Arłukowicz - minister na zakręcie
Był już celebrytą i gwiazdą lewicy. Teraz stał się głównym wrogiem pacjentów i lekarzy. Triumfalny marsz na szczyty władzy Bartosza Arłukowicza został nagle zahamowany. Polityka okazała się dużo trudniejszą grą niż telewizyjny show.
Służba zdrowia jest solą w oku każdego kolejnego rządu. Bartosz Arłukowicz wiedział na co się decyduje, przyjmując propozycję Donalda Tuska. Zdawał sobie sprawę, że jako ministrowi zdrowia przyjdzie mu walczyć na pierwszej linii frontu. Nie przypuszczał jednak z pewnością, że kilka miesięcy po objęciu resortu, będzie na celowniku wszystkich – pacjentów, lekarzy, dziennikarzy, byłych ministrów zdrowia, prezesa NFZ, a także samego premiera. Dawny ulubieniec mediów i oskarżyciel polityki rządu Donalda Tuska teraz sam musi bronić się przed spadającymi na niego ze wszystkich stron atakami.
- Bartek jest człowiekiem bardzo emocjonalnym. Głęboko przeżywa wszystko, co się wokół niego dzieje. Wrzucono go na głęboką wodę, wcześniej nie miał zbyt dużego doświadczenia politycznego, i niewątpliwie jest mu trudno. Żyje w ciągłym stresie, intensywnie pracuje, nie mówi o tym, ale to oczywiste, że jest bardzo zmęczony – mówi jedna z zaprzyjaźnionych z nim osób.
W październiku zeszłego roku, gdy Arłukowicza wymieniano jako potencjalnego przyszłego ministra zdrowia, on sam odmawiał jakichkolwiek komentarzy na ten temat. W rozmowach z dziennikarzami był stanowczy, od razu zastrzegał: „o plotkach na temat nominacji nie rozmawiam”. W wywiadzie udzielonym w tym czasie Wirtualnej Polsce na pytanie, co skłania lekarza z powołaniem, by zaangażować się w politykę, mówił: - Chęć zmieniania rzeczywistości. Można się na nią albo obrażać, albo próbować ją zmieniać na lepsze. Temu drugiemu służy według mnie polityka. W głębi duszy wciąż jestem lekarzem - tłumaczył. Osoby, które go bliżej znają, przyznają, że jest typem społecznika, który trochę naiwnie wierzy, że może zmienić świat na lepsze. Ostatnie miesiące były dla niego jak zimny prysznic - przekonał się, że dobre chęci nie wystarczą, by zmierzyć się z realnymi problemami.
Najgorszy po Tusku
Idealistyczne założenia ministra napotkały na twardy mur rzeczywistości, od którego boleśnie się odbił. W kwietniowym sondażu TNS OBOP Bartosz Arłukowicz zebrał najwięcej, po Donaldzie Tusku, negatywnych ocen ze wszystkich członków rządu. Źle oceniło go aż 58% badanych, dobrze – jedynie 24%. W ciągu kilku miesięcy urzędowania w oczach pacjentów stał się ich wrogiem numer jeden. 1 czerwca pod ministerstwem zdrowia planują pikietę przeciwko zmianom na listach leków refundowanych, utrudnionemu dostępowi do rehabilitacji, a także ograniczeniom w metodach leczenia. Inicjator akcji Piotr Piotrowski, ojciec ciężko chorego 10-latka, zapowiada, że chce w ten sposób „zademonstrować siłę i dezaprobatę dla traktowania osób chorych przez urzędników, którzy są odpowiedzialni za zdrowie i sposób leczenia w równej mierze co lekarze". Swoje poparcie zapowiedziały już m.in. Stowarzyszenie Lekarzy Praktyków, Ogólnopolskie Stowarzyszenie Młodych z Zapalnymi Chorobami Tkanki Łącznej, Polskie Towarzystwo Reumatologiczne, Polskie
Towarzystwo Wspierania Osób z Nieswoistymi Zapaleniami Jelit, organizacje zajmujące się chorymi na SM czy astmatykami.
Kiedyś, jeszcze jako polityk lewicy, Arłukowicz miał świetne kontakty z dziennikarzami, z wieloma z nich był po imieniu. Chętnie biegał z telewizji do radia, wypowiadając się jako ekspert właściwie w każdej sprawie. Dziennikarze mogli na niego liczyć - zawsze do dyspozycji, gotowy do rozmowy. Jeśli nie mógł odebrać telefonu, oddzwaniał albo wysyłał smsa. Dziś dużo rzadziej pojawia się w mediach. Gdy w kwietniu wybuchła afera z brakiem leków onkologicznych, minister długo milczał, wysyłając do dziennikarzy swoich współpracowników. – Taki był przylepiony do szkła i mediów, a jak przyszło co do czego zniknął tak, jak leki dla chorych na raka – ironizuje przewodniczący sejmowej komisji zdrowia poseł PiS Bolesław Piecha. Arłukowicza krytykują także posłowie Ruchu Palikota, SLD i Solidarnej Polski. Były minister zdrowia, a obecnie dyrektor Szpitala Wolskiego w Warszawie Marek Balicki mówił w kwietniu Wirtualnej Polsce: - Ministerstwo zdrowia nie zdało egzaminu, pokazało, że nie radzi sobie z lekami. Utrudnia życie
szpitalom, a płacą za to pacjenci. – Jako minister Arłukowicz okazał się bezradny. Biernie przypatruje się temu, co się dzieje, nie ma żadnej, podkreślam żadnej wizji, jak usprawnić system opieki zdrowotnej w Polsce. To był zły wybór Donalda Tuska - przekonuje Piecha.
Zakładnik własnej kariery
Pierwsza trudna próba przyszła dla Arłukowicza już trzy miesiące po nominacji. W styczniu posłowie PiS domagali się jego dymisji obwiniając go o chaos, jaki wprowadziły nowe zasady refundacji leków. Minister przetrwał, ale już wiedział, że wózek zostawiony mu w spadku przez Ewę Kopacz (która bezpiecznie wycofała się już na fotel marszałka sejmu) w postaci ustawy refundacyjnej będzie cięższy niż przypuszczał. Jako neofita w rządzie Donalda Tuska nie mógł przecież skrytykować, ani poprawić projektu Kopacz – bliskiej współpracownicy premiera. Arłukowicz stał się w ten sposób niewolnikiem swojej kariery – wie, że swoją pozycję zawdzięcza Tuskowi, więc nawet jeśli się z nim nie zgadza, ma zamknięte usta. Konformizm to cena, jaką płaci za fotel ministra.
Zdaniem Wiesława Gałązki, doradcy politycznego i współautora książki „Nie wystarczy być... czyli od zera do lidera”, Arłukowicz, który dał się wcześniej poznać jako człowiek energiczny i odważny, wie, że broni straconych pozycji. - W "Agencie" był zdecydowanym macho, ale widocznie teraz spece od PR przekonali go, by zamieść brudy pod dywan i siedzieć cicho. Dla jego wizerunku byłoby lepiej, gdyby uderzył pięścią w stół, wyszedł do ludzi i przyznał, że w ustawie Ewy Kopacz były błędy, ale on ma plan, jak je naprawić. Pokazałby wówczas odwagę i udowodnił, że jest mężczyzną. Tymczasem widzimy nieudolnego ministra, który nie potrafi się postawić. Jest zbyt miękki, nie potrafi przedstawić własnej koncepcji – tłumaczy.
Wizerunkowo Arłukowicz wypada słabo. Spadła na niego odpowiedzialność za wszystkie krzywdy pacjentów, opóźnienia lekowe itp. Jego nadmierne milczenie niektórzy mogą interpretować jako arogancję. Spece od wizerunku tłumaczą: minister powinien zabrać głos natychmiast, a nie stosować taktykę strusia. To najgorsze, co można zrobić, i może sporo kosztować zarówno samego Arłukowicza, jak i cały rząd. "Tusk go znienawidzi"
Donald Tusk na pewno nie jest zadowolony z burzy, która rozpętała się nad ministerstwem zdrowia. Tym bardziej, że sam musiał interweniować, czym mocno naraził się lekarzom. Premier robił dobrą minę do złej gry, ale wielu osobom przypomniały się słowa Janusza Palikota, który od początku nie wróżył Arłukowiczowi długiej kariery: - Jest sensatem. Szybko wpada w panikę, często zachowuje się jak człowiek całkiem zagubiony. Tuska to będzie wyprowadzało z równowagi, więc go znienawidzi – przewidywał jeszcze w styczniu lider Ruchu Palikota. W oficjalnych wypowiedziach premier przekonywał oczywiście, że nie ma żadnego powodu, aby źle oceniać ministra zdrowia. Arłukowicz zdaje sobie jednak sprawę, że Donald Tusk będzie go uważnie obserwował. Limit możliwych wpadek się skończył. Premier nie dopuści do sytuacji, by znów musiał się tłumaczyć za swojego ministra.
Podczas zawieruchy z lekarzami długo milczała też Ewa Kopacz. Dlaczego nie pomogła Arłukowiczowi bronić ustawy, którą sama przygotowała? W sejmie mówi się, że marszałek odegrała się w ten sposób za liczne przytyki Arłukowicza pod swoim adresem z poprzedniej kadencji. Gdy dziennikarze zadawali jej pytania w sprawie ustawy refundacyjnej (w końcu resort zdrowia przygotowywał ją pod jej kierunkiem), Kopacz sprytnie umyła ręce i odesłała ich do Arłukowicza: - Kiedy byłam ministrem zdrowia, spotykałam się z państwem i odpowiadałam na wszystkie trudne pytania (...). Dzisiaj ministrem zdrowia jest Bartosz Arłukowicz i odpowie państwu na wszystkie szczegółowe pytania – stwierdziła z uśmiechem, odcinając się stanowczo od jakiejkolwiek ewentualnej odpowiedzialności za bałagan w służbie zdrowia. Arłukowicz nie miał już wątpliwości, że został na ringu sam.
Kruchy lód
Fotel szefa resortu zdrowia mógł się wydawać 40-letniemu Arłukowiczowi spełnieniem marzeń i ambicji. Obiecujący polityk, potencjalny przyszły lider nie podejrzewał, na jak kruchy lód wchodzi. Wiesław Gałązka zwraca uwagę, że nominacja Arłukowicza mogła mieć drugie dno. – Szefami najtrudniejszych ministerstw zostały osoby znane i lubiane w mediach. Tusk mógł wyjść z założenia – jeśli się przytopią, nie będą przynajmniej zagrożeniem w przyszłości - zawsze będzie im co wytknąć. Nieświadomemu niczego Arłukowiczowi, który podczas wyborów samorządowych zmiótł w Szczecinie ówczesnego lidera Sojuszu Grzegorza Napieralskiego, zalano nogi betonem – uważa.
Aleksander Kwaśniewski od początku twierdził, że Arłukowicz ma wszystkie talenty, żeby być liderem lewicy i robi błąd, przechodząc na stronę Platformy. - Epizod w rządzie nie może zakończyć się sukcesem. Albo chce się wygrać, jako dobry zawodnik, w swojej drużynie, albo wtopić w dobrą drużynę – mówił w maju zeszłego roku. Podobnego zdania jest Katarzyna Piekarska. W jej opinii obecny minister zdrowia zostając w SLD, być może w dalszej perspektywie, ale miałby przed sobą większą karierę niż w PO. Dziś dyskusja o przywództwie Arłukowicza na lewicy to pieśń przeszłości.
Czas inicjacji
Arłukowicz przeżywa przyspieszoną inicjację polityczną. Stefan Niesiołowski przyznaje, że młody polityk sporo przeżył. - Przeszedł okres dzikiej, histerycznej nagonki. Przetrwał to dzielnie, choć uważam, że niepotrzebnie się wycofał z niektórych zapisów ustawy refundacyjnej, zresztą bardzo dobrej i potrzebnej, bo cofanie się przed wrzaskiem zawsze jest błędem. Cofnął się, ale nie na tyle, żeby się skompromitować. Myślę, że najgorsze ma już za sobą – mówi polityk PO. Innego zdania jest były wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. W jego opinii kryzys dopiero przed nami. Wyzwaniem w dalszym ciągu będzie ustawa refundacyjna. - Wygląda na to, że pan minister w ogóle nie kontroluje tego, co dzieje się między lekarzami a NFZ. Ministerstwo robi co innego, NFZ – co innego. W kolejce czekają też ustawy: o działalności leczniczej i prawach pacjenta. Po pół roku nowy minister powinien bezwzględnie mieć już rozeznanie co zastał, co jest do zrobienia i podejmować konkretne kroki, a nie czekać nie wiadomo na co. To prawda,
że Arłukowicz ciągnie wózek po Ewie Kopacz. Ale teraz on jest ministrem, i to on ponosi odpowiedzialność za to, co się dzieje – podkreśla.
Niesiołowski mówi o Arłukowiczu w samych superlatywach. - Inteligentny, kulturalny, sympatyczny. Używając języka sportu, to był dla nas świetny „transfer”. Ogromnie zyskaliśmy, że tacy ludzie jak Bartek i Dariusz Rosati są z nami - mówi. Dodaje, że ministerialna teka nie zmieniła Arłukowicza. Pozostał dawnym sobą – tak samo jak kiedyś ciągle się spieszy, chodzi z rękami w kieszeniach, w rozpiętej marynarce. Tylko czasu ma dużo mniej. Koleżanka z SLD przyznaje, że dziś trudno o spotkanie z nim. Zostają telefony i smsy.
Bartosz Arłukowicz znalazł się na ostrym zakręcie swojej ministerialnej kariery. Niektórzy wieszczą mu klęskę, ale ci, którzy go znają, wiedzą, że tak łatwo się nie podda. Pierwsza runda wypadła słabo. Teraz musi zebrać siły i pokazać wszystkim, na co go stać. „Agent” to pikuś. W najbliższym czasie czeka go dużo poważniejsza gra, w której stawką jest jego polityczna przyszłość.
Paulina Piekarska, Wirtualna Polska