Anna usłyszała diagnozę w piątym miesiącu ciąży. Zaczęła walkę o dwa życia
Kiedy urodziła się Gabrysia, Anna płakała ze szczęścia. Trzy lata później, przy narodzinach Mateusza, towarzyszył jej strach. Na głowie chusta, za chwilę znieczulenie. I mimo zapewnień lekarzy myśl: czy na pewno w trakcie chemioterapii chłopiec urodzi się zdrowy?
Gabrysia usłyszała, że mama jest chora. Nie wiedziała jednak, jak bardzo. Pomału zaczęła rozumieć, kiedy zobaczyła, jak Anna goli głowę.
Mocno ją przytuliła i powiedziała: "jesteś dzielna". Spytała jeszcze: - Mamo, czy ty umrzesz?
- Nie umieraj, mamo.
36-letnia Anna Ryske mieszka z mężem i dziećmi w Tarnobrzegu. Drzwi otwiera uśmiechnięta kobieta. Na głowie ma zawiązaną chustę. W niewielkim mieszkaniu jest ona, jej mąż i 3-tygodniowy Mateusz, który smacznie śpi. Brakuje 3-letniej Gabrysi.
- Córeczki nie ma, pochorowała się. Przy maluchu i moim osłabieniu po chemii musiała na chwilę wyprowadzić się do dziadków - tłumaczy.
Chemia.
Maluch. 3-tygodniowy Mateusz. Bo Anna diagnozę usłyszała w piątym miesiącu ciąży. Ma raka piersi.
Śliwka węgierka
- Guza znalazłam przypadkowo, balsamując się. To nie było nawet samobadanie piersi. Przyznaję, nie badałam się regularnie. Czułam się dobrze, w rodzinie nikt nigdy nie miał choroby nowotworowej. To wystarczyło, by czuć się bezpiecznie - przyznaje Anna.
A guz był już wielkości śliwki węgierki. 3 centymetry na 1,5 centymetra.
- Ja nawet nie podejrzewałam najgorszego. Przecież podczas ciąży różne zmiany powstają w organizmie kobiety. Piersi kształtują się pod kątem mleka. Stwierdziłam więc, że trzeba po prostu to obserwować. Może pokazać później ginekologowi. To wszystko – opowiada Anna.
Minęły trzy tygodnie. Jak sama przyznaje, trzy tygodnie wyparcia i ignorowania. Zapominania o tym, że coś wielkości śliwki węgierki znajduje się pod jej skórą. W międzyczasie Anna była na kontrolnych badaniach ginekologicznych. Ale o guzie nie wspominała.
- Był październik. To miesiąc walki z rakiem piersi. Trąbili o tym wszędzie, ten temat tak za mną chodził. I stwierdziłam – dobra, koniec, muszę sprawdzić tego guza, bo nie przestanę o tym myśleć. I wtedy, po tych trzech tygodniach, powiedziałam ginekologowi, że coś się chyba dzieje nie tak, że wyczułam coś w piersi – mówi Anna.
Skierowanie na USG. - Niepokoi mnie ten wynik - usłyszała Anna. Lekarze jeszcze nie mówili wprost, choć guz był wyraźnie widoczny na obrazie. Jeszcze wysyłali na dalsze badania. - Ale ja już z USG wyszłam z płaczem. Nagle podświadomie zaczęłam czuć, że będzie źle. Powiedziałam do męża siedzącego na korytarzu: "prawdopodobnie mam raka".
Wyrok
Tydzień później Anna była już w gabinecie onkologicznym. – Lekarz, który mnie badał, też miał dziwną minę. Nic praktycznie nie powiedział – wspomina. Onkolog wysłał ją na biopsję. Dwa tygodnie później Anna usłyszała wyrok.
- U lekarza byłam sama. Powiedział wprost: "Nie mam dla pani dobrych wiadomości. Ma pani raka piersi. Złośliwego, trzeciego stopnia". Co mówił dalej? Byłam w takim szoku, że nie pamiętam. Wiem tylko, że okropnie płakałam – mówi Anna.
Leczenie trzeba było wprowadzić jak najszybciej. A Anna była w 23 tygodniu ciąży. - Tu chodziło nie o jedno, a o dwa życia. Byłam tak zła, zrozpaczona, wszystkie emocje przeze mnie przeszły. Jak dzwoniłam do przyjaciółki, powiedziała mi, że przekazałam jej tę wiadomość, jakbym się z nią na kawę umawiała. Bez emocji. A jak już zadzwoniłam do męża, to płakałam – opowiada kobieta.
Jej mąż zaczął właśnie pracę zagranicą. To był jego piąty dzień. Szybka reakcja – wypowiedzenie i powrót do domu.
Badanie dziecka, później chemia
Lekarz od razu skierował Annę do warszawskiego Centrum Onkologii. - Sam mnie tam zarejestrował, jestem mu za to wdzięczna. Ja bym tego sama nie zorganizowała w pierwszych dniach. Byłam w tragicznym stanie psychicznym. A tak mogłam niemal natychmiast rozpocząć leczenie – wspomina.
Leczenie, czyli chemioterapię. Anna pytana, czy obawiała się przyjmować chemię, odpowiada: - Wtedy nie. Nikt z lekarzy nie zawahał się, czy dawać chemię w trakcie ciąży. Do instytutu, w którym się leczę, zjeżdżają kobiety w ciąży z całej Polski.
Anna, jak mówi, jest zadaniowcem. Postawiła więc sobie zadanie do wykonania: znieść dobrze chemię. – I ja naprawdę dobrze ją znoszę.
Rutyna jest taka – trasa Tarnobrzeg-Warszawa. Badania dzidziusia. Później chemia. I powrót. Do momentu narodzin Mateusza Anna miała osiem sesji chemioterapeutycznych.
Mamo, umrzesz?
- Jak państwo powiedzieli Gabrysi o nowotworze?
- To było bardzo ciężkie. Ja jej powiedziałam, że mamusia jest chora i będzie często jeździć do lekarza, nic ponadto. Ale ona widziała, jak ja płaczę. Widziała też, jak golę sobie głowę.
- I co wtedy zrobiła?
- Powiedziała: "mamusiu, jesteś dzielna. I przytuliła się mocno do mnie. Moje dziecko mnie pocieszało. Naprawdę zaskakuje mnie jej dojrzałość. Ostatnio zapytała mnie, czy umrę. Bo ona nie chce, żebym umierała.
- Czyli rozumie.
- Ona rozumie chyba za bardzo. Zaczęła mi intensywniej pomagać. Nawet w takich prostych czynnościach - widziała, że nie mogę się schylać, to podnosiła z podłogi to, co upadło. Przynosi chusteczkę, jak płaczę. Wolałabym, żeby tego nie przeżywała. Ale nie da się ukryć takiej choroby przed dzieckiem.
Narodziny Mateusza
W 38 tygodniu ciąży Anna urodziła Mateusza. - Jak się rodziła Gabrysia, to płakałam ze szczęścia. Tu nie potrafiłam. Fajnie, że się urodził, ale to było przecież na wariackich papierach. Baliśmy się, że te wyniki jego nie będą dobre. Czekaliśmy z mężem, aż zrobią badania i powiedzą, że jest zdrowy - mówi Anna.
Czyli znów oczekiwanie, jak na diagnozę. Jakub, mąż Anny, wspomina: - Dziwnie się czułem. Zamiast cieszyć się z narodzin dziecka, cały czas ta niepewność. Nie wiedzieliśmy, czy z dzidziusiem wszystko będzie okej. Takie było podwójne zmartwienie. Dopiero odetchnęliśmy, jak wyszło, że dziecko jest zdrowe i tylko, albo aż, można się skupić na walce o życie żony.
- Jak tylko się cesarskie cięcie zagoiło, wróciłam do chemioterapii. Przede mną jeszcze druga jej połowa – mówi Anna.
Guz dobrze reaguje na chemię, zmalał trzykrotnie. Po chemii Annę czeka operacja. Od wyników badań genetycznych będzie zależeć, czy będzie miała usuwane obie piersi i jajniki, czy jedną pierś.
Kobiety, badajcie się
Mateusz rośnie jak na drożdżach. Rodzice karmią go butelką, bo chemia uniemożliwia podawanie mleka z piersi.
- Chciałabym naprawdę wyczulić wszystkie kobiety. Ja każdą osobę, z którą rozmawiam, ostrzegam. To, że nie ma się w rodzinie żadnego przypadku choroby nowotworowej, nie znaczy, że się nie zachoruje. Kobiety, badajcie się, chociaż raz do roku, żeby spać spokojnie - apeluje Anna.
- Wiem, że jestem na dobrej drodze, żeby to się wszystko skończyło. Muszę tak myśleć. Wtedy wszystko będzie dobrze.
Mąż Anny, Jakub, też apeluje do kobiet, by regularnie się badały. - Powiem szczerze: nie miałem wcześniej takich myśli, żeby zachęcać kobiety do badan. Dopiero jak człowiek coś takiego przeżyje, to o tym myśli. Nie popełniajcie naszego błędu - dodaje.
Jeśli możesz pomóc Annie w czasie jej leczenia, powstała zrzutka na jej rzecz. Link znajdziesz TUTAJ.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl