Australia włącza się w azjatycki wyścig zbrojeń. Inwestuje w armię i zacieśnia sojusz z USA
W czasie, gdy zachodnie mocarstwa tną wydatki wojskowe, w regionie Azji i Pacyfiku na dobre rozpętał się wyścig zbrojeń, napędzany strachem przed rosnącymi w potęgę Chinami. Ekspansjonistyczna postawa Państwa Środka budzi niepokój również w położonej na uboczu Australii.
Na pierwszy rzut oka Canberra nie powinna mieć powodów do obaw. Wystarczy przelotne spojrzenie na mapę, by stwierdzić, że oba kraje nie dzielą wspólnej granicy, więc nie prowadzą ze sobą żadnych sporów terytorialnych. Jednak okazuje się, że strach przed chińskim ekspansjonizmem rezonuje również w pozornie oddalonej od centrum wydarzeń krainie kangurów.
To, że Australia nie musi obawiać się o swoje granice, nie oznacza, że nie jest zagrożone jej bezpieczeństwo narodowe. Analitycy zwracają uwagę na fakt, że połowa z 10 największych partnerów handlowych Australii prowadzi z Państwem Środka spory graniczne, zatem władze w Canberze mają prawo obawiać się o bezpieczeństwo morskich szlaków handlowych w regionie. Nie trzeba być ekspertem, by stwierdzić, że ewentualne konflikty w akwenie Morza Południowochińskiego lub Wschodniochińskiego mogłyby skończyć się katastrofą dla australijskiej gospodarki.
Efekt domina
Australijski portal Business Spectator zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz - Australia może zostać łatwo wciągnięta w starcie zbrojne z Chinami jako sojusznik Stanów Zjednoczonych. Waszyngton ma traktaty obronne z Japonią, Koreą Południową i Filipinami, a także nieformalny sojusz z Tajwanem. Tak się składa, że wszystkie te kraje prowadzą spory terytorialne z Państwem Środka.
Z kolei zawarty jeszcze w czasie zimnej wojny Pakt Bezpieczeństwa Pacyfiku (obejmujący również Nową Zelandię, tzw. ANZUS) przewiduje pomoc Canberry w razie ataku na amerykańskie terytorium, siły zbrojne, statki czy samoloty. Łatwo przewidzieć, że w przypadku wybuchu wojny powyższy system sojuszy może spowodować efekt domina, w wyniku którego Australia będzie musiała włączyć się do walki u boku Amerykanów.
Australia stanęła przed nie lada dylematem. Z jednej strony ma Chiny, które są jej największym partnerem handlowym (odbiorca prawie jednej trzeciej całego australijskiego eksportu w 2014 r.). Z drugiej strony USA, najważniejszego partnera w zakresie bezpieczeństwa. Do niedawna Canberra starała się umiejętnie balansować między regionalnymi graczami, zachowując bardziej neutralną pozycję w lokalnych sporach. Działania z ostatnich lat pokazują jednak wyraźnie, że interesy interesami, ale bezpieczeństwo jest najważniejsze.
Marynarka i lotnictwo
W październiku australijski rząd ma opublikować białą księgę bezpieczeństwa, która zdefiniuje strategię obronności Australii na nadchodzące dekady. Jednak główne założenia dokumentu nie są żadną tajemnicą, bo były szeroko omawiane przez przedstawicieli resortu obrony. W dużym skrócie można je streścić w dwóch punktach - wielkie zbrojenia i zacieśnianie więzów z USA.
Minister obrony Kevin Andrews już zdążył zapowiedzieć rozpisany na 20 lat i wart 300 miliardów dolarów australijskich (ok. 214 mld USD) program inwestycji w siły zbrojne, który w szczególności ma skoncentrować się na marynarce wojennej i siłach powietrznych. A to te dwa komponenty odegrają kluczową rolę, jeżeli dojdzie do konfrontacji z Państwem Środka.
Imponująco wyglądają zwłaszcza plany wzmocnienia sił morskich, bo otrzymają one 12 nowych okrętów podwodnych, trzy niszczyciele obrony powietrznej i dziewięć fregat rakietowych, 20 okrętów patrolowych działania pełnomorskiego oraz dwa śmigłowcowce desantowe (jeden od niedawna już znajduje się w służbie).
Z kolei lotnictwo dostanie 72 supernowoczesne myśliwce piątej generacji F-35A (a bardzo możliwe, że jeszcze więcej), osiem samolotów patrolowych P-8 Poseidon (przeznaczonych do wykrywania i zwalczania okrętów podwodnych), 12 samolotów walki radioelektronicznej EA-18G Growler, a także różnego rodzaju systemy bezzałogowe, w tym ciężkie drony bojowe MQ-9 Reaper.
Ambitne plany zbrojeniowe nie są niespodzianką, bo rządzący Australią liberalni konserwatyści już po przejęciu władzy w 2013 r. zapowiedzieli podniesienie nakładów na armię do 2 proc. PKB. Poddali wtedy krytyce cięcia w budżecie obronnym, przeprowadzone przez laburzystów na fali światowego kryzysu finansowego. Odwrócenie tego trendu było konieczne, ponieważ poprzedni rząd zatwierdził plany zakupów nowego sprzętu i uzbrojenia, nie zabezpieczając na ten cel stosownych środków. Dzięki zmianom Australia została w ubiegłym roku szóstym największym importerem uzbrojenia na świecie.
Dobry Wujek Sam
Chcąc mieć pokój, Canberra szykuje się do wojny, ale jednocześnie pogłębia strategiczne partnerstwo z Waszyngtonem, które - według deklaracji ministra Andrewsa - jest dziś fundamentem bezpieczeństwa Australii. To zresztą miłość odwzajemniona, bowiem po ogłoszeniu przez Baracka Obamę w 2011 roku przeniesienia punktu ciężkości interesów USA w region Azji i Pacyfiku (słynny "pivot"), Australia stała się jeszcze ważniejszym elementem w rozległej układance amerykańskich sojuszy.
Oba kraje mają długą tradycję braterstwa broni, sięgającą dwóch wojen światowych, Korei, Wietnamu, a ostatnio - Iraku, Afganistanu i tzw. globalnej wojny z terroryzmem. W tym duchu już kilka lat temu Australia zgodziła się na rozmieszczenie kontyngentu piechoty morskiej USA w bazie wojskowej w Darwin, nazywanym przez niektórych"bramą Azji Południowo-Wschodniej". W 2017 roku liczba stacjonujących tam jankeskich żołnierzy ma sięgnąć 2,5 tys. marines.
To jednak zaledwie namiastka australijsko-amerykańskiego sojuszu, bo jak podkreśla magazyn "Foreign Affairs", oba kraje blisko współpracują ze sobą w zakresie działalności wywiadowczej, wymieniają personel, razem ćwiczą, planują i prowadza konsultacje strategiczne, a jakby tego było mało, od 2012 roku jednym z zastępców dowódcy armii USA na Pacyfiku jest Australijczyk.
W ubiegłym roku Canberra i Waszyngton podpisały kolejne porozumienie (tzw. Force Posture Agreement), które kładzie podwaliny pod dalsze pogłębianie kooperacji wojskowej. Dokument dopuszcza m.in. stacjonowanie w australijskich bazach i portach amerykańskich okrętów wojennych i samolotów czy rozlokowanie na australijskiej ziemi systemów obrony balistycznej. Za tym wszystkim idzie rosnąca współpraca gospodarcza - tylko w latach 2006-2011 amerykańskie inwestycje w kraju kangurów podwoiły się (do łącznej sumy ok. 500 mld USD). W tym samym czasie Stany Zjednoczone stały się celem numer jeden dla australijskiego kapitału.
Paradoksalnie ambitne plany modernizacji australijskich sił zbrojnych, napędzane lękiem przed chińskim ekspansjonizmem, mogą zostać pokrzyżowane przez kłopoty gospodarcze Państwa Środka. Spowolnienie na chińskim rynku może odbić się Australii poważną czkawką, a co za tym idzie, brakiem pieniędzy na wojskowe zakupy. Ale kto wie, może w obliczu wewnętrznych problemów Pekinu nie będą one już tak bardzo potrzebne.