HistoriaAkcja T4 - zbrodnia III Rzeszy na niepełnosprawnych

Akcja T4 - zbrodnia III Rzeszy na niepełnosprawnych

W akcji T4 niemieccy lekarze wymordowali 100 tys. ludzi, w tym 30 tys. Polaków. Niepełnosprawni zostali uznani przez Niemców za "niewartych życia". - Pierwszymi ofiarami byli pacjenci zakładu psychiatrycznego w Kocborowie. W ciągu niespełna półtora roku wymordowano niemal wszystkich z 1700 pacjentów. Wywożeni do lasów Szpęgawskich mężczyźni i kobiety sami musieli kopać swoje groby. W drugiej turze mordowano dzieci: pół setki małych pacjentów zostało uśmierconych już za szpitalnym murem poprzez podanie im końskich dawek środka nasennego, luminalu - pisze Aneta Wawrzyńczak w artykule dla WP.PL.

Akcja T4 - zbrodnia III Rzeszy na niepełnosprawnych
Źródło zdjęć: © Bundesarchiv | Friedrich Franz Bauer

29.09.2014 19:00

Polecamy również: Nierozliczone ludobójstwo w podobozie KL Stutthof w Bocieniu

Narada nie trwa zbyt długo.

Pajączkowski powoli waży słowa, właściwie odcedza je od swojego strachu i bezsilności: - Chciałbym, żebyście państwo... jakoś zastanowili się nad tym. Żeby... powziąć pewne decyzje... kroki. Jestem kierownikiem, ale po prostu... po prostu nie dorosłem.

Stefan proponuje: - Można by rozpuścić wszystkich chorych w lasy, a sami rozjechalibyśmy się; o drugiej w nocy jest osobowy do Warszawy.

Pajpak oponuje: - Myślałem o tym... ale niepodobna. Z łatwością wyłapią chorych. I w lesie nie mogą przecież żyć. To... byłoby najprostsze, ale to nie jest rozwiązanie.

Marglewski burzy się: - Oczywisty nonsens. Uważam, że musimy ustąpić przed tą siłą. Jak Archimedes. Opuścić... opuścić szpital.

Pajączkowski na to: - To znaczy uciec. Oczywiście, i to jest wyjście. Niemcy mogą mnie bić po twarzy, wyrzucić stąd, wszystko, co zechcą. Jednakże jestem czymś więcej niż kierownikiem zakładu. Jestem lekarzem. I państwo wszyscy też jesteście lekarzami.

W filmowej adaptacji powieści Stanisława Lema "Szpital przemienienia" fruwa pierze, pacjenci z poderżniętymi gardłami i rozbitymi kolbami karabinów głowami dogorywają w łóżkach albo zostają rozstrzelani w lesie, tuż przy przygotowanym dla nich masowym grobie. Przedstawiony w powieści (i 30 lat później na dużym na ekranie) horror pacjentów zakładu w Biedrzyńcu to jednak tylko fikcyjny obrazek wyciągnięty z zakamarka piekła, które zgotowali pacjentom szpitali psychiatrycznych hitlerowcy w ramach osławionej akcji T4. Jak dokładnie przebiegał mord na pacjentach? Tego nie wiemy, nie zachowały się bowiem żadne relacje na ten temat.

Geneza

Korzenie tej zbrodni sięgają głębiej, bo do lat 80. XIX wieku, i nieco bardziej na północ, konkretnie do Wielkiej Brytanii. To właśnie tam w 1883 roku Francis Galton wprowadził pojęcie eugeniki, czyli nauki głoszącej "doskonalenie rasy ludzkiej poprzez zmiany genetyczne i stwarzanie odpowiednich warunków rozwoju". Swoją teorię zbudował na fundamentach wylanych przez twórcę teorii doboru naturalnego (który notabene był jego kuzynem) Karola Darwina oraz ekonomistę Thomsa Malthusa, zdaniem którego niepohamowany wzrost demograficzny nieuchronnie prowadzi do klęski głodu i nędzy.

W ciemnościach fin de siècle, które ogarniały Europę pod koniec lat XIX wieku, teoria Galtona była światełkiem w tunelu. Eugenika cieszyła się więc niesłabnącym poparciem. - Gdy wypowiadamy słowo eugenika, kojarzy się ono negatywnie. Zapomnieliśmy, że na przełomie XIX i XX wieku to pojęcie miało dobre konotacje. Ruch eugeniczny cieszył się poparciem. Akceptowały go władze, lekarze, higieniści oraz planiści miejscy, którzy byli dumni z przynależności do takich organizacji - wyjaśnia Georges Bensoussan, historyk z paryskiego Instytutu Pamięci Holokaustu, w filmie dokumentalnym "Higiena rasowa".

U progu XX wieku z eugeniką romansowały m.in. Stany Zjednoczone i Szwecja. Dodajmy, że romanse te były brzemienne w skutki: w samych tylko Stanach Zjednoczonych przymusowo wysterylizowano około 60 tysięcy ludzi z marginesu (na którym odkreślano chirurgicznym nożem m.in. homoseksualistów, Afroamerykanów, prostytutki czy zwykłych biedaków). W wielu zakątkach zachodniej cywilizacji powstawały prestiżowe organizacje eugeniczne, które za punkt honoru stawiały sobie ograniczenie (a najlepiej całkowite uniemożliwienie) rozmnażania osób, których materiał genetyczny, oględnie mówiąc, nie był pierwszego sortu.

Philipp Bouhler fot. Bundesarchiv

W samej Republice Weimarskiej szerokim echem odbiła się naukowa tyrada psychiatry Alfreda Hoche i prawnika Karla Bindinga. W opublikowanej w 1922 roku książce "Wydanie zniszczeniu istot niewartych życia" przekonywali, że eliminacja osób upośledzonych przyniesie same korzyści: im samym (bo według Hoche i Bindinga śmierć będzie dla nich wyzwoleniem), społeczeństwu i państwu (które nie będzie musiało dłużej utrzymywać bezużytecznych jednostek). Teorie podłapał Adolf Hitler, który kilka lat później w książce "Mein Kampf" przekonywał: "Musi (państwo) dopilnować, żeby tylko zdrowi ludzie płodzili dzieci; (...) hańbą dla rodziców chorych lub mających dziedziczne defekty jest sprowadzenie dzieci na ten świat i że wielkim honorem jest powstrzymanie się od tego w takim przypadku". I szacował: "gdyby przez 600 lat sterylizowano te jednostki, które są zdegenerowane fizycznie lub umysłowo chore, ludzkość nie tylko uratowałaby się przed ogromnym nieszczęściem, ale także zostałaby przywrócona do stanu ogólnego zdrowia,
jaki obecnie trudno sobie wyobrazić".

Eugeniczna machina rozkręciła się na dobre w 1933 roku, gdy w (jeszcze wtedy) Republice Weimarskiej do władzy doszli niemieccy narodowi socjaliści. Szybko rozbudowali myśl Platona, według której "tym, którzy nie są zdrowi, należy pozwolić umrzeć". W praktyce nie tyle jednostkom cierpiącym z powodu chronicznych schorzeń, niepełnosprawnym intelektualnie czy chorym psychicznie pozwalali umierać, co im w tym "pomagali". Jak zauważa Aleksander B. Skotnicki w artykule "Hańba medycyny XX wieku", lekarze SS swoje kariery zaczynali właśnie od uśmiercania chorych, a w polityce nowo powstałej III Rzeszy "zniszczenie życia niewartego życiapodniesiono do rangi najwyższego obowiązku medycyny".

"Łaskawa śmierć"

Kilka tygodni przed agresją na Polskę w kancelarii Rzeszy miała miejsce tajna konferencja, na której sformułowano program eutanazji, czyli uśmiercania osób psychicznie chorych. Jak wyjaśnia Agata Gut, prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu, miał on na celu wcielenie w życie idei "czystości rasy", ograniczenie wydatków z budżetu na istoty "niegodne życia" i zwiększenie zaplecza szpitalnego na potrzeby wojny, która miała lada moment wybuchnąć.

Szczegółowy plan Adolf Hitler przedstawił pod koniec września na tajnej naradzie w Grand Hotelu w Sopocie. W jej wyniku Führer wydał dyrektywę (antydatowaną na 1 września), w której zarządził: "Reichsleiter Bouhler i dr med. Brandt są z mojego polecenia odpowiedzialni za rozszerzenie kompetencji lekarzy, którzy zostaną wymienieni z nazwiska, tak żeby osobom według wszelkiego prawdopodobieństwa nieuleczalnie chorym wobec zupełnie krytycznej oceny stanu ich zdrowia można było zapewnić łaskawą śmierć".

Do kierowania programem eutanazji został wyznaczony 37-letni profesor psychiatrii Werner Heyde (zastąpił go w 1941 roku Paul Nitsche). Biuro zlokalizowano w Berlinie przy ulicy Tiergartenstrasse 4 - stąd kryptonim "akcja T4". W jej głównej fazie, czyli od stycznia 1940 roku do sierpnia 1941 roku uśmiercano chorych psychicznie, niewidomych, gruźlików, inwalidów. Łącznie w tym czasie zamordowano około 70 tys. pacjentów w Niemczech i ponad 30 tysięcy na ziemiach polskich.

Pierwszymi ofiarami byli pacjenci zakładu psychiatrycznego w Kocborowie. W ciągu niespełna półtora roku (od września 1939 do stycznia 1941 roku) wymordowano niemal wszystkich z 1700 pacjentów. Wywożeni do lasów Szpęgawskich mężczyźni i kobiety sami musieli kopać swoje groby. W drugiej turze mordowano dzieci: pół setki małych pacjentów zostało uśmierconych już za szpitalnym murem poprzez podanie im końskich dawek środka nasennego, luminalu.

Ofiarą akcji T4 padło również około 1700 pacjentów z wybudowanego w połowie XIX wieku Krajowego Zakładu Psychiatrycznego w Świeciu nad Wisłą. Już w październiku 1939 roku została tam przeprowadzona wstępna selekcja. Pacjentów podzielono na trzy grupy: Żydów, osoby chore chronicznie i te, które nadawały się do pracy. W ciągu tygodnia w kilkunastu wywózkach (po kilkudziesięciu pacjentów jednorazowo) wymordowano około tysiąc z nich. - Na miejscu egzekucji spychano chorych trójkami do wykopanych wcześniej dołów i mordowano strzałami z karabinów - opowiadał kierownik jednego z oddziałów. Część pacjentów została zatłuczona na śmierć w Lesie Szpęgowskim. Nie oszczędzano nikogo, nawet dzieci. - Niemcy prowadząc je do dwóch autobusów zapowiedzieli im, że pojadą na wycieczkę. W lesie strzelano do rozbieganych między drzewami dzieci jak do zwierzyny, a potem martwe ciała rzucono do dołu - wspominał jeden ze świadków mordu.

Z kolei na terenie Kraju Warty chorych zabijano najpierw w Twierdzy Poznań w bunkrze Fortu VII (który stał się pierwszym na ziemiach polskich obozem koncentracyjnym). Modus operandi poznańskiego Sonderkommando, którym dowodził Herbert Lange, opisuje Agata Gut: "Chorzy zamykani byli w bunkrze, którego otwory więźniowie uszczelniali gliną. Do wnętrza bunkra doprowadzony był gaz ze stojącej przed nim butli. Akcję gazowania obserwowali przez okienka funkcjonariusze Sonderkommanda. Po krótkim czasie zwłoki zagazowanych pacjentów były wyciągane z bunkra i ładowane na samochody przez grupę więźniów Fortu VII. Inna grupa więźniów chowała je w masowych grobach w lesie koło Obornik Wielkopolskich". Według wyliczeń Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu, zginęło w ten sposób ponad tysiąc osób: głównie pacjentów szpitala w Owińskach, a także oddziału dla umysłowo chorych Szpitala Miejskiego w Poznaniu.

Niemiecki plakat propagandowy z 1938 r. fot. Wikimedia Commons

Pozostałe ofiary zabijano przy pomocy produkowanych przez firmę Sauer samochodów-komór gazowych, do których wpuszczano specjalnym przewodem tlenek węgla (później zastąpiono je krematoriami w obozach śmierci). "Przed wprowadzeniem do komory gazowej samochodu pacjentom podawano zastrzyki ze środkami uspokajającymi. Czas trwania załadunku chorych do samochodu wynosił około 2 godzin. Ładowaniu pacjentów towarzyszyły wrzaski, ordynarne wyzwiska, przekleństwa. Chorzy, którzy nie chcieli wejść do samochodu o własnych siłach byli brutalnie kopani i popychani. W komorze gazowej sadzano pacjentów na ławkach i szczelnie zamykano drzwi. Gdy samochód ruszał, kierowca wpuszczał do komory gaz, który uśmiercał. W lasach, w miejscach wyznaczonych, więźniowie wyładowywali zwłoki zagazowanych z komory i grzebali w zbiorowych mogiłach. Po zakończonej akcji teren maskowano trawą i drzewkami" - opisuje poznańska prokurator.

O dokonującej się na pacjentach zakładów psychiatrycznych rzezi, stanowiącej preludium do hitlerowskiego spektaklu ludobójstwa, wiedział wówczas mało kto, bo akcja była trzymana w tajemnicy. Rodzinom "zaginionych", które domagały się informacji o swoich bliskich, kierownicy szpitali mydlili oczy, odsyłali do innych placówek, gdzie rzekomo pacjenci byli przenoszeni albo wręczali fałszywe akty zgonu, a nawet przyjmowali pieniądze na pielęgnacje ich nieistniejących grobów.

Zbrodnia lekarzy

Główna część akcji T4 trwała do sierpnia 1941 roku, gdy Adolf Hitler zdecydował o jej zawieszeniu (ze względu na obawy przed buntem społeczeństwa niemieckiego). Ale w praktyce chorych uśmiercano dalej, tylko mniej "spektakularnie": podając truciznę w zastrzykach, doustnie albo głodząc. Według powojennych ustaleń, łącznie wzięło w niej udział około 350 lekarzy. Nieliczni stanęli przed obliczem Temidy: wielu popełniło samobójstwa, niektórym udało się uciec jej sprzed nosa, a tym, którzy musieli się z nią zmierzyć, kary znacznie złagodzono (z nielicznymi wyjątkami, m.in. kierującym akcją od 1941 roku Paulem Nitsche, który został w Norymberdze skazany na karę śmierci).

Choć akcja T4 trzymana była w ścisłej tajemnicy, nietrudno było się domyślić, co dzieje się za murami szpitali psychiatrycznych w III Rzeszy. Już wcześniej społeczeństwo niemieckie było bowiem przygotowywane na eliminację istot "niegodnych życia". Najpierw w 1933 roku, gdy nowe władze uchwaliły ustawę zapobieganiu narodzin potomstwa obciążonego chorobami dziedzicznymi, na mocy której powołano sądy eugeniczne. Każdy z nich składał się z dwóch lekarzy i sędziego, którzy decydowali o przymusowej sterylizacji osób cierpiących na choroby dziedziczne (zaliczono do nich m.in. niepełnosprawność umysłową, padaczkę, depresję maniakalną, ślepotę, głuchotę, schizofrenię i alkoholizm). Zostało niej poddanych 300-400 tysięcy osób.

Jednocześnie władze III Rzeszy rozpętały wojnę propagandową przeciwko jednostkom "wybrakowanym" intelektualnie czy fizycznie. Społeczeństwo (także dzieci) było bombardowane nagonką na "idiotów", którzy "pasożytują" na jego pełnowartościowych tkankach. Kraj zalały m.in. plakaty pobudzające wyobraźnię przeciętnego obywatela. Pytano na nich retorycznie, ile domów po 15 tysięcy marek udałoby się wybudować zamiast jednego szpitala dla obłąkanych, postawionego kosztem 600 tysięcy.

Pozostając przy liczbach: w raporcie przygotowanym przez centralę przy Tiergartenstrasse 4 po 1942 roku architekci zbrodni chwalą się, jakie oszczędności przyniesie III Rzeszy ich działalność: ile marek niemieckich, jaj, warzyw, chleba, mąki, margaryny uda się zaoszczędzić w ciągu 10 lat, jeśli "problem" zostanie wyeliminowany do ostatniego szpitalnego łóżka. Życie ludzkie wyceniono w nim na 3,5 marki dziennie.

Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiaiii rzeszaludobójstwo
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)