SpołeczeństwoAsystenci własnej kariery

Asystenci własnej kariery

Piszą interpelacje, parzą kawę, pędzą precz natrętów, a nawet na procesję z posłem pójdą. Bo posada asystenta to pewny sposób na karierę w polityce.

Asystenci własnej kariery
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

28.07.2008 | aktual.: 28.07.2008 11:31

Jest ich w sumie jakieś dwa tysiące. Codziennie po korytarzach Sejmu przebiega przynajmniej kilkuset. W cenie są studenci nauk politycznych, stosunków międzynarodowych oraz psychologii. Ci ostatni potrafią skutecznie pozbyć się natrętów, którzy nachodzą posłów. – Jestem filtrem – mówi Dariusz Dolczewski, lat 26, asystent posła Bogdana Zdrojewskiego (PO), który teraz jest ministrem kultury. – Kontroluję, z czym ludzie idą do szefa. Przed wyjazdem w teren szykuję mu informacje o regionie i o tematyce spotkania. Czasem jeżdżę za niego.

Dolczewski pracuje z politykami już od 2005 roku. Znajomi ze studiów po wykładach szli na piwo, a on biegł do pracy. Ale opłacało się. – Nigdzie nie dowiesz się tyle o polityce, ile przy polityku. A poza tym Sejm, flesze, w których ktoś w końcu dostrzega harującego asystenta, rozumiesz? – wyjaśnia mi jeden z nich.

Po liczbie asystentów można podobno poznać najbardziej zapracowanych posłów. Rekordzista Piotr Tomański (PO) ma ich 30. – Odpowiadają za konkretny teren i specjalizację. Asystent społeczny nie zarabia, etatowy nie ma na rękę więcej niż dwa tysiące złotych miesięcznie – mówi poseł.

Formalności ograniczone są do minimum. Kandydat wypełnia druczek, poseł zgłasza go w kancelarii Sejmu. Funkcja asystenta to sporo przywilejów: stała przepustka do Sejmu, kontakt z politykami i wgląd w prace nad ustawami. A także szanse na zawarcie owocnych znajomości. Gdy Piotr Mościcki – najpierw asystent Józefa Oleksego, później Wojciecha Olejniczaka, wreszcie rzecznik SLD – stwierdził pod koniec zeszłego roku, że już się nie rozwija i odszedł z pracy, dostał dziesiątki pożegnalnych SMS-ów od polityków. Jedna z dużych firm branży public relations przyjęła go z otwartymi ramionami. 26-letnia Maja Jankowska jest asystentką prominentnego posła PiS Wojciecha Szaramy. Za sobą ma już polityczny zakręt. W wieku lat 19 dostała się do wicemarszałka Sejmu Andrzeja Leppera i wręczyła mu projekt powołania młodzieżówki Samoobrony. Przewodniczący projekt przyjął, Maja go zrealizowała i sama została przewodniczącą, tyle że owej młodzieżówki.

Perfekcjonistka: liceum skończone ze średnią 5,8, start w 13 olimpiadach, stypendium premiera za osiągnięcia naukowe. Dlatego z Mają piwa się nie pija. Maja to garsonka, różowy płaszczyk, idealnie umalowane rzęsy. – Oderwana od rzeczywistości. Typowy polityk, który nie wie, ile kosztuje autobus, bo jeździ taksówkami – opowiada jej znajomy.

Maja Jankowska mówi do mnie: – Osoba pozbawiona zaplecza logistycznego działa gorzej. Zaangażowanie obywatelskie jest wartością samą w sobie. Polityka to narzędzie, które pozwala kształtować prawo, to gra zespołowa.

– A możesz bardziej po ludzku, jakbyś mówiła do koleżanki?
– Mówię tak, jak myślę.
Maja twierdzi, że uciekła z Samoobrony, bo spodobał jej się rządzący wtedy PiS. – Cenię tych ludzi za poświęcenie – opowiada. Asystowała posłom Andrzejowi Derze i Arturowi Zawiszy. W 2006 roku w wyborach samorządowych zdobyła po raz drugi mandat radnej w wielkopolskim sejmiku wojewódzkim. Tym razem z listy PiS. Leppera woli nie wspominać: – Nie chcę utrwalać skojarzeń z tą partią.

Płeć ma lekkie znaczenie

Asystentem posła zwykle jest mężczyzna, kobiety pracują raczej u posłanek. To bezpieczniejsze. W kuluarach posłowie opowiadają, jak to jeden z nich miał „fajną asystentkę z długimi nogami”. Były przytyki, dziewczyna wolała odejść. W ubiegłym roku rozpisywano się o pięknej asystentce Jana Rokity. Ale tu sytuacja była czysta, bo propozycja jej zatrudnienia wyszła od jego żony Nelly (PiS), która sama sobie znajduje pomocników.

Był ciepły maj tego roku, pociąg Warszawa–Kraków, wagon Warsu. Posłanka Nelly Rokita (PiS) zauważyła eleganckiego młodego człowieka czytającego kodeks postępowania cywilnego. Przysiadła się, zachwyciła jego elokwencją, dobrym wychowaniem i młodzieńczą nieśmiałością. Ostatnio na festynie w Warszawie 21-letni Tomek nosił już za nią sprawunki.

– W roku 2001 poszedłem na spotkanie Młodych Demokratów i zobaczyłem, że mają wartości podobne do tych, które wpojono mi w domu – opowiada o początkach kariery politycznej Dariusz Dolczewski, asystent ministra Zdrojewskiego.

– Przyszła reforma administracyjna, ludzie wyszli na ulice, by ratować likwidowane województwo opolskie – mówi Piotr Mościcki, były rzecznik SLD. – Pomyślałem, że trzeba działać. SLD wydało mi się najbliższe ludzi.

Z czasem został rzecznikiem wojewody opolskiego. Gdy region odwiedził Józef Oleksy, młody rzecznik ściął się z nim (twierdzi, że już nie pamięta o co). Pół roku później telefon z Warszawy: „Józef cię chce”. Zadziorny chłopak przypadł Oleksemu do gustu. Dwa tygodnie później Piotrek był już jego asystentem.

– Chciałem zawalczyć o coś konkretnego, na przykład, żeby studenci mieli łatwiej z kasą – opowiada Tomasz Kalita, niespełna 30-letni następca Mościckiego w fotelu rzecznika SLD. – Motywacja była ideowa. U nas nie ma polityków cynicznych.

Apetyt rośnie w miarę

– Oczywiście, mam ambicje – przyznaje Dolczewski. – Złapałem bakcyla, gdy zacząłem obcować z ludźmi z pierwszych stron gazet – wyjaśnia. Dlatego chce być posłem. – Chodzi o możliwość oddziaływania na rzeczywistość – przekonuje.

Tomasz Kalita, rzecznik SLD, marzy o zostaniu kiedyś szefem rady polityczno-‑programowej swej partii. – Nie chciałbym być ministrem, urzędnikiem. Wolę dzia-łalność partyjną i parlamentarną – mówi. Maja Jankowska: – Pracuję w sektorze prywatnym, zajmuję się funduszami unijnymi. Ograniczenie się do samej polityki to ślepa uliczka.

– A twój cel na najbliższe lata?
– Wejście do parlamentu.
– Co dalej?
– Granice postawią mi partia i wyborcy. Dojdę tam, gdzie mi pozwolą.

Judyta Sierakowska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)