Amerykańskie ambasady-twierdze w ogniu krytyki
Po atakach terrorystycznych na ambasady
USA w Kenii i Somalii w sierpniu 1998 r. zbudowano ponad 60
nowych budynków ambasad i konsulatów amerykańskich, silnie
zabezpieczonych przed zamachami. Teraz znalazły się w ogniu powszechnej krytyki.
Budynki te, wznoszone według specjalnego standardowego projektu, aby zapewnić maksimum bezpieczeństwa dyplomatom, przypominają twierdze odizolowane od otoczenia w miastach, w których je zbudowano.
Podnoszą się jednak głosy krytyczne, że są one tak odpychające, iż swym wyglądem zaprzeczają deklaracjom nowej administracji prezydenta Baracka Obamy o przyjaznym otwarciu Ameryki na świat po rządach jego niepopularnego na świecie poprzednika George'a W. Busha.
Najnowszy gmach, 26-piętrowa siedziba przedstawicielstwa USA przy ONZ w Nowym Jorku przy Pierwszej Alei, nie ma okien na pierwszych sześciu piętrach i betonowe ściany 80-centymetrowej grubości. Ma to chronić nie tylko przed staranowaniem przez ciężarówkę z ładunkiem wybuchowym, lecz także atakiem z użyciem broni chemicznej lub biologicznej.
Zdaniem wypowiadającego się w piątkowym "Washington Post" krytyka architektury Stephena Schlesingera, jest to "dziwaczny budynek", który "wysyła zły sygnał dla ONZ i całego świata".
Z kolei niemiecki dziennik "Frankfurter Algemeine Zeitung" skrytykował budynek ambasady amerykańskiej w Berlinie. "Nie ma chyba we współczesnym budownictwie gmachu tak histerycznie odizolowanego od publicznej przestrzeni, jak ta ambasada" - napisał "FAZ".
Tomasz Zalewski