyfikacji zwłok prezydenta. Przyjęłyśmy taki klucz - już na początku filmu informujemy, że to opowieść ludzi z ówczesnego Pałacu Prezydenckiego - także dlatego, że ich głos do tej pory w głównych mediach prawie nie był obecny.
WP: Na razie zrealizowani zostali "Solidarni 2010" i "Mgła", więcej filmów może nie powstać, a widz nie będzie miał pełnego obrazu...
-To jest głos w debacie o tym, co się wydarzyło. Naprawdę sądzi pani, że nie powstanie już żaden inny film o tej katastrofie? Przecież ktoś inny może zrobić film o tym, jak tragedię tę przeżywali pracownicy administracji rządowej, wiem, że powstaje film pokazujący doświadczenie kobiet, które w tej tragedii straciły mężów, kluczy jest wiele. Najważniejsze to zbierać te relacje, pokazywać je, mówić o tym, co wtedy 10 kwietnia się zdarzyło i jak sobie z tym w różnych miejscach, i różnych środowiskach radzimy.
WP: Czy ma pani ambicję by pani film to byli drudzy "Solidarni 2010"? Konsultowała pani swój materiał z Janem Pospieszalskim, wymieniliście doświadczenia?
- Nasz film jest zupełnie inny niż "Solidarni 2010", a z Jankiem się nie konsultowałam, zobaczył "Mgłę" dopiero tydzień temu. Natomiast wiele cennych rzeczy na etapie konstruowania filmu podpowiedział nam Antoni Krauze, reżyser świetnego filmu "Czarny czwartek" o Grudniu'70, który w lutym trafi do kin.
WP: "Solidarni 2010" podzielili Polaków - film miał zarówno gorących zwolenników, jak i żarliwych przeciwników. Jego twórcy spotkali się z krytyką środowiska dziennikarskiego. Jakich reakcji na "Mgłę" się pani spodziewa?
- "Mgła" przedstawia relacje ludzi, którym przyszło zmierzyć się ze zdarzeniem, przekraczającym ich wyobraźnię. Oni opowiadają o tym, co widzieli i co przeżyli. Trudno krytykować czy negatywnie odnosić się do wypowiedzi ludzi, którzy opowiadają o tym, jak identyfikowali ciała swoich kolegów, opisują jak ich trumny były wprowadzone do Pałacu Prezydenckiego, jak się z nimi żegnali.
WP: Jarosław Kaczyński, który był obecny na poniedziałkowej premierze pani filmu bardzo pozytywnie go ocenił. Stwierdził, że jest pod jego wielkim wrażeniem. Cieszy panią uznanie prezesa PiS?
- Zastanawiałam się, jak Jarosław Kaczyński zareaguje na nasz obraz. Film przedstawia m.in. moment jego przybycia na miejsce katastrofy, kamera pokazuje go w bliskim planie, widać jak prezes PiS jest sparaliżowany bólem. Przy montażu tego fragmentu zastanawiałam się, czy pokazując jego dramat nie przekraczamy granicy, której przekroczyć nie wolno. Trudno wyobrazić sobie bowiem sytuację bardziej dramatycznej, osobistej tragedii tego polityka rejestrowanej klatka po klatce.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska