Anna Maria Dyner dla WP.PL: Chiny będą stawiać Putinowi warunki
Telewizyjny show z udziałem Władimira Putina to coś, do czego prezydent zdążył Rosjan przyzwyczaić. Wyreżyserowane przemówienie do narodu, mieszanka tematów – od ogólnych, międzynarodowych, do lokalnych, bezpośrednio dotyczących mieszkańców. Prezydent był w doskonałej formie, żartował, groził palcem, okazywał troskę – ocenia w rozmowie z Wirtualną Polska Anna Maria Dyner, politolog, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
18.04.2014 | aktual.: 18.04.2014 09:34
Podczas niemal czterogodzinnej transmisji telekonferencji Władimira Putina, prezydent – jak co roku - odpowiadał na pytania obywateli nadesłane przed programem. – Medialne przedstawienie było skierowane do wewnętrznego odbiorcy, który bezkrytycznie podchodzi do konfliktu na Ukrainie i dziękuje Putinowi za odebranie Krymu. Nadrzędnym celem było unaocznienie konsolidacji w ramach polityki zagranicznej a przy okazji pokazanie dobrej, troskliwej twarzy przywódcy, który rozwiązuje zwykłe, codzienne problemy mieszkańców. Co ciekawe, wśród zadanych pytań, tylko nieliczne dotyczyły sytuacji gospodarczej, problemów, z którymi Rosja będzie się zmagać w najbliższych latach – mówi Anna Maria Dyner.
Po raz pierwszy prezydent przyznał, że rosyjscy żołnierze „byli u boku lokalnych sił obrony przed i po referendum na Krymie. A ich zadaniem było „zapewnienie warunków do prawidłowego głosowania”. Jak podkreśla analityk PISM, Putin duży nacisk położył też na deprecjonowanie nowych władz Kijowa. – Usiłował przekonać, że włodarze Ukrainy nie radzą sobie z sytuacją społeczną i gospodarczą w kraju. W opozycji postawił Rosję, jako wybawiciela, sojusznika, który chce rozpoczęcia „prawdziwego dialogu” między władzami w Kijowie a wschodnimi regionami – dodaje politolog.
Dyner zwraca uwagę na „niebezpieczne wątki”, które pojawiły się w wypowiedziach prezydenta. – Z jednej strony mówił o Nowej Rosji, terenach wywalczonych przez imperium za czasów Katarzyny II, co może wskazywać, że – zasłaniając się historią - będzie dążył do odebrania kolejnych terenów. Z drugiej strony intonował, że nie boi się NATO, bo jeśli Sojusz podchodzi pod rosyjską granicę, ma prawo do odpowiedzi. Poruszył też temat tarczy antyrakietowej USA, mówiąc, że amerykańska inicjatywa to „napędzanie strachu” – zaznacza analityk PISM.
Politolog przypomina, że Rosja od początku była przeciwna budowy tarczy, jednak teraz „może przejść od słów do czynów”: – Pod koniec ubiegłego roku Putin zaprzeczył, że Rosja rozmieściła pociski balistyczne krótkiego zasięgu na mobilnej platformie samochodowej Iskander w obwodzie kaliningradzkim, jednak dwuznacznie dodał, że „jeszcze ich tam nie ma”, z czego wniosek, że w każdej chwili mogą być rozlokowane. W skrajnym wypadku może dojść do zaostrzenia retoryki, „wyścigu zbrojeń” na linii Rosja-USA. To powinno być czerwonym światłem dla krajów NATO, sygnałem do zastanowienia się nad koniecznością ewentualnego zrewidowania polityki Sojuszu również w zakresie rozmieszczenia elementów tarczy na terytorium nowych krajów członkowskich, zwłaszcza państw bałtyckich, które graniczą z Rosją.
- Chiny jak dotąd nie uznały aneksji Krymu, ale z pewnością będą się uważnie przyglądać rozwojowi wypadków. Paradoksalnie, Chińczycy mogą być w tej sytuacji stroną wygraną jeśli chodzi o eksport surowców energetycznych. To oni będą dyktować Putinowi warunki i ceny. Natomiast nie należy zapominać, że to, co dzieje się teraz na Ukrainie nie pozostaje bez znaczenia dla całego regionu postsowieckiego, w tym Azji Centralnej. Niewykluczone, że Chińczycy będą chcieli wykorzystać to, by wzmocnić swoją obecność w regionie – mówi Dyner.
– Trudno przewidzieć, jak rozwiną się wzajemne relacje, ponieważ wprawdzie Chiny mogłyby być naturalnym partnerem w starciu z USA, to Putin wpływami w Europie łatwo się nie podzieli. Rosja dąży do samodzielnego powrotu na światowe salony, odzyskania miana światowej potęgi, jaką była za czasów Związku Radzieckiego – podsumowuje analityk PISM.