Australia zaprasza górników z Polski
Potrzebujemy górników z zagranicy - powiedział w BBC Chris Evans, australijski minister ds. imigracji, dając do zrozumienia, że ma na myśli pracowników z Europy Środkowej, głównie z Polski. To oznacza, że do kopalń na antypodach jeszcze w tym roku mogą zacząć wyjeżdżać górnicy ze Śląska i Zagłębia. Pokusa będzie duża, bo w australijskim górnictwie zarabia się świetnie: od 175 do 470 tys. zł rocznie.
12.03.2010 | aktual.: 15.03.2010 11:28
Komu zawdzięczamy to zainteresowanie Australijczyków importem naszych górników? Chińczykom. Australia, która jest czwartym na świecie producentem węgla (w 2007 r. wydobyła 309 mln ton, Polska 95 mln ton), inwestuje w swoje kopalnie. Rozwijająca się szaleńczo gospodarka Chin może kupić od Australijczyków każdą ilość węgla.
- Samo utrzymanie obecnej pozycji naszego górnictwa na świecie będzie wymagało zagranicznych posiłków - powiedział nam Randall Perry z koncernu Australian Contract Mining.
Według najnowszego raportu organizacji Minerals Council Of Australia, australijskie górnictwo potrzebuje w ciągu 10 lat co najmniej 86 tys. nowych specjalistów. Problem w tym, że masowa emigracja górników za ocean, która dla niejednej rodziny ze Śląska czy Zagłębia oznaczałaby poprawę bytu, dla naszych kopalń byłaby śmiertelnym zagrożeniem.
Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, już obawia się kadrowego drenażu górnictwa. - To dla nas realne zagrożenie - ocenia. - Głównie tym, że możemy stracić najlepszych fachowców. Znam przypadki absolwentów studiów górniczych, którzy już wyjechali do Australii.
Ale w Kompanii Węglowej się nie boją. - Pieniądze to nie wszystko, bo tu nasi górnicy mają swoje domy i rodziny - uspokaja prezes KW Mirosław Kugiel. - A na wypadek innego scenariusza, mamy 30 tys. chętnych czekających na etat w naszych kopalniach - dodaje.
Tyle że australijskie górnictwo ma w odwodzie równie silny argument: wsparcie rządu dla programu imigracyjnego, które postawi na nogi tamtejszy przemysł wydobywczy. Minister Chris Evans już zapowiedział wprowadzenie wielu udogodnień w przepisach imigracyjnych, które mają zapewnić Australii wielki napływ zawodowców z Europy Środkowej, w tym z Polski.
Szczegóły dotyczące importu górników Australijczycy przedstawią już w kwietniu.
* Dziś Katowice i Knurów, jutro kraina kangurów?*
Nawet 40 tys. zł miesięcznie zarabiają wykwalifikowani górnicy w Australii. Początkujący mogą liczyć na pensję rzędu kilkunastu tys. zł. Czy takie pieniądze zachęcą Ślązaków do exodusu na antypody? Australijskie kopalnie potrzebują zagranicznego zaciągu pracowników, bo nie radzą sobie z zapewnianiem dostaw m. in. dla wymagającego rynku chińskiego. Australijski rząd chce wyjść naprzeciw górniczej imigracji i zapowiada ułatwienie przepisów umożliwiających sprowadzanie obcokrajowców do pracy w przemyśle wydobywczym.
Zmiany w polityce migracyjnej ogłosił w BBC Chris Evans, minister ds. imigracji. Jego zdaniem w Australii kształci się zbyt wielu fryzjerów i kucharzy, bo świadectwo ukończenia kursu zawodowego na tym kierunku zapewnia zdobycie prawa do stałego pobytu. Z takiej furtki masowo korzystają tysiące przybyszów, głównie z Azji, za to brakuje miejsc dla wykształconych inżynierów (w Australii obowiązuje roczny limit imigrantów, w 2009 roku pozwalał on na przyjęcie do pracy 108 tys. osób). Tymczasem, jak alarmuje organizacja Minerals Council Of Australia, do 2020 roku kopalnie na antypodach będą potrzebować przynajmniej 86 tys. pracowników. Te problemy sygnalizują też australijscy potentaci wydobywczy, jak Rio Tinto czy BHP Billiton.
- Braki kadrowe najbardziej dotyczyć będą zachodniej części kraju, gdzie nasze górnictwo rozwija się bardzo szybko i już niebawem będzie wymagać nowych ludzi - powiedział nam Simon Dowding z biura prasowego ministra Evansa.
Australia jest największym producentem węgla kamiennego na półkuli południowej, wydobywa go zarówno metodą odkrywkową, jak i głębinową. Trzy czwarte wartości produkcji górniczej przypada na Nową Południową Walię, Queensland oraz Australię Zachodnią. Według obliczeń, Australia ma dostęp do złóż liczących ok. 39 mld ton węgla, co przy obecnym tempie eksploatacji wystarczy na prawie sto lat. W przemyśle wydobywczym pracuje ok. 130 tys. osób. Brakuje głównie górników o wysokich i średnich kwalifikacjach zawodowych, czyli dokładnie takich, jacy dominują na Śląsku. Szczególnym wzięciem cieszą się inżynierowie wentylacji.
- Dotychczas opieraliśmy się głównie na chińskich inżynierach, z których jesteśmy bardzo zadowoleni. Polacy to na razie jednostki, ale najpóźniej w przyszłym roku będziemy eksplorować również ten kierunek, ponieważ wasi specjaliści też mają świetną markę - stwierdził Randall Perry z koncernu Australian Contract Mining.
Świetna marka jest na antypodach świetnie wynagradzana (pracują na nią nie tylko górnicy - w Australii dużym wzięciem cieszą się też maszyny kopalniane polskiej produkcji; w tym tygodniu m. in. w tej sprawie gościła na Śląsku delegacja z krainy kangurów). Początkujący inżynier zarabia przynajmniej 145 tys. zł rocznie. Płace pracowników dozoru zaczynają się od ok. 300 tys. zł w skali roku. Zarobki dla specjalistów z doświadczeniem 2-5-letnim sięgają nawet 470 tys. zł, a to pobory bez uwzględnienia premii i innych dodatków. Australijscy górnicy pracują zazwyczaj w systemie 9/5, czyli po dziewięciu dniach 12-godzinnych dniówek, mają pięć dni wolnego. Dla porównania, dodajmy, że przykładowo za wynajęcie mieszkania trzeba zapłacić ok. 2,5 tys. zł miesięcznie. Rachunek zysków i kosztów prezentuje się więc całkiem korzystnie.
- Kasa jest świetna, ale odległość spora. Nie wszyscy skorzystają więc z tej oferty. Dla nas jest to natomiast kolejny argument, by przypominać, że o płace górników trzeba dbać. Bo stracimy fachowców - obawia się Wacław Czerkawski, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce.
Szefowie węglowych spółek żartują, że najchętniej wysłaliby na antypody... właśnie niesfornych związkowców. Ale jak podkreśla Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Australijczyków najbardziej interesować będą dobrze wykształceni, doświadczeni już kilkuletnią pracą w kopalni specjaliści. Dlatego uważa, że kuszenie z krainy kangurów może być groźne dla kondycji przemysłu wydobywczego na Śląsku. Tym bardziej, jeśli śląskim pionierom uda się zrobić karierę w Australii i w ten sposób zachęcą kolejnych.
- Pierwsi absolwenci kierunków górniczych na Politechnice Śląskiej czy Akademii Górniczo-Hutniczej już wyjeżdżają za granicę, między innymi właśnie do Australii. Dla nas to zagrożenie, ale co możemy zrobić? Przecież nie wydamy zakazu wyjazdów, tym bardziej, jeśli nasi ludzie postanowią wybrać lepszą przyszłość - zaznacza Zagórowski.
Kogo najprędzej oczaruje lepsza przyszłość na najmniejszym kontynencie na końcu świata? Zagórowski przewiduje, że oprócz młodych inżynierów i specjalistów średniego szczebla, emigrację będą rozważać również... czterdziestokilkuletni emeryci, którzy właśnie odeszli z pracy w kopalni. Ta perspektywa nie przeraża Mirosława Kugiela, prezesa Kompanii Węglowej (największa spółka górnicza), który wierzy w przywiązanie swojej załogi do rodzinnych stron. A to przywiązanie jest droższe od pieniędzy. Jego przewidywania pokrywają się z wynikami badań prof. Marka Szczepańskiego, które dowodzą, że młodzi górnicy cenią sobie pracę blisko domu i w zdecydowanej większości chcieliby pracować w jednej kopalni do emerytury.
- Mamy stabilną i lokalną załogę. Nawet jeśli ktoś zdecyduje się na emigrację, w rezerwie mamy ponad 30 tysięcy podań o pracę - podkreśla Kugiel.