Trwa ładowanie...
15-04-2013 11:00

Armia RPA broniła prywatnych interesów prezydenta? Przelewali krew za ropę, diamenty i uran

Co najmniej kilkunastu żołnierzy z RPA zginęło tysiące kilometrów od domu broniąc brutalnego i skorumpowanego dyktatora z Republiki Środkowoafrykańskiej Francosisa Bozize. Rząd w Pretorii twierdzi, że wojskowi byli tam, by walczyć o "pokój na kontynencie". Prasa z RPA jest jednak innego zdania: żołnierzy poświęcono, by chronić prywatne interesy polityków Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Środkowoafrykański satrapa przez lata przyznawał im bowiem warte setki milionów dolarów kontrakty wydobywcze na diamenty, ropę i uran.

Armia RPA broniła prywatnych interesów prezydenta? Przelewali krew za ropę, diamenty i uranŹródło: AFP, fot: FDPC
d444fe1
d444fe1

Pierwsze strzały padły w piątkowe popołudnie, 22 marca. Ostatnie - dwa dni później. Bangi, zawsze brudne, biedne i zaniedbane, było podziurawione kulami i zasłane trupami. Podczas kilkudziesięciu godzin walki żołnierze z RPA wystrzelali dziesięć ton amunicji, wliczając rakiety i pociski moździerzowe. Ponieśli przy tym najcięższe od blisko dwudziestu lat straty. Według oficjalnych źródeł - 13 martwych i 27 rannych. Według świadków - ponad 50 zabitych.

Wróg zapłacił jeszcze wyższą cenę. W bitwie życie straciło około 700 partyzantów.

Rebelianci walczyli jednak o kontrolę nad swoim państwem, Republiką Środkowoafrykańską. Żołnierze z RPA bili się tymczasem o... I tu właśnie pojawia się problem. Rząd w Pretorii nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego "Lwy" zginęły tak daleko od własnego domu. Odpowiedź, której udzielają dziennikarze śledczy, nie stawia go za to w dobrym świetle.

Krótki pokój

Nadzieja nie jest częstym gościem w Republice Środkowoafrykańskiej. Nie było jej tam i w styczniu roku, gdy prezydent Francois Bozize podpisywał porozumienie pokojowe z rebeliantami. Niewielu wierzyło, że coś z tego wyjdzie. Mieli rację. Pokój przetrwał dwa miesiące.

d444fe1

Bozize, który siłą zdobył władzę dekadę wcześniej, od początku rządów miał licznych wrogów. Po kilku latach walk nakłonił swoich przeciwników do złożenia broni. W zamian obiecał im wypuszczenie więźniów politycznych oraz pieniądze. Na słowach poprzestał - dysydenci gnili w lochach, a środki na demobilizację partyzantów, dostarczane przez ONZ i inne organizacje międzynarodowe, znikały w kieszeniach skorumpowanych urzędników. W końcu rebelianci stracili cierpliwość. W grudniu 2012 roku połączyli siły i pod nazwą Seleka (w języku sango oznacza to "Przymierze") ruszyli w kierunku Bangi. Dotarli tam w niespełna trzy tygodnie.

Przed zdobyciem stolicy powstrzymała ich tylko interwencja sąsiednich państw, zwłaszcza starego sojusznika Bozize, Czadu.

Pod zewnętrzną presją buntownicy zgodzili się negocjować z upadłym prezydentem. Chociaż nieszczególnie wierzyli w jego szczerość, 11 stycznia w gabońskim Libreville podpisali dokument ustalający zasady podziału władzy. Bozize zachował swój urząd, ale stanowisko premiera miało już przejść w ręce opozycji, a w nowym rządzie zasiadłoby wielu ministrów związanych z Seleką. Takie rozwiązanie nie spodobało się głowie państwa. Już w lutym Bozize zaczął sprowadzać z zagranicy uzbrojenie i robił wszystko, by opóźnić wypuszczenie więźniów. W marcu wyprawił z kolei uroczyste obchody dziesięciolecia swego panowania, podczas których zachęcał ludność do "stawiania oporu bandytom z Seleki". W połowie miesiąca zirytowani partyzanci ponownie ruszyli na stolicę. Dotarli tam jeszcze szybciej niż w grudniu. Nikt nie stawał im na przeszkodzie - sąsiedzi, zmęczeni nieracjonalnym zachowaniem Bozize, postanowili odwrócić wzrok. Ostatnią linią obrony prezydenta okazali się południowoafrykańscy żołnierze.

Brudna gra

Gdy informacje na temat "bitwy o Bangi" dotarły do RPA, w kraju zapanowała konsternacja. To, że Pretoria wysłała wojskowych do Republiki Środkowoafrykańskiej, nie było tajemnicą - część z nich stacjonowała tam już od 2007 roku, kiedy to oba kraje podpisały umowę o militarnej współpracy. W grudniu dołączyło do nich 250 mundurowych. Cały czas utrzymywano jednak, że są tam tylko w celach szkoleniowych. Dlaczego zatem nagle zaangażowali się w zażarte walki z rebeliantami? Rządzący RPA Afrykański Kongres Narodowy (ANC) od początku udzielał dosyć mglistych odpowiedzi. - Żołnierze realizowali naszą politykę zagraniczną i bronili pokoju na kontynencie - powiedział prezydent Jacob Zuma, czym wywołał tylko rozbawienie. Kiedy jednak dziennikarze śledczy "Mail & Guardian" opisali więzi, jakie łączyły ANC z Francoisem Bozize, nikomu nie było już do śmiechu.

d444fe1

Powiązane z władzą i oficerami wywiadu firmy z RPA miały otrzymać od środkowoafrykańskiego prezydenta lukratywne koncesje na wydobycie diamentów, ropy i uranu. Akcjonariuszem jednej z nich, Dig Oil, jest m.in. siostrzeniec Zumy. "Czy nasi żołnierze zginęli, by chronić biznesowe interesy elity?" - dociekał popularny dziennik.

Śledztwo "Mail & Guardian" wywołało prawdziwą burzę. Dziennikarze, prawnicy i opozycja natarli na ANC, domagając się wyjaśnień. Dlaczego, po co, w czyim imieniu? - pytaniom nie było końca. Włodarze Kongresu starali zasłaniać się koniecznością utrzymania tajemnicy państwowej i unikali odpowiedzi. - To, co robi "Mail & Guardian", szkodzi RPA - rzucił rozdrażniony Jacob Zuma.

Jego przeciwnicy nie odpuszczają. Opozycja żąda sprawdzenia, czy prezydent nie złamał konstytucji. W świetle prawa, każdy szczegół zagranicznych misji SANDF (Narodowych Sił Zbrojnych RPA) powinien zostać przedstawiony parlamentowi. W tym przypadku rząd całkowicie jednak zignorował ten wymóg. - Zuma musi stanąć przed narodem i dokładnie wytłumaczyć, co nasi żołnierze robili w Republice Środkowoafrykańskiej w samym środku przewrotu - twierdzi prof. Shadrack Gutto, konstytucjonalista z University of South Africa.

d444fe1

Temperaturę dyskusji podnosi fakt, że większość wysłanych do Bangi mundurowych należała do 1. Brygady Spadochroniarskiej - jednostki o wyjątkowo bojowym charakterze. Sugeruje to, że od początku zakładano, iż mogą zostać użyci do czegoś więcej niż tylko szkolenie środkowoafrykańskiej armii.

Ostatnie wydarzenia stawiają też pod znakiem zapytania przygotowanie RPA do pełnienia roli afrykańskiego żandarma. Kilka dni po marcowej tragedii minister obrony przyznała, że jej resort "nie spodziewał się po rebeliantach takiej siły". Wywiad musiał popełnić więc wiele poważnych błędów. Jest to o tyle niepokojące, że za kilka tygodni żołnierze SANDF mają przyłączyć się do oenzetowskich sił w Kongo, gdzie będą ścigać tamtejszych partyzantów. W kongijskiej dżungli cena za podobne pomyłki może być jeszcze wyższa.

Chaos

Sytuacja w Republice Środkowoafrykańskiej wygląda tymczasem tragicznie. Zdobywszy Bangi, przywódca Seleki, Michel Djotodia, rozwiązał rząd, ogłosił się prezydentem i zapowiedział, że przez najbliższe trzy lata będzie rządził za pomocą dekretów. Ściągnął tym na siebie natychmiastowe potępienie Unii Afrykańskiej i ONZ. Gdy emocje po tryumfie nieco opadły, złagodził swój ton - obiecał szybsze wybory i utworzenie Rady Narodowej, w której skład wejdą również "czyści" przedstawiciele poprzedniej administracji. Nie wiadomo jednak, czy będzie miał okazję zrealizować te plany.

d444fe1

Według obecnych na miejscu reporterów, Bangi ogarnęła fala przemocy i grabieży. Partyzanci Seleki, początkowo zdyscyplinowani i łagodni dla cywilów, teraz plądrują magazyny z żywnością i coraz częściej krzywdzą kobiety. Organizacje humanitarne przygotowały około 30 ton materiałów pomocowych dla ludności, ale nie mogą ich dostarczyć - obawiają się, że zostaną natychmiast zrabowane przez rebeliantów. - Samoloty z zapasami są gotowe do startu, potrzebujemy zapewnienia, że nikt ich nie ruszy - tłumaczy Souleymane Diabate, szef UNICEF-u w Republice Środkowoafrykańskiej. Czas nagli, bo w mieście zaczyna brakować jedzenia.

Co gorsza, mimo zwycięstwa, morale buntowników nie jest szczególnie wysokie. Walcząc ze wspólnym wrogiem, potrafili ze sobą współpracować. Teraz coraz wyraźniejsze stają się wśród nich podziały - tak plemienne, jak i religijne. "Przymierze" powoli przestaje obowiązywać. Francois Bozize, który uciekł do Kamerunu, ma powody, by odczuwać cichą satysfakcję. Wrogowie go pokonali, ale niedługo mogą sami rzucić się sobie do gardeł.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

Tytuł pochodzi od redakcji.

d444fe1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d444fe1
Więcej tematów