Polska"Afera ogórkowa" szansą dla Polski?

"Afera ogórkowa" szansą dla Polski?

„Afera ogórkowa” może być dopiero początkiem ogromnych problemów Europy, ale i szansą dla Polski. - Ekologiczna produkcja uwrażliwiła rośliny na choroby i grzyby - uzasadnia Stanisław Żelichowski. Przy wykorzystaniu polskich tradycji i wprowadzeniu jednolitego systemu kontroli, hasło „zdrowe bo polskie” mogłoby się stać niezaprzeczalnym faktem.

"Afera ogórkowa" szansą dla Polski?
Źródło zdjęć: © wp.pl

16.06.2011 | aktual.: 22.06.2011 10:53

„Afera ogórkowa”, która z kolei przeistoczyła się w aferę pomidorową, sałatową i kiełkową, pochłonęła ponad trzydzieści ofiar i jednocześnie przyczyniła się do milionowych start finansowych. Ze strachu przed warzywami rolnicy w Polsce tracą szacunkowo 10 mln zł dziennie, wielu z nich jest na skraju bankructwa. Z drugiej strony, jeśli istnieje choćby minimalne ryzyko, nie można odbierać ludziom prawa do informacji.

Na kanwie tej epidemii powstają co najmniej dwa zagadnienia: dylemat ostrzegania i wyzwanie, jak się zabezpieczyć na przyszłość.

Ostrzegać, nie ostrzegać?

Minister rolnictwa Marek Sawicki (PSL) uważa, że absolutnie nie można informować, ani oskarżać kogokolwiek, kiedy nie wiemy, o co oskarżamy. - Przez szereg dni najpierw informowano o ogórkach, pomidorach, o sałacie, o kiełkach - to było niepoważne traktowanie producentów i konsumentów. Problem polega na tym, że w tej chwili Niemcy nadal nie wiedzą, gdzie było źródło infekcji – mówi minister.

Czy w tej sytuacji nie powinniśmy wymieniać nazw podejrzanych warzyw, bo nie jesteśmy pewni, a istnieje jedynie przypuszczenie? Taką sytuację można przecież przyrównać do groźby ataku bombowego. Czy w takim przypadku nie ewakuuje się ludzi na wszelki wypadek? Minister odpowiada, że pytam o rzecz oczywistą. - Tylko jeszcze raz powtarzam, jeśli jest zagrożenie, to nie możemy mówić, że źródłem zagrożenia bombowego są wszystkie państwa świata, czy wszystkie państwa, które nas otaczają, bo wiemy, gdzie jest źródło. Natomiast, jeśli dzisiaj mówimy, że bakteria lata nie wiadomo gdzie i nie wiadomo skąd pochodzi, to powinniśmy się wszyscy zamknąć w sterylnych inkubatorach i nie dopuścić do siebie świata zewnętrznego? Czy to chodzi, czy to tak ma funkcjonować? - pyta Sawicki. Pomimo że pytanie jest czysto retoryczne, to jednak drążę dalej, bo nikomu nie zależy na tym, by sprawy sprowadzać do absurdu.

Stanisław Żelichowski, przewodniczący klubu PSL, zgadza się z tym, że należy ostrzegać, ale uważa, że zagraniem nie fair było obarczenie bezpodstawnie winą Hiszpanii. Problemu nie upatruje w tym, że powiedziano coś za wcześnie, tylko w tym, że zbyt późno zareagowano. - Myślę, że na początku Niemcy zlekceważyły problem, bo już w marcu były sygnały, że coś się dzieje – mówi Żelichowski. Podkreśla, że zawiodła sprawność państwowych struktur sanitarnych.

Zdrowe, bo polskie?

Minister Sawicki na swojej konferencji podkreślał, że „w obecnej chwili najważniejsze jest przywrócenie zaufania konsumentów do świeżych warzyw”. Jednak zaufanie zdobywa się nie poprzez obrazki polityków zajadających się ogórkami, ale faktami. A jakie mamy fakty? Czy to, że ogórek jest polski jest wystarczającą gwarancją, że jest zdrowy? Mamy „zdrowe” tradycje, ale brakuje nam technologii, by to światu udowodnić.

Stanisław Żelichowski, b. minister środowiska, podkreśla, że „afera ogórkowa” może być tak naprawdę dopiero początkiem lawiny dziwnych zjawisk. - Z tą sprawą będziemy się borykali przez wiele lat. Ekologiczna produkcja uwrażliwiła rośliny na choroby i grzyby – mówi Żelichowski. Z tego względu cała Europa, cały świat stoi przed ogromnym wyzwaniem, jak sprawić, by żywność była bezpieczna.

- Dla Polski i polskich przedsiębiorstw to jest wielka szansa – podkreśla Żelichowski. Przypomina, że w Polsce mamy 1,5 mln gospodarstw, w tym 500 tys. zajmuje się produkcją na potrzeby kraju, a pozostałe milion skazane było na zanikanie. - W obecnej sytuacji te 1,5 mln gospodarstw to jest nasz atut – podkreśla. Tam gdzie jest więcej pracy, jest mniej chemii. A w wielu krajach, takich jak dawne republiki radzieckie, nie stworzy się już rolnictwa indywidualnego, bo brak im przyzwyczajenia do pracy na roli. Żelichowski zauważa, że w Europie, w krajach dawnej piętnastki, rolnictwo jest wielką fabryką chemiczną, gdzie przy udziale dużej ilości chemii produkuje się duże ilości taniej żywności.- Medycyna nic nie poradzi, jeśli człowiek będzie sam się zatruwał – mówi. A w Polsce używa się śladowych ilości chemii. - Gdybyśmy stworzyli laboratoria, które potwierdzałyby wysoką jakość naszych produktów, to z taką gwarancją Polska mogłaby odnieść wielki sukces. Nie chodzi o to, by na nieszczęściu budować swój sukces,
ale warto tę szansę dla polskiej żywności wykorzystać – podkreśla Stanisław Żelichowski. O zmianę polskiego systemu związanego z bezpieczeństwem żywności postuluje Wojciech Olejniczak (SLD). - Powinniśmy zbudować jedną silną inspekcję, która działałaby w tym obszarze – mówi b. minister rolnictwa. Na swoim blogu Olejniczak przedstawia swoją koncepcję szczegółowo. Proponuje utworzenie agencji rządowej na bazie struktury i organizacji Inspekcji Weterynaryjnej, której kompetencje powinny zostać rozszerzone o część zadań Inspekcji Sanitarnej oraz Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Cel - ujednolicenie sposobu prowadzenia nadzoru, a także jednolitej odpowiedzialności za wykonywane zadania. Olejniczak zauważa, że często kompetencje tych instytucji wzajemnie się przenikają, przy jednoczesnych lukach prawnych powodujących brak możliwości podjęcia konkretnych działań. Obecna Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych powinna być połączona z Inspekcją Handlową, gdyż zakres merytoryczny
zadań obu instytucji w znacznym stopniu się uzupełnia. „Tak skonstruowana reforma zapewni lepszą kontrolę bezpieczeństwa żywności przy jednoczesnych oszczędnościach na rozrośniętej dziś biurokracji.” - pisze Olejniczak.

Warto poważnie potraktować przedstawione koncepcje działania, bo pewne jest, że gdyby istniał taki system kontroli, to Rosja nie miałaby podstaw do nałożenia embarga na polską żywność, a hasło 'zdrowe bo polskie' miałoby swój niepodważalny certyfikat.

Dopłaty dla rolników - wyrównać, czy znieść?

Jest jeszcze jedna sprawa, która od lat niepokoi polskich rolników. Jak podkreśla Krzysztof Jurgiel (PiS) najważniejszym zadaniem dla Polski jest wyrównanie dopłat dla rolników. - Minister Sawicki w marcu przyjął wstępne porozumienie polityczne w ramach przyszłości wspólnej polityki rolnej i wyraził zgodę na to, że te dopłaty nie będą równe dla Polski – przypomina Jurgiel. Czy rzeczywiście wyrównanie dopłat jest najwłaściwszym rozwiązaniem? Polska powinna wykorzystać aktualną sytuację wynikającą z bardziej ekologicznej produkcji w Polsce.

Dopłaty dla rolników na zachodzie są większe niż w Polsce, a mimo to nasze produkty skutecznie konkurują na rynku europejskim. Wydaje się zasadne, aby w tej sytuacji, celem Polski było wręcz zniesienie dopłat dla rolnictwa w całej Unii Europejskiej. W ten sposób zwiększy się jeszcze bardziej konkurencyjność polskiej produkcji rolniczej. Skorzysta na tym budżet Unii Europejskiej, a przejrzystość na rynku rolnym zweryfikuje konkurencyjność produkcji.

Środki doraźne, ale co z perspektywą?

Komisja Europejska przyjęła rozporządzenie w sprawie rekompensat dla poszkodowanych rolników. Na ten cel przeznaczono 210 mln euro, ale jak przypuszcza Wojciech Olejniczak, dla polskich rolników to marne pocieszenie. - W obszarze działań doraźnych mamy problem. Niestety, polskim rolnikom będzie trudno z tych odszkodowań skorzystać – mówi. Leszek Korzeniowski (PO), przewodniczący Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, tak nie uważa. - Polska strona równie mocno protestowała, pośredniczyłem w tym, więc nie wierzę, że tak się może stać – mówi poseł. Jednak możliwe, że o tym przekonamy się dopiero za pół roku.

Szansa dla Polski?

To są środki doraźne. Co jednak można zrobić, by wyjść naprzeciw podobnym sytuacjom w przyszłości?

Czy nadchodząca prezydencja Polski może być wielką szansą dla naszego kraju, by to właśnie Polska zaproponowała jakieś rozwiązanie?

- Na razie mamy prezydencję węgierską i miejmy nadzieję, że Węgrzy ten problem rozstrzygną do końca czerwca – mówi minister Sawicki.
Ale może Polska mogłaby coś zaproponować?
- Dziękuję bardzo (za rozmowę) - kończy nagle rozmowę minister Sawicki.

Ta wymiana zdań z ministrem rolnictwa podcina skrzydła na wstępie. Nie rezygnuję jednak, tym bardziej, że chcę dociec, czy to jest problem ministra, który nie ma nic do zaproponowania, czy strach przed wystąpieniem przed szereg? Dlaczego nie możemy być konsekwentnym liderem w jednej dziedzinie, kiedy na każdym kroku podkreśla się, że nasza żywność jest najlepsza i najzdrowsza? To chyba nas upoważnia do wysuwania bardziej kompleksowych rozwiązań w danej dziedzinie? - Pan minister mówi "a nóż uda się zwalić te sprawę na Węgry, a może to nas ominie". To jest taka strusia metoda, włożyć głowę w piasek i przeczekać. Tak samo było z dioksynami – zauważa Wojciech Mojzesowicz (PJN). Poseł dodaje, że minister odpowiedział niegrzecznie, ale i komfortowo. - W tym stylu mówią nam przez cztery lata na komisji – zdradza Mojzesowicz.

W kontekście kataklizmów żywnościowych Mojzesowicz proponuje utworzenie systemu ubezpieczeń. - Pewne rzeczy powinny podlegać ubezpieczeniu. Doraźne szukanie środków niczego nie rozwiązuje. W obecnej sytuacji te 210 mln euro to są żadne pieniądze. Biorąc pod uwagę straty, które nastąpiły, to będą symboliczne odszkodowania. Powinniśmy ubezpieczyć rolnictwo Unii Europejskiej od takich zdarzeń, bo żadnego państwa nie stać, by pokrywać szkody z budżetu – postuluje poseł. Mojzesowicz dodaje, że ze względu na to, że to nie jest tylko problem producenta, ale problem gospodarczy, to składki powinny pochodzić od poszczególnych państw członkowskich. Niezależnie w jakim kraju by się coś przytrafiło, z takiego ubezpieczenia można byłoby skorzystać.

Krzysztof Jurgiel (PiS) uważa, że obecnie każdy zakład może się sam ubezpieczyć i nie musi to być wprowadzane odgórnie. - My proponujemy powołanie specjalnego unijnego funduszu na te cele. Obecnie na forum unijnym w ramach reformy wspólnej polityki rolnej mówi się o takim funduszu, ale jak to będzie wyglądało, zobaczymy – mówi poseł. Krzysztof Jurgiel odnosi się bardzo sceptycznie do działań ministra Sawickiego. - W Polsce nie ma polityki rolnej, jako takiej, bo minister Sawicki nie ma żadnego dokumentu, który określałby sposób postępowania w rolnictwie w poszczególnych sprawach. Jeśli chodzi o prezentowanie Polski na forum UE, to wygląda to tragicznie. Polska tylko tam biernie uczestniczy i nie ma zdecydowanych propozycji dobrych dla Polski – uważa Jurgiel.

Niejako w obronie ministra Sawickiego występuje koalicjant z PO Leszek Korzeniowski. Nie chce krytykować ministra Sawickiego, choć podejrzewa, że po prostu nie ma tu dobrego pomysłu. Poseł podpowiada jednak, że może minister wyjawi swoje propozycje na konferencji wysokiego szczebla „Płatności bezpośrednie w ramach WPR 2020” z udziałem delegacji państw członkowskich UE, która odbędzie się 16 czerwca br. Podejrzewa, że minister nie chce zdradzać swoich propozycji zanim nie ogłosi ich oficjalnie. Czy tak się stanie? Liczymy na to.

Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
warzywazatruciepolska
Zobacz także
Komentarze (150)