Apelacje ws. linczu we Włodowie w sądzie w Olsztynie
Do olsztyńskiego Sądu Okręgowego wpłynęły
apelacje prokuratury i obrońcy głównego oskarżonego w sprawie
linczu we Włodowie. Sąd przekaże je razem z aktami sprawy Sądowi
Apelacyjnemu w Białymstoku - poinformował sędzia
Waldemar Pałka.
Rzecznik sądu dodał, że akta zostaną przesłane do Białegostoku w przyszłym tygodniu.
Prokuratura w apelacji wniosła o zweryfikowanie kary czterech lat więzienia wymierzonej głównym oskarżonym tj. braciom Tomaszowi, Krzysztofowi i Mirosławowi W.
- Uważamy taki wymiar kary za niewspółmierny do zarzucanego im czynu, słowem, chcemy podwyższenia tej kary - powiedział rzecznik prasowy olsztyńskiej prokuratury Mieczysław Orzechowski.
Obrona poprosiła Sąd Apelacyjny o przesłuchanie nowego świadka tj. Marleny W., która już po wydaniu nieprawomocnego orzeczenia w tej sprawie zaczęła w mediach ujawniać nowe okoliczności sprawy.
Marlena W. jest żoną Tomasza W. skazanego w styczniu w sprawie linczu we Włodowie razem z dwoma braćmi Krzysztofem i Mirosławem na cztery lata więzienia za zabójstwo. Podczas pierwszego rozpoznawania sprawy, gdy bracia W. dostali wyroki w zawieszeniu i w drugim procesie Marlena W. odmawiała zeznań.
Po styczniowym wyroku kobieta przerwała milczenie i w mediach (TVN i "Newsweek Polska") zasugerowała, że C. zabił jej ojciec Wiesław K. i jego kolega Stanisław M., którzy zostali skazani jedynie za znieważenie zwłok Józefa C. na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu.
Marlena W. ujawniła mediom także takie szczegóły, o jakich dotychczas nikt nie mówił, np. fakt, że jej ojciec i jego znajomy bili Józefa C. metalowym przedmiotem tzw. łapką do wyciągania gwoździ. Dotychczas przed sądem ustalono, że Wiesław K. i Stanisław M. mieli ze sobą jedynie drewniane dębowe kije, których nigdy nie udało się policji odnaleźć.
Rany, jakie miał na głowie Józef C. biegły lekarz sądowy Zygmunt Gidzgier opisał przed sądem jako zadane "przedmiotem o kształcie przypominającym ogon jaskółki" - taki przedmiot był wśród zabezpieczonych po zabójstwie, jednak oskarżeni twierdzili, że posługiwał się nim Rafał W., oskarżony o pobicie Józefa C. Zgodnie z ustaleniami sądu przedstawionymi w ustnym uzasadnieniu wyroku Rafał W. tylko kilka razy uderzył C. w nogę.
Do linczu we Włodowie doszło 1 lipca 2005 r. Ofiarą sąsiadów był recydywista Józef C., który feralnego dnia pijany wszedł w zatarg z Tomaszem W. i w czasie kłótni skaleczył go nożem. Mimo, iż mieszkańcy Włodowa telefonicznie informowali policję o zajściu, a Tomasz W. z żoną Marleną osobiście udał się do komisariatu w Dobrym Mieście, radiowóz do Włodowa nie dojechał - załatwiał inne interwencje. Odpowiedzialni za to policjanci zostali prawomocnie skazani za zaniedbanie obowiązków służbowych.
Z ustaleń sądu w Olsztynie wynika, że kilka godzin po kłótni, gdy Tomasz W. ponownie zobaczył w pobliżu wsi Józefa C. skrzyknął pracującego u niego Rafała W. i autem dogonili C. W pobliżu miejsca pobicia do tej dwójki dołączyli Krzysztof i Mirosław W. - i razem pobili C. Wszyscy oni w śledztwie twierdzili, że po pobiciu C. żył i nawet im się odgrażał.
Po pobiciu C. Marlena W. zawiadomiła o zajściu swych rodziców. Ci przyjechali do Włodowa z pobliskiej wsi Brzydowo razem z sąsiadami M. Ojciec Marleny W. ze znajomym poszli sprawdzić co dzieje się z Józefem C. we wskazane przez braci W. krzaki. Przed sądem ci oskarżeni zapewniali, że gdy doszli w to miejsce ofiara nie żyła, a oni "w złości" kilka razy uderzyli go dębowymi kołkami.
Po linczu wszyscy zamieszani w sprawę zostali aresztowani, ale po kilku miesiącach z aresztu polecił zwolnić ich ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
W pierwszym rozpoznaniu sprawy bracia W. zostali uznani za winnych pobicia z użyciem niebezpiecznego narzędzia i skazani na dwa lata w zawieszeniu. Rafał W. został skazany za pobicie, a dwaj pozostali oskarżeni za zbezczeszczenie zwłok. Ten wyrok uchylił jednak Sąd Apelacyjny w Białymstoku, który sprawę nakazał rozpoznać na nowo.
W drugim procesie, w którym wyrok ogłoszono w styczniu br., sąd zmienił kwalifikację czynu i uznał braci W. winnych zabójstwa Józefa C., ale nadzwyczajnie złagodził im karę uznając, że winą za ich zachowanie należy obarczyć także państwo, "a w szczególności brak reakcji ze strony państwa w osobie funkcjonariuszy z Dobrego Miasta".