Andrzej Stasiuk: jakby nagroda dla mnie była jakimś grzechem
Jak książka "Jadąc do Babadag" dostała nagrodę, zauważyłem obnażenie czystej niechęci i wściekłości. To tak, jakby nagroda dla mnie była jakimś grzechem - uważa Andrzej Stasiuk.
Wolność?
Nie dla wszystkich
• Często jeździ Pan do Niemiec. Po co?
– Nie tak często, proszę nie demonizować epizodu niemieckiego, jeżdżę dwa, trzy razy w roku, bo mam tam dobrego wydawcę. Stosunkowo niewiele mówię o Polsce. Tylko: „Przyjedźcie, zobaczcie, nie bójcie się, że wam tu ukradną samochód, a jak już ukradną, to po mistrzowsku”. To o Niemcach mówię: „Jesteście beznadziejni”. Prowokuję ich, chcę, by pomyśleli, że oprócz Niemiec i Francji są jeszcze inne kraje. Zdarza się, że jakiś typ wstaje i mówi: „Stary, a u was zmiany idą za wolno”, a ja: „A u was idą w ogóle jakieś zmiany? A może to wy się macie zmienić?”. Takie przepychanki.
• Czyli o Mickiewiczu i Chopinie im Pan nie mówi?
– Dlaczego mam im opowiadać o Mickiewiczu i Chopinie?
• Bo to są w Polsce nazwiska symbole.
– Jeśli chce się opowiadać o kraju, to nie opowiada się o jego kulturze, przynajmniej nie na początku. Trzeba mówić o tym, co jest istotne w codzienności, a nie o Mickiewiczu, bo wszyscy zasną. I potem jedna osoba na tysiąc będzie się chciała zainteresować tym Mickiewiczem
• Ciekawią Pana prowincje. Niemieckie też?
– Lubię jeździć do dawnego NRD. Tam rzeczywiście jest inaczej. Te tereny są naznaczone komunistycznym i postkomunistycznym cierpieniem.
• Dałoby się je włączyć do nagrodzonej NIKE „Jadąc do Babadag”?
– Wszystkie państwa mają swoje „Babadagi”. W zeszłym roku byłem w Kalabrii. Tam pachnie Tatarią, Turcją, stepem, Ameryką Południową. Ale książka to opowieść o pewnej sferze intelektualnej, duchowej. Geografia jest tylko pretekstem.
• W „Jadąc do Babadag” wszędzie zagląda Pan na chwilę, spotykanych ludzi widzi przez moment. Ale jedna narodowość pojawia się wielokrotnie. Cyganie.
– Oni są wszędzie. W Rumuni, na Węgrzech, w Słowacji, Albanii. Jedyny naród bez ziemi. Są pomocni w refleksji o tym, czym jest kraj, państwo, historia.
• I kojarzeni są z wolnością.
– To mit. Są na samym dnie drabiny społecznej. Nikt się nimi nie interesuje. Społecznie byli ograniczeni przez własną kulturę i tradycję, tam nie było chwili na swobodę. Mit wolnego Cygana jest wymysłem białego człowieka, który znudzony pracą w mieście chciałby wyjechać na tydzień w nieznane.
• Mołdawia, opisana przez Pana, tęskni za dyktaturą.
– Tam rzeczywiście tęskni się za stalinizmem. To, że się tęskni za Breżniewem, jeszcze można zrozumieć, ale za Stalinem? Ludzie nie potrzebują wolności, w każdym razie nie wszyscy. Ludzie potrzebują spokoju. Przez dwa tygodnie w Mołdawii słyszałem płacz i zgrzytanie zębami, że demokracja jest przekleństwem.
• Jak Pan dogaduje się z ludźmi w krajach, które odwiedza?
– Z Cyganami, z przyjaciółmi, którzy mówili po rosyjsku – po rosyjsku. Jeżdżę z żoną, która świetnie mówi po angielsku, mam przyjaciół – Rumunów i Węgrów – mówiących po polsku – oni tłumaczą mi kraj. Tak się urządziłem. Znam ze czterdzieści słów w języku każdego kraju, który odwiedzam. Wystarczy, żeby poradzić sobie na co dzień.
• Pański słynny już paszport ma ponad dwieście pieczątek. Nie żal Panu, że te pieczątki już nie są przybijane?
– Bardzo mi żal, bardzo. Ale pieczątki cały czas są wymagane w tych fajniejszych krajach – w Albanii, Rumunii, Bułgarii. Będę żałował, gdy i tam znikną.
• Podobno po opublikowaniu „Baja Mare” – jednego rozdziału z „Jadąc do Babadag” – zaprotestowała ambasada Rumunii?
– Przyszło pismo od sekretarza ambasady rumuńskiej. Że po pierwsze, to nieprawda, że słońce może się staczać nad Nizinę Węgierską – a geograficznie jest taka kraina – ale to ta odwieczna niechęć rumuńsko-węgierska. A po drugie, nie jest prawdą, że Baja Mare wygląda tak i tak. Opisywałem klęskę industrialu rumuńskiego. Kopalnie złota zatruły wody Dunaju i wymordowały setki ryb. A oni piszą, że w Baja Mare mamy cztery teatry i piętnaście żłobków. Oczywiście ryneczek Baja Mare jest ładny, austro-węgierski, ale okolice są zdewastowane, taki Śląsk, zamknięty i osadzony w przepięknym górskim pejzażu. Czasem zdarza się, że ktoś się obrazi, ale to jest przewrażliwienie małych krajów. Tak jest też w Polsce i Rumunii. Więc jestem antyrumuński i często posądza się mnie o antypolskość.
• Doskwierał Panu szum po otrzymaniu Nagrody NIKE?
– Wyjechałem o świcie, tuż po ceremonii, eleganckiej i wytwornej. Wróciłem do domu. Wyłączyłem telefony na cztery dni i ucichło.
• I nie czuje Pan presji, że musi pisać jeszcze lepiej?
– To przecież nie jest koronacja na najlepszego pisarza. Mam takie ciśnienie, jakie każdy pisarz powinien mieć: że jest jedyny, wyjątkowy i powinien o to walczyć, równocześnie głęboko to skrywając przed sobą i światem. Pisarstwo to nie sport. Presja jest niezależnie od nagród, od wszystkiego.
• NIKE nie będzie miała wpływu na Pańską twórczość?
– Na twórczość na pewno nie, raczej na zamieszanie w życiu. Cały czas ktoś dzwoni, czegoś chce w związku z tą NIKE.
• Więcej wywiadów...
– Więcej wrogów...
• Wrogów?
– Nagrodę dostaje się po to, żeby obnażyli się prawdziwi wrogowie
• I pojawili się tacy?
– A oczywiście.
• Czym atakowali?
– Bezmyślnością. Nie mieli konkretnych zarzutów. Przecież ta książka pojawiła się półtora roku temu. Jak dostała nagrodę, zauważyłem obnażenie czystej niechęci i wściekłości. To tak, jakby nagroda dla mnie była jakimś grzechem.
• Ma Pan wrocławski epizod w życiu.
– Pomieszkiwałem tu jako młody hipisujący człowiek. Potem był okres tzw. podziemia, ruchu Wolność i Pokój, pracowaliśmy w cukrowni Malczyce, przy robotach wysokościowych, mieszkaliśmy w hotelu robotniczym i tam napisałem swoją pierwszą książkę „Mury Hebronu” – w dwa tygodnie, po ciężkiej robocie. Gdy się przyjeżdża z Galicji do Wrocławia, to tak, jakby się za granicę jechało. Tu jest taka przyjemna zagranica, w której mówi się po polsku. Wrocław jest piękny, ma klimat, to przestrzenne miasto, nie mam tutaj miejskiej klaustrofobii.
• Ale wróci Pan w Beskidy?
– Tam jest mój dom i tam mam zamiar umrzeć – takie mam ambitne plany. Chcę być zakopany w jakimś ładnym miejscu, na małym cmentarzu przy cerkwi.
Małgorzata Smolarek