Amerykański okręt przyszłości - lasery i broń elektromagnetyczna
Future Surface Combatant (FSC) ma wejść do służby w amerykańskiej marynarce wojennej po 2030 roku. Produkcja nowego okrętu, który ma zastąpić krążowniki rakietowe Ticonderoga, zacznie się około 2028 roku. Wciąż nie wiadomo, jak ma wyglądać ten okręt, ale już teraz mówi się, że może być wyposażony w prawdziwie XXI-wieczną broń - działa elektromagnetyczne i laserowe, których koszty operowania będą śmiesznie tanie w porównaniu do powszechnie wykorzystywanych technologii rakietowych.
W ubiegłym roku adm. Thomas Rowden mówił w rozmowie z periodykiem US Naval Institute, że aby projekt FSC się ziścił, Amerykanie muszą jeszcze dopracować do perfekcji trzy najnowocześniejsze technologie. Rok 2030 wydaje się ostatecznym terminem na debiut nowego okrętu nawodnego, bo wspomniane krążowniki Ticonderoga będą wówczas miały już ponad 40 lat.
Nowe nie zawsze oznacza drogie
Trzy technologie, które prawdopodobnie miał na myśli adm. Rowden, to broń elektromagnetyczna i laserowa - przyszłość nawodnych jednostek amerykańskiej marynarki wojennej. Z kolei trzecią technologią może być sam sposób zasilania nowoczesnych superbroni przy jednoczesnej obsłudze innych systemów bojowych, radarowych, komunikacyjnych i sterowniczych.
Spekuluje się, że zintegrowany 58-megawatowy system napędowy, zaprojektowany z myślą o innych okrętach - niszczycielach rakietowych przyszłości typu Zumwalt - może być zbyt skromny w przypadku okrętu FSC. Dlatego niezbędny okazać się może napęd nuklearny, co z kolei drastycznie podwyższy cenę okrętu, choć jednocześnie może obniżyć koszty eksploatacji.
Eksperci podkreślają, że na razie ciężko pogodzić jest energetyczne potrzeby laserów i dział elektromagnetycznych z resztą okrętowych systemów. Gra jest jednak warta świeczki, bo w przypadku nowych technologii zbrojeniowych w zasadzie znika problem braku pocisków na polu bitwy. Co więcej, dopracowane uzbrojenie laserowe ma umożliwić strącanie pocisków cruise wystrzelonych nawet w niedalekim sąsiedztwie okrętu.
Jeśli dodać do tego znikome koszty użytkowania w stosunku do bardzo drogich pocisków rakietowych, otrzymujemy prawdziwą broń XXI w. z dużymi możliwościami przy niskiej cenie. - Energię generowaną przez okręt można skonwertować na rzecz systemu walki, który nie będzie potrzebował pocisków, kosztujących od miliona do 10 milionów dolarów - tłumaczył zalety laserów adm. Rowden. Amerykańscy wojskowi sądzą, że nowa technologia bojowa może z kolei wpłynąć na obniżenie ostatecznych kosztów produkcji FSC.
Z obrony do ataku
Docelowo lasery i broń elektromagnetyczna miałyby zastąpić cały wachlarz tradycyjnych pocisków obronnych, w które wyposażone są okręty marynarki. Wciąż trwają jednak prace, których celem jest miniaturyzacja, poprawa celności i szybkostrzelności tych broni.
Po co to wszystko? - Pierwszym wyborem każdego oficera jednostki nawodnej jest zaatakowanie wroga z wyprzedzeniem - mówił na konferencji Surface Navy Association amerykański adm. Peter Fanta. Oficer przekonywał też, że dzisiejsze okręty marynarki wojennej z konieczności muszą skupiać się na defensywie. I tu na scenę wkraczają lasery i broń elektromagnetyczna. Eksperci przekonują, że gdyby udało się nimi zastąpić konwencjonalne systemy obronne, wówczas okręty pomieściłby znacznie więcej zaczepnego oręża.
Lasery i broń elektromagnetyczna pozwoliłyby nie tylko przejść z obrony do ataku, ale także odwrócić koszty starcia na korzyść Amerykanów. - Jedna z rzeczy, która mnie trapi, to fakt, że nasi wrogowie mogą wykorzystać pocisk za milion dolarów, ale my musimy wystrzelić równowartość dziesięciu milionów, jeśli chcemy mieć pewność, że oni nie uszkodzą naszego okrętu. Jesteśmy po złej stronie wykresu kosztów - tłumaczył adm. Rowden. Wspomniane już znikome koszty eksploatacji broni nowego typu mają docelowo odwrócić niekorzystny dla USA bilans.