Andrzej Melak i Magdalena Merta nie wierzą w rosyjskie ustalenia
Andrzej Melak - brat przewodniczącego Komitetu Katyńskiego Stefana Melaka, który zginął w katastrofie smoleńskiej - uważa, że wszystkie dowody dotyczące katastrofy smoleńskiej, dostarczone przez Rosjan, wymagają ponownej weryfikacji. Magdalena Merta - wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie - oczekuje, że rząd polski powoła niezależną międzynarodową komisję, z którą będzie współpracowała polska prokuratura.
Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała, że z przeprowadzonych badań genetycznych wynika jednoznacznie, iż ekshumowane w zeszłym tygodniu ciała dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej "zostały ze sobą wzajemnie zamienione". Jedna z ofiar to Anna Walentynowicz, druga - według informacji medialnych, gdyż bliscy i prokuratura nie ujawnili personaliów - Teresa Walewska-Przyjałkowska.
Odnosząc się do informacji NPW, Andrzej Melak powiedział, że oczekuje rozpoczęcia prowadzenia śledztwa od początku. Przypomniał, że wystąpił z wnioskiem o ekshumację ciała swojego brata, a informacja o zamianie ciał zwiększa jego obawy, czy w grobie, który przychodzi odwiedzać, znajduje się jego brat.
Melak przyznał, że podczas czytania protokołu sekcyjnego Stefana Melaka miał wrażenie jakby nie dotyczyło to osoby, którą znał. "To tam, w szczegółach, tkwi mój niepokój" - podkreślił. - Mój brat miał 172 cm wzrostu, tam było napisane: 195 cm; brat był tęgim człowiekiem, w protokole podali, że był lekko otyły - powiedział Melak.
Jego zdaniem zamiana ciał ofiar katastrofy smoleńskiej to wynik niedopełnienia obowiązków przez polski rząd i polską prokuraturę. - Czego tu można oczekiwać? (...) Wszystkie dowody dostarczone przez Rosjan wymagają absolutnej weryfikacji - zaznaczył Melak.
"Chcę ekshumacji ciała męża"
Wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie powiedziała, że sama także złożyła wniosek o ekshumację ciała męża.
- Dla nas - rodzin smoleńskich - informacja o bałaganie i beztrosce, z jaką traktowano ciała naszych bliskich, nie jest pewnie aż takim zaskoczeniem, jak dla reszty społeczeństwa, ponieważ mamy wgląd w akta i zdajemy sobie sprawę, jak niegodnie postępowano w tej sprawie - powiedziała Merta.
Jak uznała, wydaje się, że "walka o to, aby właściwe osoby wróciły do właściwych grobów w tej chwili wydaje się mieć szansę powodzenia", ale nie na wszystkich frontach tę walkę można uznać za udaną.
Merta powiedziała, że po katastrofie smoleńskiej nie zwracała się z oficjalną prośbą o otwarcie trumny męża. - Ale przekazano mi informację, że trumny nie mogą być otwierane, ja nawet chciałam ten zakaz złamać, choćby nielegalnie, ale powstrzymywali mnie przed tym moi bliscy, moja rodzina, lękając się jak ja to zniosę - tłumaczyła Magdalena Merta.
Jej zdaniem zamiana ciał dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej może wynikać "z niezrozumiałego pragnienia zamknięcia tej sprawy jak najszybciej". - W żadnym wypadku nie wynika to z - jak niektórzy próbują to tłumaczyć - stanu ciał. Akurat te pomyłki nie dotyczą osób, których ciała były w stanie najgorszym - powiedziała.
- Oczekiwałabym po rządzie polskim powołania niezależnej międzynarodowej komisji. Tak dalece niechlujnie prowadzono to postępowanie, że trudno w tej chwili żywić choć cień zaufania do tych, którym to śledztwo powierzono. Po prokuraturze spodziewałabym się współpracy z taką międzynarodową komisją i dążenia do naprawienia krzywd, które wyrządzono i zmarłym, i nam - rodzinom - stwierdziła Merta.