Andrzej Żupański. Ukradł miliony, został bohaterem
Pamiętacie kulminacyjne sceny „Czasu Honoru”: napad na bank i kradzież Niemcom stu milionów? W rzeczywistości jednym z bohaterów akcji „Góral” był Andrzej Żupański. Choć on sam częściej wspominał inny rozdział swojej wojennej biografii, walki na Wołyniu.
Był 12 sierpnia 1943 roku. Tę akcję planowano od dawna. Kasa Państwa Podziemnego świeciła pustkami, powstał więc śmiały plan napadu na ciężarówkę przewożącą gotówkę do niemieckiego banku. Kryptonim był potocznym określeniem ówczesnej, okupacyjnej pięćsetzłotówki z wizerunkiem górala. Do akcji wyznaczono Oddział Specjalny KG AK „Kosa”, ale po wielkiej wsypie jaka miała miejsce na ślubie Mieczysława Uniejewskiego, de facto przestał on istnieć. Wyznaczono więc inną jednostkę będąca w dyspozycji KG – „Motor”.
"Cioteczka zajechała"
Andrzej Żupański w chwili wybuchu wojny miał 18 lat. - Wszyscy wtedy wiedzieliśmy, że ta wojna będzie, ale myśleliśmy, że sobie poradzimy. Tak jak Piłsudski w 20 roku. Informacji o przewadze militarnej Niemiec nie podawano. Gdybyśmy ją znali znikłaby cała chęć obrony – mówił bez ogródek. Pochodził z Gdyni, ale w grudniu 39 roku przeniósł się do Warszawy. Na tajnych kompletach skończył szkołę średnią, zdał maturę i zaczął studia na Politechnice. Pracował jako szklarz. Skończył też podchorążówkę i w styczniu 43 roku został żołnierzem Kedywu. W akcji „Góral” wziął udział razem z bratem, Tadeuszem. Obaj nie mieli pseudonimów, posługiwali się prawdziwymi imionami.
Dowódca czekał na telefon w herbaciarni na Piwnej. Gdy usłyszał w słuchawce: „cioteczka zajechała”, dał znak chusteczką czekającym na ulicy łączniczkom, że ciężarówka ruszyła z banku na Bielańskiej. Z dwóch możliwych tego dnia tras przejazdu wykluczono Miodową. Akowcy przebrani za pracowników magistratu ustawili tam barierki. Na ul. Senatorskiej zaparkowano ciężarowego Forda, nazywanego przez żołnierzy „Kitajcem”. Za nim czekali „Andrzej” ze ściśniętym z nerwów żołądkiem i jego kolega z oddziału „Doman”, obaj uzbrojeni w steny. Przed „Kitajcem” stoi jeszcze wózek załadowany pustymi pudłami. Kilka minut później ciężarówka z pieniędzmi nadjechała od strony Placu Teatralnego, podchorąży „Jarko” wypychnął wózek. Samochód zahamował.
Andrzej i jego koledzy otwierają ogień. Zabijają konwojentów i ochronę. Sprawnie przejmują gotówkę, 105 mln okupacyjnych złotych, równowartość ówczesnego miliona dolarów! . Akcja „Góral” szybko staje się legendarna. Okupanci wyznaczają nagrodę, milion złotych dla kogoś, kto wskaże sprawców i 5 mln dla tego, kto pomoże odzyskać pieniądze. Podziemie obkleja plakaty własnymi ogłoszeniami, że za wskazanie kolejnego transportu dają 10 mln nagrody. W satyrycznych pisemkach autor fraszki wyśmiewa Niemców, że nie przyszło im do głowy spytać Zygmunta III Wazy, który przecież wszystko widział ze swojej kolumny.
"Nie widziałeś swoich w kałuży krwi"
Był 2 marca 44 roku. W mundurach i pod bronią, trzema ciężarówkami wypełnionymi trotylem i tym najnowszym angielskim wynalazkiem, plastikiem ruszyli na wschód. – Mieliśmy lonty, spłonki , miny przeciwczołgowe i przeciwpiechotne – opowiadał Andrzej Żupański. Przejechali przez całą Generalną Gubernię, przeprawili się przez Bug. Stworzyli oddział saperski 27 Wołyńskiej Brygady AK, ale dzięki znakomitemu wyszkoleniu, gdy była taka potrzeba, stawali też na pierwszej linii.
- My toczyliśmy walki przeciwko liniowym oddziałom niemiecki, ale pamięć Rzezi Wołyńskiej była jeszcze świeża – wspominał. Jego najlepsi przyjaciele, młode małżeństwo, członkowie AK w Hrubieszowskim, jadąc wozem zostali złapani przez UPA. Prawdopodobnie zginęli okrutną śmiercią. Gdy raz zaprotestował przeciwko rozstrzelaniu dwóch banderowców „przecież to jeńcy”, dowódca powiedział mu tylko: „ty nie widziałeś swojej żony i dziecka w kałuży krwi”.
Te wspomnienia z Wołynia wyryły się w nim tak mocno, że trzydzieści lat życia poświecił potem, by wyjaśnić szczegóły wołyńskiej zbrodni. Opublikował dwie książki na ten temat, brał udział w pracach Parlamentarnego Zespołu d.s. Kresów, organizował seminaria „Polska-Ukraina; trudne pytania”.
- Kocham Polskę, te nasze państwo tak przeze mnie przecież wymarzone – mówił. - Ale w kwestii Wołynia to państwo zachowuje się głupio. Ze szkodą dla nas Polaków i dla Ukraińców, którzy, jeśli chcą być pełnoprawnym członkiem Unii, muszą terror potępić – mówił.
Najbardziej żałował, że nie udało mu się wziąć udziału w Powstaniu Warszawskim. Po rozproszeniu oddziałów wołyńskim przedzierał się na zachód. 2 sierpnia dotarł do Otwocka. Tam aresztowało go NKWD. Miał szczęście: został wcielony do Armii berlinga, do oddziału zapasowego, gdzie doczekał końca wojny.
Zmarł w styczniu 2017 roku.
Luiza Łuniewska, Wirtualna Polska