Amerykanie szykują się na atak ze strony Korei Północnej
Stany Zjednoczone powinny unowocześnić i inaczej rozmieścić swoje wojska na Półwyspie Koreańskim - powiedział dziś zastępca ministra obrony USA Paul Wolfowitz, potwierdzając wcześniejsze nieoficjalne doniesienia.
Zdaniem Wolfowitza, nie można z tym czekać aż do zakończenia kryzysu wokół programu nuklearnego Phenianu, bowiem Amerykanie muszą być gotowi na atak ze strony Korei Północnej.
Wolfowitz przybył w poniedziałek do Japonii po wizycie w Korei Południowej. Misja wiceministra przebiega pod znakiem napięcia wokół domniemanego programu budowy broni nuklearnej w Korei Północnej.
Wiceminister powiedział, że zmiana rozmieszczenia amerykańskich sił w Korei Południowej ma doprowadzić do tego, aby do zmierzenia się z Koreą Północną gotowe były mniejsze i bardziej mobilne wojska. Dodał, że wojska takie mogą stacjonować w pewnym oddaleniu od granicy Północy z Południem, czyli albo na południu Korei Południowej, albo nawet w innym kraju.
Zmiany dotyczą ok. 15 tys. żołnierzy stacjonujących obecnie w pobliżu granicy z Koreą Północną. Jeśli zostaną wprowadzone w życie, mają w razie konfliktu pozwolić na błyskawiczne pokonanie agresora, zmniejszenie ofiar w ludziach oraz wzmocnienie efektu odstraszającego. Amerykanie przyznają, że nie są w stanie "w pełni skompensować" sił północnokoreańskich w pobliżu strefy zdemilitaryzowanej.
Korea Północna rozmieściła tysiące stanowisk artyleryjskich tak, aby mieć w zasięgu Seul. Ponadto, połowa północnokoreańskiej armii stacjonuje w odległości nie większej niż 60 kilometrów od strefy zdemilitaryzowanej.
Obecnie siły amerykańskie w Korei Południowej są zorganizowane tak, że znaczną część potencjału militarnego poświęca się na utrzymywanie żołnierzy amerykańskich przy strefie zdemilitaryzowanej. Oznacza to, że w razie północnokoreańskiego ataku przegrupowanie i reorganizacja wojsk zajęłyby wiele czasu.
W ostatnim czasie media informowały o planach redukcji o trzy czwarte amerykańskich sił stacjonujących na japońskiej wyspie Okinawa. Oznaczałoby to wciągnięcie Japonii do prac nad amerykańską tarczą antyrakietową, co jest bardzo po myśli rządu w Tokio. Rozmowy mają być kontynuowane z udziałem kierującego programem antyrakietowym generała Rona Kadisha, który jeszcze w czerwcu odwiedzi Japonię.