Antyrządowa demonstracja w rocznicę agresji sowieckiej
Przed ambasadą rosyjską oraz kancelarią premiera i siedzibą MSZ w Warszawie demonstrowały środowiska bliskie "Gazecie Polskiej". Już po oficjalnym zakończeniu manifestacja wyruszyła przed Pałac Prezydencki. Było spokojnie. Policja nie interweniowała.
Choć demonstracja, w której wzięło udział ok. tysiąca osób, odbywała się w 72. rocznicę wkroczenia wojsk radzieckich do Polski 17 września 1939 r., mało w niej było akcentów historycznych, a więcej - związanych ze zbliżającymi się wyborami do parlamentu. Dominowały zarzuty wobec obecnego rządu Platformy Obywatelskiej. We wznoszonych okrzykach premiera Donalda Tuska i prezydenta Bronisława Komorowskiego nazywano "zdrajcami", a szefa MSZ Radosława Sikorskiego - "sługą Rosji".
- Jesteśmy tu po to, żeby wspomnieć ofiary zbrodni ludobójstwa sowieckiego, tych, którzy zginęli w katastrofie w Smoleńsku i tych, którzy dzisiaj giną z rąk reżimu putinowskiego - powiedziała podczas rozpoczęcia demonstracji jej organizatorka, szefowa warszawskiego klubu "Gazety Polskiej" Anita Czerwińska. - Mamy nadzieję, że są to już ostatnie dni tego rządu, serwilistycznego, służalczego wobec Rosji. Naszym zdaniem to jest rząd, który zdradza nasze interesy - dodała.
Kandydujący w Warszawie z list PiS-u Andrzej Melak, brat tragicznie zmarłego w Smoleńsku Stefana Melaka, przekonywał, że Polska znowu jest "w kleszczach między Rosją a Niemcami". - Powinniśmy głosować na tych, którzy mogą rządzić samodzielnie i po polsku. A po wyborach powinno się zdrajców postawić przed sądy i ukarać - mówił Melak.
Tłum odpowiedział skandowaniem "Rząd pod sąd !" i "Tu jest Polska, a nie Moskwa!". Były też okrzyki "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę", "Jak chcesz być sługą Niemca i Ruska, dalej popieraj Donalda Tuska" oraz "9 października wrzuć Platformę do śmietnika".
Na transparentach można było przeczytać m.in. "Hańba wierzącym w sierp i młot, chwała za niepodległość zmarłym, jedynie prawda jest ciekawa", "17 IX 1939. Pamiętamy". Wielu uczestników zgromadzenia przyniosło ze sobą biało-czerwone flagi. Przed rosyjską ambasadę przyniesiono ok. pięciometrowej wysokości drewniany krzyż.
Gdy manifestanci przechodzili koło Belwederu, gdzie mieszka i urzęduje prezydent Bronisław Komorowski, można było usłyszeć m.in. "Oddajcie skrzynki, weźcie Bronka". Z kolei przed siedzibą premiera, którego organizatorzy nazwali m.in. "namiestnikiem Rosji", mówcy przekonywali, że "Trybunał Stanu nie ominie Tuska". Natomiast przed gmachem MSZ Andrzej Melak powiedział, że Radosław Sikorski "hańbi tradycję polskiej dyplomacji".
Przed MSZ, po niecałej godzinie od rozpoczęcia, demonstracja oficjalnie się zakończyła. - Zobligowana przez prawo muszę teraz wypowiedzieć formułkę o zakończeniu zgromadzenia, ale tutaj niektórzy mówią, że się wybierają pod Pałac (Prezydencki) - powiedział Czerwińska. Zgromadzeni nie rozeszli się do domów, lecz z okrzykami "Idziemy pod Pałac !" wyruszyli Traktem Królewskim w kierunku siedziby prezydenta.
W Al. Ujazdowskich do manifestacji przyłączyła się grupa kilku młodych mężczyzn ze stowarzyszenia "KoLiber" przebranych w mundury żołnierzy radzieckich. Mieli transparent "Bolszewicy za Platformą" i przekonywali, że Donald Tusk jest ich przyjacielem, więc zagłosują na niego w najbliższych wyborach.
Od tego czasu przemarsz przemienił się w wesoły happening, podczas którego "bolszewicy" - udając, że mówią z rosyjskim akcentem - przekonywali przez megafony, jak dobrze się im żyje pod rządami PO. "W Warszawie czujemy się jak u siebie" - mówili. Okrzykami "Uraaa !" "oddawali hołd" prezydentowi, którego nazywali "Komoruskim". Ustawili też "wartę honorową" przed Pałacem Prezydenckim. "Na pięć minut, bo potem idziemy na wódkę" - oznajmili, zapraszając przy tym "Bronka", by też się z nimi napił.
"Bolszewicy" odeszli sprzed Pałacu tuż przed godz. 21. Zaraz potem zebrani odśpiewali "Rotę", po czym powoli zaczęli się rozchodzić do domów.
Podczas demonstracji policja nie odnotowała poważniejszych naruszeń ładu i porządku. Nie interweniowała też, gdy zgromadzeni, mimo oficjalnego zakończenia manifestacji, wyruszyli sprzed MSZ do Pałacu Prezydenckiego.
Podobna sytuacja jak w sobotę miała miejsce 9 kwietnia, w przededniu rocznicy katastrofy smoleńskiej. Wtedy też pikieta zorganizowana przez "Gazetę Polską" przed rosyjską ambasadą zakończyła się marszem na Krakowskie Przedmieście. Wówczas rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji, Maciej Karczyński, tłumaczył, że przemarsz policja uznała za spontaniczną manifestację, a ponieważ demonstranci nie powodowali zagrożenia nie było potrzeby, by interweniować. Funkcjonariusze - tak samo jak w sobotę - ograniczyli się do asystowania pochodowi.
Zgromadzenie publiczne musi być zgłaszane do urzędu gminy najpóźniej trzy dni przed terminem. Przemarsz spod MSZ przed Pałac Prezydencki był natomiast gromadzeniem spontanicznym. Dla organizatora lub przewodniczącego spontanicznego zgromadzenia kodeks wykroczeń przewiduje karę grzywny.
W 2008 roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że brak zawiadomienia lub złożenie go bez zachowania przewidzianych terminów nie może prowadzić automatycznie do zakazu zgromadzenia i uznania go za nielegalne. TK wskazał, że niezgłoszenie zgromadzenia do organów administracji samorządowej jest wyłącznie naruszeniem przepisów porządkowych.