"Ameryka mnie mobilizuje i inspiruje"
Pisarka Dorota Masłowska spotkała się w USA z polonijnymi wielbicielami jej talentu. Autorka "Wojny polsko-ruskiej" opowiadała o specyfice polskiej rzeczywistości i związkach literatury z życiem. Przekonywała także, że Ameryka jest miejscem inspirującym i mobilizującym do myślenia.
14.10.2010 | aktual.: 14.10.2010 09:37
Pisarka pytana o pobyt w Ameryce, wyznała, że zaowocował on wieloma planami na przyszłość, "raczej osobistymi niż profesjonalnymi". Masłowska brała udział w panelu na festiwalu książek w nowojorskim Brooklynie. Z kilkoma pisarzami rozmawialiśmy - tłumaczyła - o pisaniu sztuk, o tym jak bardzo jest to inne od pisania książek, a zarazem jak bardzo jedno wpływa na drugie".
Nazwała też Amerykę miejscem niezwykle inspirującym, mobilizującym do myślenia i działania.
Masłowska spotkała się też z polonijną społecznością w galerii nowojorskiego "Nowego Dziennika". Z dyskusji wynikało, że młoda pisarka potrafi zafascynować nie tylko swoich rówieśników, ale też bardziej dojrzałych czy wręcz sędziwych miłośników literatury.
Pytana o polskie sprawy i jej do nich stosunek wyznała, że rzadki kontakt z telewizją i unikanie mediów, pozwala jej na zachowanie świeżego, intensywnego spojrzenia na rzeczywistość. Język mediów nazwała "niesamowicie fałszywym konstruktem", który oddziałuje mocno na zachowanie ludzi.
Przyznała też, że wybrała "emigrację wewnętrzną". - Muszę bardzo dbać o swoje życie psychiczne, toteż muszę często emigrować wewnętrznie, aby zachować ostrość widzenia - przekonywała Masłowska. Mówiła też o języku jakim się posługuje: "Zawsze interesowała mnie warstwa językowa, która kojarzy się ze śmieciem, wszystko to, co nie jest uporządkowane, oficjalne, co ludzie wyrzucają z siebie bezmyślnie i poza schematami".
Pisarka zwróciła uwagę na stosunkowo małą, mimo wielu przekładów, popularność jej książek poza Polską. Określiła swą twórczość jako hermetyczną, polską, obfitującą w drobne szczegóły nie tylko językowo, ale też obyczajowo nieprzekładalne. Tym bardziej, że ma ona, co zaznaczyła, skłonności do przekrzywiania języka. - Przesadzam, parodiuję i wyolbrzymiam. W tym momencie fasada pęka, dziwne rzeczy wyłażą od spodu, co mnie bardzo interesuje - mówiła Masłowska.
Młoda autorka zapewniała, że nie wyobraża sobie pisania o tym, co jej bezpośrednio nie dotyczy, nie rani i co nie jest jej realną obsesją. - Muszę w tym żyć, aby o tym pisać - zapewniała.
Z drugiej strony zaprzeczyła, że jej książka "Paw królowej" ma odniesienia do realnie istniejących osób i wydarzeń. "Konstruuję swe postaci ze zlepków, strzępów i cech charakterologicznych różnych postaci i lepię z nich takiego Frankensteina, ale też często korzystam z własnych negatywnych cech" - opisywała swą metodę twórczą Masłowska.
W odpowiedzi na pytanie o wulgaryzmy w jej prozie, Masłowska mówiła, że teraz ma z tym problem. - Pisząc "Wojnę polsko-ruską" miałam 19 lat i byłam zafascynowana tym, że wplatając wulgaryzmy w kosmiczne konstrukcje poetyckie toruję im drogę do literatury - zauważa pisarka.
Wyjaśniała, że tzw. brzydkie słowa mają "funkcję elektryzującą". W pewnym momencie Masłowska uznała to jednak za zbyt prosty środek ekspresji. Teraz chciałaby takie efekty uzyskiwać bardziej "okrężnymi" i stanowiącymi poważniejsze wyzwanie metodami. Prowokacja, inna niż literacka, na tym etapie życia już jej - jak zapewnia - nie interesuje.