Armia iracka walczy z milicją Sadra - 34 zabitych
Dwudziestu pięciu żołnierzy
irackich poległo w zaciekłych walkach ulicznych z
bojówkarzami szyickimi w Diwanii, a w Bagdadzie bomba samochodowa
zabiła 16 osób, w tym 10 policjantów, przed budynkiem MSW. Ogółem
w walkach i zamachach zginęło przeszło 50 Irakijczyków.
Nowe starcia i zamachy nastąpiły w dzień po wypowiedzi premiera Nuriego al-Malikiego dla CNN, że przemoc w Iraku słabnie i do wojny domowej nie dojdzie.
Starcia w Diwanii wybuchły w niedzielę późnym wieczorem, gdy wojska irackie urządziły obławę w trzech dzielnicach miasta, aby wyłapać bojówkarzy i skonfiskować im broń. Żołnierze napotkali opór ze strony milicjantów z Armii Mahdiego, podporządkowanej radykalnemu duchownemu szyickiemu Muktadzie as-Sadrowi.
W trakcie starć milicja Sadra opanowała siedem dzielnic - w przybliżeniu połowę miasta. Wojsko wycofało się do innych części Diwanii i czekało na przybycie odsieczy z odległego o 50 km Nadżafu. Po południu strzelanina ucichła; nad miastem krążyły amerykańskie śmigłowce i samoloty.
Ogółem w walkach zginęły co najmniej 34 osoby: 25 żołnierzy i 9 cywilów. Według źródeł nieoficjalnych poległo także trzech sadrystów. Pięciu żołnierzy irackich jest zaginionych.
Gubernator prowincji Diwanija Chalil Dżalil Hamza pojechał do Nadżafu, aby spotkać się z przywódcami populistycznego ruchu Sadra. Miasto Diwanija leży 150 km na południe od Bagdadu. Pod miastem znajduje się główna baza dowodzonej przez Polskę wielonarodowej dywizji Centrum-Południe.
Hamza jest działaczem rywalizującej z ruchem Sadra partii szyickiej Najwyższa Rada Rewolucji Islamskiej w Iraku (SCIRI), kierowanej przez Abdela Aziza al-Hakima. SCIRI i Armia Mahdiego już nieraz walczyły z sobą w południowym Iraku, zamieszkanym przez dyskryminowaną do 2003 roku większość szyicką, która obecnie sprawuje władzę w Bagdadzie.
Zwolennicy Sadra i Hakima są obok premiera Malikiego i jego partii Zew Islamu najważniejszymi siłami w bloku szyickim, który ma niemal połowę mandatów w parlamencie. Maliki jest podobno niezadowolony z niesubordynacji ludzi obozu Sadra i zamierza dokonać zmian w rządzie.
Maliki, wspierany przez wojska amerykańskie i brytyjskie, zapowiedział rozwiązanie wszystkich milicji. Jednak w sto dni po zaprzysiężeniu jego rządu koalicyjnego milicje są nadal głównymi rozgrywającymi w walce o władzę między ugrupowaniami szyickimi, które dominują na południu Iraku, w tym w Basrze, gdzie znajdują się jedne z najbogatszych w świecie pola naftowe.
Maliki powiedział w niedzielę, że przemoc wcale się nie nasila, a nawet maleje. Jednak nie chciał podać kalendarza wycofania 138 tysięcy żołnierzy amerykańskich i około 7 tysięcy brytyjskich, którzy stanowią ogromną większość wojsk wielonarodowych.
W niedzielę, gdy CNN nadała wywiad z premierem, zginęło w Iraku przeszło 60 osób, w tym ośmiu żołnierzy amerykańskich.
Rzecznik wojsk amerykańskich w Iraku gen. William Caldwell przyznał w poniedziałek, że ostatnie dwa dni przyniosły wzrost przemocy. Powiedział jednak, że ogólnie biorąc od lipca, kiedy żołnierze USA i iraccy zaczęli przeczesywać kwartał po kwartale najniebezpieczniejsze dzielnice Bagdadu, liczba ataków spadła.
Kupcy otworzyli sklepy, zaczęto wywozić śmieci, a na ulicach pojawiły się kobiety i dzieci - takie oznaki poprawy sytuacji wyliczył generał.
Ministrowie obrony W. Brytanii i Iraku Des Browne i Abdul Kader Dżasim ogłosili po rozmowach w Bagdadzie, że już wkrótce wojska irackie przejmą odpowiedzialność za bezpieczeństwo prowincji Zi Kar na południu kraju. W lipcu strona iracka przejęła od Brytyjczyków i Australijczyków nadzór za sąsiadującą z Zi Kar prowincją Majsan.