Atak na rodzinę premiera. Wróblewski: "Przekroczono granice nieprzekraczalne. Dno" [OPINIA]
"Dno", "bagno", "metr mułu", "ohyda", "świństwo", "łajdactwo", "obrzydliwość". Tak dziennikarze i politycy określają piątkową publikację popularnego tabloidu, który postanowił obwieścić światu – na podstawie relacji byłego współpracownika premiera – że Mateusz Morawiecki "adoptował dwoje dzieci". Uderzono nie tylko w szefa rządu. Uderzono w jego rodzinę.
Ta publikacja przejdzie do historii hańby w świecie wydawniczym i medialnym w Polsce.
Jakub N. Gajdziński – przez lata rzecznik prasowy banku, którego prezesem był obecny szef rządu – w książce "Delfin" postanowił poinformować, że jego były przełożony adoptował dwoje dzieci. A "Super Express" postanowił tę informację powielić. I "sprzedać" w najgorszy możliwy sposób – nawet jeśli tabloid omawiał swój tekst wcześniej z otoczeniem premiera. A wielu twierdzi, że tak być musiało. I że to klasyczna "ustawka", "rozbrajanie bomby". Wyszło fatalnie.
O adoptowaniu dzieci przez Mateusza Morawieckiego nie było głośno, mimo że – przynajmniej w kręgach medialno-polityczno-biznesowych – wiedza o tym była wiedzą powszechną. Ale żadna redakcja – odkąd premier Morawiecki jest czynnym politykiem – tego faktu nie opisywała na pierwszych stronach, robiąc tanią sensację. Do dziś.
Dzieci użyte w kampanii
Są granice prywatności osób publicznych, których się nie przekracza. Tą granicą jest prywatność i życie rodziny. A zwłaszcza dzieci. I to tych najmłodszych, najmniej odpornych psychicznie.
Granicę tę postanowiono jednak przekroczyć. Nie zważając na fakt, że jedna z kilkuletnich pociech premiera o tym, że jest adoptowana, mogła dowiedzieć się – jak wskazują niektórzy – na przerwie w szkole.
Gdy wchodzi się do polityki, w dużej mierze traci się prywatność. Trzeba mieć twardą skórę. Czym innym jednak jest prześwietlanie przeszłości polityka, a czym innym mieszanie w kampanię wyborczą jego dzieci.
Nakręcanie emocji
Tabloid swoją publikację sprytnie "opakował". Zawsze może bronić się tym, że przecież relacjonuje tylko to, co opisywane jest w książce. A zarzuty o "rynsztokowe dziennikarstwo" odeprzeć.
"Przez całe lata dzieci premiera nie miały świadomości, iż zostały adoptowane z domu dziecka. Nie wiedzieli też o tym ich koledzy, czy znajomi" – czytamy w brukowcu. Gazeta powołuje się jeszcze na panią psycholog, która "odkrywa Amerykę", mówiąc, iż "nie ma wątpliwości, że ujawnianie przez obcych informacji o adopcji jest bardzo szkodliwe".
Dzieci premiera nie musiałyby być narażone na sytuację, w jakiej znalazły się dziś. Gdyby informacje o adopcji pozostały bowiem w książce (a są na 239 stronie, jedno zdanie, bez imion dzieci), nie wzbudziłyby tak wielkiej "sensacji". Postanowiono jednak tę sensację wywołać. Temat dać na okładkę, wyboldować na czerwono. I jeszcze bardziej nakręcić kampanijne emocje.
To może dotknąć każdego
Gdy ojciec premiera Kornel Morawiecki kilka miesięcy temu udzielał video-wywiadu Wirtualnej Polsce, "wygadał się" – jak określił to autor tamtej rozmowy – o adoptowaniu kilkuletnich dzieci premiera. Redakcja WP postanowiła wyciąć ten fragment.
Dziś niestety używa się pociech szefa rządu do politycznej walki. Ale próba uderzenia w Morawieckiego tak haniebnymi metodami w roku wyborczym okaże się kontrskuteczna. I jedynie go wzmocni.