ŚwiatArabska prasa o irackiej wojnie

Arabska prasa o irackiej wojnie

Prasa arabska, informując o wojnie w Iraku, nie szczędzi złośliwości i krytyki pod adresem Amerykanów i Brytyjczyków oraz ubolewa, że ich obecna operacja militarna nad Zatoką Perską utrudni zbliżenie między światem muzułmańskim i Zachodem.

09.04.2003 | aktual.: 09.04.2003 16:52

Większość komentatorów i obserwatorów życia politycznego w krajach arabskich zgadza się z destrukcyjnym wpływem Saddama Husajna na życie swojego narodu. Jednocześnie jednak odbierają tę wojnę jako próbę okupacji, a nie wyzwolenie Iraku.

Arabskojęzyczna codzienna gazeta "Oman" wydrukowała dowcip rysunkowy, przedstawiający brytyjskiego żołnierza, który łapiąc za kołnierz uciekającego amerykańskiego kolegę, mówi z przekąsem, wskazując na rozrzucone wokół pociski: "zbieraj swoje kwiaty proszę". Złośliwie nawiązując do amerykańskiego przekonania, że Irakijczycy będą witać swoich wyzwolicieli kwiatami, gazeta oddaje nastroje, jakie panują wśród ludności arabskiej.

"Wojna biznesmenów" - takim tytułem w tej samej gazecie opatrzył swój cotygodniowy komentarz Essa bin Mohammed Al Zedjali, który bez ogródek wymienia przyczyny, które były powodem, że Amerykanie rozpoczęli wojnę w Iraku i o których mówi już cały świat.

Celem wojny jest - zdaniem autora - maksymalne zniszczenie Iraku, aby wojenni biznesmeni "wypchali swoje puste kieszenie i konta bankowe". Al Zedjali dzieli biznesmenów na trzy grupy: wojskowych zaopatrzeniowców, naftowych tytanów i budowniczych. Każda z tych grup ma nadzieję na kontrakty warte miliony dolarów. A że cierpią i giną niewinni ludzie, to przecież nieważne wobec "pieniądza, który rządzi wojennymi biznesmenami".

Na zupełnie inną sprawę zwraca uwagę Husajn Haqqani, były ambasador Pakistanu w Sri Lance, którego artykuł ukazał się w "Gulf News", codziennej gazecie Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Pisze o reakcjach umiarkowanych muzułmanów, którzy przez lata dążyli do zbliżenia ze światem zachodnim i dla których wojna w Iraku oznacza porażkę, bo idea która im przyświecała może lec w gruzach.

Codzienne zdjęcia systematycznie niszczonego Bagdadu, historycznej stolicy muzułmańskiego kalifatu, docierają bez przeszkód do każdego muzułmańskiego domu dzięki swobodnym przekazom licznych stacji satelitarnych. Chcąc nie chcąc wywierają one psychologiczny wpływ na przeciętnego odbiorcę, który widzi zniszczenia precyzyjnie sterowanego Goliata, atakującego Dawida i tak już dotkniętego wieloletnimi sankcjami. W tym wypadku wojna widziana jest jako "amerykańska wojna z wyboru" i dzieli świat na "nas" (muzułmanów) i "ich" (Zachód).

Muzułmańskim liberałom nie jest łatwo w związku z tym zachwalać zachodnią moralność, gdy Amerykanie i Brytyjczycy patrzą na nich z pozycji siły i od pierwszego uderzenia skierowanego przeciwko Irakowi wszystko co można było usłyszeć z Waszyngtonu czy Londynu to przekonanie, że ich militarna technika zwycięży.

W dodatku powojenne plany wobec Iraku już są przedmiotem zabiegów dyplomatycznych, a kontrakty na odbudowę zostały podzielone między wybrane firmy.

Brytyjscy marines włożyli większy wysiłek w ochronę i zabezpieczenie szybów wydobywczych na południu Iraku niż zapewnienie wody dla spragnionej ludności cywilnej - pisze Haqqani. Nic więc dziwnego, że obietnice budowania irackiej demokracji i "nowego porządku" na całym Bliskim Wschodzie nie są traktowane poważnie przez przeważającą większość zwykłych obywateli świata arabskiego.

Ostatnie badania pokazują, że poparcie dla USA wynosi mniej niż 10% w każdym przebadanym kraju - twierdzi Haqqani.(reb)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)